Виктория Тучолка, Полша - "Жълтият шал"
Victoria Tucholka, Poland - "The yellow scarf" And again dreaming of the self-promised land. Salon of naive and intuitive art. Sofia, Bulgaria. Thank you! Czym są sny?
- Sny są jak wzrok, słuch i mowa. Sposób poznawania rzeczy. - Jakich? - Jeśli moja rodzina ma kłopoty, przesyła mi wiadomość przez sen. - Przez sen? - I przez moje ciało. (łapie palcami skórę na ręce) Jeśli mój brat mnie wezwie, moje ciało się poruszy. Pokażę Ci sen. (rozkołysuje abażur lampy wiszącej nad stołem) Sen to odbicie świata rzeczywistego. "The Last Wave / Ostatnia fala" (1977) Ostatnio korci mnie by nieco złagodzić tytuł obrazu, żeby nie zniechęcać ludzi do tej przewrotnie kolorowej wizji. Może na "Koniec świata" albo "Armagedon", choć szczerze powiedziawszy, myślę, że ostatecznie to i tak będzie właśnie jedna wielka rzeźnia. Niekontrolowany wybuch niepojętego amoku gwałtu, przemocy i destrukcji. Dokładnie tak, jak w moim koszmarze. Czy ten świat wypalił się sam, a może ktoś mu pomógł? I dlaczego zostałam w to wszystko wplątana? Czułam się w istocie jak marionetka, jak bym siedziała w kinie i oglądała film o sobie, nie godziła się na to, co ta marionetka gra, co każą tej marionetce robić, co najmniej jakby nie miała własnej woli, ale nie mogła już w żaden sposób zapobiec temu, co się stanie ani czynem, ani krzykiem, ani nawet ucieczką, mogłam jedynie biernie się przyglądać, bo gdzież miałabym niby uciekać. Skoro nie mogę uciec w sen? Skoro gangrena rzeczywistości toczyć zaczyna nawet senne marzenia? Rzeczywistość przeraża mnie za każdym razem, gdy się wybudzam. Ukojenie znajduje już chyba jedynie w ciemnościach nocy. W drodze z punktu A do B. Tam, gdzie nikt nie szuka tego, czego pragnie, bo wie tak samo jak ja, że tego tam nie ma. W niebycie. Trzeba to sobie ładnie pokolorować, aby w ogóle to unieść. Być może na tym polega pułapka kolorów w moich obrazach. Na kolorowaniu tego, co w istocie jest kompletnym zaprzeczeniem piękna. Jest po prostu jego złudzeniem. Fantasmagorią. Bajką. Niezbędnym elementem przetrwania jakże zresztą naturalnym dla człowieka, który od wieków kreował mity, baśnie i legendy, by łagodzić koszmar rzeczywistości, wszystkie one ostatecznie zdegradowane do takich właśnie ładnych bajeczek przez zdawkową historię nadpisywaną przez kolejnych kronikarzy. Być może takie właśnie jest życie, że niezależnie od tego, czego byśmy chcieli, ostatecznie naszym losem sterują siły wyższe, z których wpływu i działania na nas nawet nie zdajemy sobie sprawy. Ktoś mi kiedyś powiedział: Nie zawsze wiemy, co robimy. Chyba jest w tych słowach wiele prawdy. Czasami robimy coś pod wpływem impulsu, emocji, zanim zdążymy pomyśleć. Myślenie wymaga skupienia. Wymaga ciszy, spokoju i czasu. Nie zawsze mamy ten luksus. Gdy jest już za późno i nie możemy zatrzymać efektu domina, cóż bierze górę nad moralnością? Atawizm? Instynkt przetrwania? Czyż nie to właśnie kieruje nami w chwilach zagrożenia? Zabić albo uciec? A co jeśli te dwie postacie fantoma, mumii? demona?? sam nie wiem, nie zastanawiałam się wówczas nad tym, po prostu malowałam to, co mi się przyśniło, i kobiety, co jeśli to jedna i ta sama osoba, co jeśli to jestem ja? Dr. Jekyll i Mr. Hyde? Co jeśli nie tyczy się to jedynie mnie, ale również Ciebie? Co jeśli nie toczy się w nas właśnie cały czas walka... dobra ze złem? No właśnie, oto jest pytanie. Czym jest zło? czym dobro? czy fantom jest zły? a może tylko się takim wydaje? być może właśnie próbuje nas powstrzymać całym sobą, ale my postrzegamy go z góry jako oprawcę, bo wiemy tylko tyle, że był tam przed nami? a co jeśli to nie on nami kieruje? nie on wydaje nam rozkazy? co jeśli jest jeszcze jakaś trzecia siła? co jeśli tak naprawdę fantom to my z przyszłości? co jeśli fantom jest jedynie figurą, pomnikiem, przestrogą? Zabawne. A już myślałam, że nie polubimy się z Picassem, który twierdzi, że nie ma sensu siadać do malowania, jeżeli wie się, co się będzie malować. Ja z kolei zawsze podkreślam, że doskonale wiem, co namaluję. Nigdy nie siadam i nie maluję od tak bezwiednie. Zawsze pierwsza jest wizja. Szkic. Bywa nawet, że projekt, który przenoszę skrupulatnie na płótno. Im dokładniejsza jest mapa, tym jakby więcej przywiązuje wagi do odwzorowania jej możliwie jak najwierniej w ostatecznej formie. Co najmniej jak bym bała się, że w przeciwnym wypadku zmanipuluję tę pierwotną ideę. A jednak bywa, że patrzę na swoje obrazy i nie do końca rozumiem, o co właściwie mi chodziło. Bywa, że latami nie potrafię dojść do sedna. Bywa, że dopiero po latach doznaję olśnienia i nagle uświadamiam sobie, co właściwie chciałam? przekazać? Ja? Czy, aby na pewno ja? A może jakaś stłumiona część mnie? Nagle właśnie dostrzegam tę część na swoich obrazach, a może raczej dostrzegam siebie właśnie tam, gdzie pierwotnie nie przywiązywałam wagi, choć pierwotnie zupełnie się z tym nie utożsamiałam. Nagle uświadamiam sobie, że to wszystko to jestem ja, ja i wytwory mnie, moje, przeze mnie, dla mnie, o sobie. Niesłychanie przewrotne i zmienne. Taka chyba jawie się ostatecznie również dla innych. Kiedy myślisz, że już mnie przejrzałeś, że już wszystko wiesz, że jesteś w stanie przewidzieć mój kolejny krok, zmanipulować go, nagle robię coś, co zaprzecza wszystkiemu, co zrobiłam wcześniej. Dla mnie również jest to niezrozumiałe, ale być może dzięki temu dziwnemu mechanizmowi, którego istoty sama nie pojmuję, wciąż żyję nawet jeśli wcale mi się to nie podoba. Być może to właśnie instynkt przetrwania bierze górę nad wszystkim tym, co sztuczne - zarówno nad moralnością, jak i wszelkimi jej złudzeniami. I ponownie sponsorem rolka po taśmie pakowej. Tym razem nieszczęsny jeleń i tęsknota za podróżą w stare, dobre knieje. Niby taki format nie pozwala na wiele, choć znam artystę, który z powodzeniem kopiuje dzieła mistrzów na denkach od kapsli po napojach wszelakich. To jest dopiero misterna robota, jeżeli zależy na detalu. Dla mnie osobiście dużo większym wyzwaniem pod tym względem są jednak duże formaty. W każdym razie cieszę się, że wpadłam na pomysł wykorzystania rolek do wykonywania takich mini podobrazi. Pomysł z całą pewnością oryginalny. Umożliwia tworzenie małych dzieł na każdą kieszeń. Z całą pewnością wejdą one na stałe na warsztat. Zawsze znajdzie się jakaś rolka i skrawki płótna. Rzadko spotykane koliste podobrazia mają w sobie ponadto nieodparty urok. Gorzej z oprawą, choć w tym przypadku nie jest ona moim zdaniem konieczna.
The Tempest. 10 w skali Beauforta, Kapitanie! Takie widoki przez okno to ja lubię. Turner jak żywy. To latarnia tak jasno świeci czy okręt na morzu płonie?! Przypomniała mi się pewna nocna wachta na Bałtyku. Zazwyczaj wachtuje się we dwoje. Jedna osoba stoi za sterem. Druga między innymi zajmuje się obserwacją morza. Na AIS (taki morski GPS) nie zawsze wyświetlają się wszystkie statki, o czym mieliśmy się okazję przekonać pewnej księżycowej nocy. Właśnie rozpoczęliśmy wachtę, kiedy w oddali zamajaczyły jakieś światełka. Z początku myśleliśmy, że to któryś z jachtów z naszej ekipy (płynęliśmy grupą). W ciemnościach nocy ciężko określić odległość i wielkość obiektu. AIS nic nie pokazywał, więc zapobiegawczo postanowiliśmy skonsultować tę obserwację z kapitanem. Okazało się, że właśnie przecinamy rutę, czyli pas żeglugi wielkich statków. Na szczęście mijany przez nas statek widział, że idziemy na żaglach i zgodnie z przepisami zatrzymał się i ustąpił nam drogę. Gdy go minęliśmy, a naszym oczom ukazał się w całej swojej okazałości 50-metrowy kadłub, zrobiło to na nas ogromne wrażenie! Zwłaszcza na nie aż tak do końca spokojnym znowu morzu. Dlatego właśnie tak przydatna jest druga para oczu. Takie spotkania na morzu należy notować w dzienniku nawigacyjnym wraz z innymi standardowymi danymi. Wpisy do dziennika wykonuje się średnio co godzinę - dane te stanowią istotne informacje na temat kursu, położenia, przebytej drogi i wielu innych szczegółów. Ponadto drugi wachtmistrz ma za zadanie obsługę żagli w razie zaistnienia takiej konieczności. Tak, zrobiłam to, odbyłam rejs po zaminowanym pełnym wraków i niewybuchów polskim morzu i żyję, na Neptuna! Ba! chętnie bym to powtórzyła. Między innymi dzięki temu właśnie doświadczeniu powstał obraz "Oko cyklonu". Nie ma malowania bez doświadczania. Malowanie to tylko jedna z wielu form snucia opowieści o prawdziwym życiu.
Kto kiedykolwiek wszedł w posiadanie jednego z moich kieszonkowych malowanych kamyczków, ten wie, że nie ma nic bardziej przyjemnego, jak wyciągnąć go przypadkiem z kieszeni. Nagle wracają same miłe wspomnienia związane z darczyńcą.
|
VICTORIA TUCHOLKA
|
VICTORIA TUCHOLKA |
|