Szkice do projektu z pogranicza rzeźby i found object art pt. "Blinde" Przypadkiem już nawet sama nie wiem skąd, przyplątało się do mnie i skłoniło do poszukiwań hasło "wąż, który zjada własny ogon". Tak oto trafiłam na artykuł poświęcony uruborosowi w Przekroju. Zaintrygowana licznymi odniesieniami do historii sztuki, postanowiłam szukać dalej. Rozliczne graficzne interpretacje tematu skojarzyły mi się z rzeźbą, którą wykonałam jakiś rok temu. Blinde. Wierzba. W szkicach do projektu nawiązałam do symbolu nieskończoności, wiecznego odradzania się i zupełnie nieświadomie również do uruborosa. Więcej o projekcie Blinde tutaj.
0 Comments
"To były tylko marzenia, nic więcej" 'Kochankowie muzyki' (1971) reż. Ken Russell 3:55 Kadr z filmu 'Kochankowie muzyki' (1971) reż. Ken Russell Kadr z filmu 'Kochankowie muzyki' (1971) reż. Ken Russell Kadr z filmu 'Kochankowie muzyki' (1971) reż. Ken Russell Kadr z filmu 'Kochankowie muzyki' (1971) reż. Ken Russell
Oil on canvas. Wooden plate in the shape of heart. Ca. 20cm x 20cm
COPYRIGHT Victoria Tucholka Poland 2021 WHEN I GROW OLD Oil on canvas. Ca. 20cm x 20cm COPYRIGHT Victoria Tucholka Poland 2021 Amore mio Andorio. Mam nadzieję, że, jeżeli dożyję starości, doczekam się w końcu długiego siwego warkocza. W przeciwieństwie do większości kobiet nie przeraża mnie starość i wszelkie atrybuty z nią związane: siwe włosy, zmarszczki. Być może dlatego, że ja już czuję się bardzo stara, a może raczej bardzo zmęczona tak, jak bym przeżyła to życie zbyt szybko i intensywnie, paradoksalnie wcale nie przeżywając go zgodnie z rozkładem. Wręcz nie mogę się już doczekać ograniczenia pewnych funkcji życiowych co najmniej jakby było to kwestią wejścia na właściwy poziom wibracji i równowagi psychiki z fizyką. Nie wiem, czy będzie mi to dane. Właściwie życie tu i teraz jawi mi się w kategoriach jednej wielkiej frustracji, wobec której starość paradoksalnie prezentuje się w całkiem jasnych barwach, jeżeli można by ten obrazek odnieść w jakikolwiek sposób do mojego o niej wyobrażenia lub raczej pobożnego życzenia. Liczę na upragniony spokój i miłe raczej nie ludzkie towarzystwo blisko natury. Taki Andor byłby dla mnie w sam raz.
Było sobie raz biedne dziecko i nie miało ani ojca, ani matki — wszystko mu pomarło i nie było nikogo na świecie, a ono wędrowało i szukało dzień i noc. A że nie miało nikogo już na świecie, chciało iść do nieba. Księżyc spojrzał na nie tak mile, a gdy doszło w końcu do księżyca, to był to kawałek spróchniałego drzewa. Wtedy chciało iść do słońca, słońce spojrzało na nie tak mile, a gdy doszło w końcu do słońca, to był to zwiędły słonecznik. Wtedy postanowiło pójść do gwiazd. Gwiazdy popatrzyły na nie tak mile, a gdy doszło w końcu do gwiazd, to były to złote muszki nabite na ciernie przez dzierzbę. Wtedy dziecko chciało wrócić znów na ziemię, ale gdy doszło do ziemi, to ziemia była przewróconym gliniakiem. Tak więc zostało samiusieńkie i przysiadło, i zaczęło płakać. I siedzi tam aż dotąd i jest samo, samiusieńkie. Georg Büchner, Woyzeck Ars Moriendi: Killing Sunflowers. Katowice, Poland. 2019
Update: Jednak czarny łabędź. Uwaga! Różnica w odcieniach i barwach spowodowana różnicą w rodzaju i natężeniu oświetlenia.
Dyptyk abstrakcyjny Zaduma / Próżność pierwotnie stał się własnością człowieka, który po pewnym czasie zwrócił jeden z obrazów przedstawiający mężczyznę. Obraz włączyłam ponownie do sprzedaży i znalazłam nabywcę. Potem mężczyzna zwrócił drugą część, którą również włączyłam do sprzedaży. Po dwóch latach odezwał się ten sam nabywca, który wcześniej zakupił obraz mężczyzny. Tak oto w końcu, choć nic nie wydawało się na to wskazywać, oba obrazy, chciałabym powiedzieć oboje: kobieta i mężczyzna, ponownie się spotkały. Gdy "jeździłam" najpierw z mężczyzną, potem z kobietą, opowiadałam ludziom historię dyptyku. Żartowałam, że z tym dyptykiem jest trochę jak z ludźmi. Oto spotykają się kobieta i mężczyzna. Obydwoje są dla siebie zagadką. Są własnie tacy kanciaści, abstrakcyjni, niewyraźni. Ich emocje trudne są dla nich nawzajem do rozszyfrowania. Pozostaje im się jedynie domyślać, co tak naprawdę myśli drugie. Postrzegają siebie niejako intuicyjnie przez pryzmat wzajemnej cielesności. Niby są dla siebie stworzeni, a jednak nie stanowią jedności. Niby patrzą w tym samym kierunku, a jednak nie widzą siebie nawzajem. Czy to przez próżność, a może jednak zadumę?! Bywa, że w pewnym momencie rozstają się. Każde idzie w swoją stronę i choć nic nie wydawałoby się na to wskazywać, że jakakolwiek siła byłaby w stanie ponownie ich złączyć, los sprawia, że mimowolnie znowu jednak na siebie wpadają i jak w bajce... żyją długo i szczęśliwie. Lubię patrzeć, jak ludzie łączą się w pary. Przyznam, że fakt, że ten moment nastąpił akurat teraz, postrzegam w kategoriach symbolicznych jako znak i jako powidok mających miejsce zdarzeń w świecie realnym tu i teraz nie bez związku dla mojego życia osobistego. Cienka granica pomiędzy próżnością a zadumą wciąż pozostaje dla mnie kwestią abstrakcyjną i niejednoznaczną. Być może jest jedynie kwestią punktu widzenia. Najpierw była... Sierpień 2016 Work in progress
Chyba jeszcze nie skończyłam, a już myślę o kolejnym obrazie. Tym razem będzie to obraz zainspirowany szkicem sprzed wielu lat wykonanym oczywiście gdzieś na marginesie pożółkłego notesu, że niby takie tam nic specjalnego. Zwykle właśnie te szkice okazują się po latach najlepsze. A było tak... kiedyś jadąc rowerem bezdrożami, zachwyciła mnie pewna przydrożna wierzba. Jej bulwiasto zakończony pękaty i zbrużdżony pień, z którego wyrastała bujna czupryna witek, skojarzył mi się z zaciśniętą silną męską pięścią. Wyobraziłam sobie olbrzyma skrytego gdzieś głęboko pod ziemią trzymającego w uścisku powabną jak wierzbowe witki zwiewną leśną driadę oczywiście zachwyconą jego siłą ośmieloną bezpiecznym uściskiem, by zaprezentować w pełni wszystkie swoje powabne kobiece wdzięki. On zapatrzony w nią maślanymi oczyma jak w malowane wrota. To łagodne spojrzenie olbrzyma stało w sprzeczności z jego potężnym ciałem, sprawiając wrażenie jakby rozluźnienia po ogromnym wysiłku. Było w tej wizji dużo z krainy łagodności, a nie walki światów. Przeciwności idą ze sobą w parze. By roślina zakwitła pięknym, delikatnym kwiatem potrzebuje silnych korzeni, łodygi, liści zdolnych oprzeć się przymrozkom, szkodnikom, silnym wiatrom, palącemu słońcu, ciężarowi gradu czy oberwaniu chmury. Podobnie kobieta potrzebuje oparcia w silnym męskim ramieniu, by móc w pełni wykorzystać swój kobiecy potencjał. Piękno czerpie z siły, siła wyrasta z potrzeby chronienia tego, co piękne. Są dla siebie stworzone. Wzajemnie się dopełniają. Nie ma piękna bez siły, nie ma siły bez piękna. Yin-yang. Motyw z olbrzymem i driadą skojarzył mi się z "Żywiołakami", które malowałam w tym samym czasie rok temu. Tym razem nieco mniejszy format i pierwsze skrzypce gra żywioł ziemi. Przynajmniej na razie, bo driada wprowadzi do obrazu dużo powietrza. The story of the giant and the dryad reminds me of "The Elementals" I started painting at the same time last year. This time the size of the canvas is smaller, though, and the major element is earth. At least for the time being because the dryad will add a lot of air to the composition. Tak, jak wspominałam historia o olbrzymie i driadzie, to bardzo stara historia. Pierwszą wzmiankę o niej znajdziecie tutaj. Work in progress. Olej na płótnie, 55 cm x 36 cm
|
VICTORIA TUCHOLKA
|
VICTORIA TUCHOLKA |
|