Zgodnie z zasadą towarzyszącą mi od 2011 roku, a w przypadku moich twórczych aspiracji od 2014 roku, to, czego nie uda mi się zrealizować, zmaterializować, zwerbalizować, opublikować w pełnym tego słowa znaczeniu z prawdziwego zdarzenia, jest publikowane tutaj niezależnie od tego, czy ma jakąkolwiek obiektywną, realną, potwierdzoną wartość czy nie. Z doświadczenia wiem, że tak jak wszystko z pewnością zyska ją z czasem, a z pewnością jak już mnie nie będzie. Nie zamierzam jednak czekać na zbawienie, na to, że ktoś doceni to, co robię, na to, że mnie opublikuje, że wynagrodzi tak, jak należy wynagradzać, uszanuje, tak jak należy szanować. Chciałabym, aby świat i ludzie wiedzieli, jakie są lub były moje pasje i, że staram się i starałam się konsekwentnie dążyć do ich realizacji i realizowania się poprzez nie. Wirtualna szuflada ma większy potencjał niż ta w domu, w której zawartość po moim odejściu krewni zapewne nie będą się zbytnio zagłębiać i próbować domyślać znaczenia skrytych w niej zapisków i rysunków. I tak pewnie nie doszliby do żadnych miarodajnych wniosków, bo nic o mnie nie wiedzą, nigdy ich to z resztą nie obchodziło, co myślę i czuję. Wszystko pójdzie pewnie z dymem. Mam nadzieję, że uda mi się zrealizować się choć w niewielkim stopniu jeszcze w tym życiu i dożyć chwili, w której będę mogła z dumą powiedzieć, że żyję tym, co kocham robić najbardziej, że jest to moim powietrzem. Tutaj robię bowiem wszystko to, co chciałabym robić w życiu - piszę, fotografuję, rysuję, maluję, a przede wszystkim opowiadam za pomocą tego wszystkiego historie moich podróży tych dalekich, ale i tych bliższych, mentalnych. I am a mental traveler. Mam bogaty świat wewnętrzny. Z pewnością bogatszy i piękniejszy niż ten rzeczywisty. To dzięki niemu w ogóle jeszcze żyję. Niektórzy zarzucali mi, że żyję w fikcji. Nie pozostaje mi nic innego, jak się z nimi zgodzić. Mam swoją fikcję, podobnie jak każdy inny człowiek. Ta fikcja pozwala mi przetrwać, gdy cała reszta się wali, gdy nie potrafię znaleźć sobie miejsca w realnym świecie, zrozumienia w drugim człowieku. Właściwie ta fikcja to czyste "ja" niezależne od wszystkiego i wszystkich.
Moja decyzja o udziale w konkursie Jasnowidze była bardzo spontaniczna. Na fali sugestii wielu napotkanych w ostatnim czasie obcych mi ludzi, że moja twórczość ma potencjał ilustratorski, zaczęłam szukać aktualnych konkursów na ilustracje do książek. O Jasnowidzach dowiedziałam się na początku października, a więc bardzo późno. Zaledwie na dwa miesiące przed ostatecznym terminem przyjmowania zgłoszeń, a tymczasem poprzeczka narzucona wynikami jego ostatnich dwóch edycji, jak również międzynarodowym charakterem przedsięwziecia była bardzo wysoka. Zdawałam sobie sprawę, że w mojej sytuacji to trochę walka z wiatrakami. Mimo to podjęłam wyzwanie, tym bardziej że doskonale wiedziałam, o czym chcę napisać bajkę. Miałam po prostu gotowy pomysł. Zaledwie w lipcu otworzyłam nowy cykl szkiców pt. Szkice Suwalskie poświęcony mojemu sentymentowi do Suwalszczyzny, do ludzi, których tam poznałam, oraz wszystkiemu temu, co miałam okazję przeżyć podczas moich corocznych wypraw w tamte strony w ciągu ostatnich pięciu lat. Inspiracji mi nie brakowało. Właściwie każdy wątek miał potencjał na osobną historię. Piszę od lat, więc napisanie tekstu przyszło mi bardzo łatwo i szybko. Myślę, że jak na pierwszy w życiu projekt książki ilustrowanej nie mam się, czego wstydzić. W sumie to jestem z siebie bardzo dumna, że w ogóle go wykonałam i wysłałam. Przez całe swoje życie z braku wiary w siebie i braku wiary w moje zdolności i wsparcia ze strony innych zaszufladkowałam i zmarginalizowałam być może jedyną autentyczną najwyższą umiejętność, jaką kiedykolwiek obdarzył mnie ten na górze. Ciężko było to nadrobić w wieku 28 lat, zaczynając od poziomu 8-, może 9-latki, w tym wieku bowiem najprawdopodobniej moja wiara w posiadane umiejętności pozostała bez wsparcia w świecie zewnętrznym z wyrokiem "dasz sobie radę sama". Przykro mi, ale uważam, że bez reakcji z zewnątrz nie ma komunikacji, nie ma w ogóle punktu wyjścia do interakcji, dialogu, nauki, wiedzy i szerokopojętego rozwoju, zwłaszcza jeśli jest się dzieckiem. Wychodzi na to, że moja twórczość jest aktualnie gdzieś na poziomie 14-letniego dziecka po przejściach, które poza pasjami, musi na codzień samo walczyć o przetrwanie. Gdybym czekała z realizacją pasji do emerytury, nic z tego, co powstało w przeciągu ostatnich 5 lat, zapewne nigdy nie ujrzałoby światła dziennego. A jako, że od 5 lat towarzyszy mi poczucie, że czasu mam niewiele, to tymbardziej chciałabym zrealizować jak najwięcej z nieskończonej listy swoich pomysłów zanim umrę dosłownie lub w przenośni i co bardziej prawdopodobne umrze we mnie sztuka patrzenia pięknie na świat. Jeżeli Ty, który to teraz czytasz, masz jakieś niezrealizowane marzenie, nie odkładaj go na później, na lepsze czasy, tylko działaj teraz zanim nawet nie tyle, że nie będziesz miał już czasu, ale on Ci się po prostu sam z siebie skończy, nie bacząc na to, czy tego chesz czy nie. Kiedyś podeszła do mnie pewna kobieta, była swieżo upieczoną emerytką i zwierzyła mi się: "Proszę Pani, jestem na emeryturze, wreszcie mam dużo wolnego czasu, kupiłam beljtramę, pędzle, farby, sztalugę, ale nie wiem, jak zacząć." Wówczas powiedziałam jej, żeby malowała to, co ją zachwyca i wzrusza. Dzisiaj odpowiedziałabym jej: Żyj! Przypomnij sobie, jakie były Twoje największe marzenia, a których z jakichś względów nie zrealizowałaś, i po prostu zrealizuj je teraz. Jeśli nie pamiętasz, jakie miałaś marzenia, zastanów się, co byś chciała zrobić, zobaczyć, czego doświadczyć zanim przyjdzie Ci odejść z tego świata, i po prostu zrób to, zobacz, doświadczaj. Obrazy, historie, emocje przyjdą same i będą autentyczne. Odnajdą w nich siebie również inni ludzie. I to jest chyba największa wartość sztuki. Autentyczność będąca potencjałem do dialogu bez granic z każdym człowiekiem niezależnie od jego statustu materialnego, wykonywanego zawodu, wieku, pochodzenia, upodobań.
na książkę ilustrowaną dla dzieci, pt. "Wycieczka" w całości.