Olej na płótnie / oil on canvas. 90 cm x 50 cm
"Nie oglądaj się teraz / Don't look back" Victoria Tucholka Olej na płótnie / oil on canvas. 90 cm x 50 cm Suwalszczyzna stała się i była przez długi czas stałym letnim przystankiem w moim życiu. Właściwie to tam moje życie zaczęło się jakby od nowa. Na fali ducha, jaki tchnęła we mnie ta przepiękna skądinąd kraina, powstał pierwszy obraz olejny. Potem kolejne. Dzisiaj trudno byłoby mi pewnie naliczyć, ile ich już namalowałam, a myślałam, że jeden wystarczy, by zaspokoić głód istnienia. Od tego czasu wiele się wydarzyło na Suwalszczyźnie. Między innymi ostatnia, sromotna w trudne doświadczenia zima, która chyba położyła się cieniem na mojej dotychczasowej wizji suwalskiej krainy jako swoistej arkadii, mekki, ostatecznego miejsca przeznaczenia. "Nie oglądaj się teraz" to kolejny przewrotnie bajkowy obraz naiwny mojego autorstwa, który nieśmiało podważa wizję wsi spokojnej, wsi wesołej. Oto przyszła wiosna na swój sposób niestety upiorna, choć jak przystało na niepoprawnego optymistę, broniłam tej swojej arkadii, jak tylko mogłam przed całym ludzkim złem, bo to zło jest niestety w każdym człowieku. Obraz ten jest również aktem autoanalizy własnej kondycji. Retorocznym pytaniem o to, dokąd zmierzamy, co nami kieruje, czym jest niebo, co to znaczy być wolnym. Tym razem zadaję te wszystkie pytania, mierząc się z odbiorcą twarzą w twarz. To chyba ucieczka. Ucieczka przed nieuniknionym. Ucieczka przed końcem, którego nie chcę być częścią. Ja jeszcze nie skończyłam. Spoglądam na przebytą drogę z perspektywy bezpiecznego odbiorcy, który zawsze może odwrócić się plecami i odejść z zimną krwią.
0 Comments
Sprezentowany mi przez znajomego album poświęcony Salvadorowi Dali podziałał jak emocjonalny tryger, przywołując w pamięci wszystkie osobiste spotkania z artystą na przestrzeni ostatnich 15 lat. Był taki pokój o zasłoniętych oknach, a w tym pokoju dwie kobiety. Jedna leżała, druga wisiała na ścianie. Któregoś dnia ta kobieta, która leżała, uświadomiła sobie ku swojemu zdziwieniu, że na ścianie wisi kobieta w oknie i, że to jedno okno pozostawało odsłonięte przez ten cały czas, dopóki nie odsłoniła w końcu zasłoniętych okien. To była "Kobieta w oknie" Salvadora Dali. Była taka droga, a wzdłuż niej pozostałości bardzo starego i rozpadającego się drewnianego płotu. W swoim pofalowym przez czas fragmentarycznym charakterze idealnie wkomponowałby się w jeden z obrazów Salvadora Dali. Któż by tam jeszcze pamiętał, kto go postawił i, co od drogi odgradzał... "Trwałość pamięci" Salvador Dali. Była taka wioska, a w tej wiosce pewnego jesiennego dnia z domu wyszła dziewczyna i już nigdy nie wróciła. W tym samym czasie we wiosce pojawiła się inna dziewczyna, a wraz z nią nastała zima. Mówiono, że była bardzo podobna do tej, która wyszła. Codziennie stawała na skraju podwórka, jakby nad czymś rozmyślała, czegoś wypatrywała w oddali. W końcu pożegnała się i wyjechała. Drzeworyt "Dante Alighieri. Boska Komedia. Piekło. Pieśń 13: Las samobójców" Salvador Dali. "W pogoni za marzeniami / In Praise of Dreams", projekt pod obraz olejny, fotoszkic, Victoria Tucholka.
"Wycieczka" to projekt książki ilustrowanej dla dzieci zgłoszony na konkurs na projekt książki ilusttowanej Jasnowidze 2018 organizowany przez Wydawncitwo Dwie Siostry. Projekt nie zdobył nagrody ani żadnego wyróżnienia. Cieszę się jednak z tego, że udział w konkursie przyczynił się do powstania tej surowej wersji, którą mam zamiar w przyszłości doszlifować i być może wydać na własną rękę. Inspiracją do powstania projektu były moje rozliczne wyjazdy na Suwalszczyznę w przeciągu ostatnich pięciu lat, podczas których miałam okazję nie tylko zwiedzić tę przepiękną krainę, ale również nawiązać trwałe więzi z ludźmi ją zamieszkującymi. To taka moja duchowa mekka, do której odczuwam potrzebę ciągle wracać. STRESZCZENIE Vika wyjeżdża na wakacje do babci na wieś. Dziewczynce doskwiera brak towarzystwa i atrakcji. Któregoś dnia oddala się od domu w ślad za czarnym kotem. Podczas spontanicznej wycieczki jest świadkiem różnych dziwnych sytuacji, poznaje wielu nowych ludzi, odkrywa nieznany świat i tworzy własną mapę miejsca, w którym spędza wakacje. SUMMARY Vika leaves for vacation to grandma who lives in the countryside. The girl feels lonely and bored. One day she follows the black cat and leaves home. During this spontaneous trip she comes across strange situations, meets new people, discovers the land and draws her personal map of the place, where she spends her vacation. Kliknij na zdjęcie, aby powiększyć Poland 2019 ⓒ Victoria Tucholka
Kolejny spontaniczny projekt zainspirowany poszukiwaniami folderu z dziełami prymitywistów, podczas których zaplątało mi się wspomnienie pewnego suwalskiego widoku z ichniejszej Fudżijamy ze mną na tle roztaczającej się z niej panoramy podczas bardzo wietrznej pogody. W oddali niebo słało się ciemnymi burzowymi chmurami, nadając barwom krajobrazu charakterystycznego nasycenia. Całkiem możliwe, że to zaledwie połowa projektu, że powstanie jeszcze niebo i, że wybiorę jednak podłużny pionowy format. Być może droga będzie wiła się dalej w chmurach. Dotychczas zwykle ukazywałam postaci od tyłu przytłoczone otaczającą je przestrzenią, zazwyczaj naturą. Niektórzy uważali, że to smutne obrazy. Obrazy o samotności. I w istocie bliżej mi do samotnika niż duszy towarzystwa, choć uważam, że jestem samotnikiem zdecydowanie towarzyskim. Niektórzy sugerowali, że byłoby lepiej, gdyby były dwie postaci. Czasami przychylałam się do tych życzeń i tworzyłam nawet specjalnie repliki z parami. Choć i w tym przypadku to nie one były bohaterami moich obrazów, ale otaczająca przestrzeń. Nazywam te obrazy zaproszeniami do doświadczania, do przygód, do wspólnego poszukiwania. Chodź ze mną. Żyj. Przeżyj. Doświadczaj. Świat jest piękny. Być może więc te repliki na życzenie były potwierdzeniem moich zaproszeń. Zawsze byłam bardziej out niż in. Przyszłość jest tam. Ty jesteś przeszłością. Niespecjalnie interesowało mnie zgłębianie bagna ludzkiej psychiki, zawsze uciekałam nawet od autowiwisekcji w plener, w świat, byle jak najdalej, uważałam, że o wiele lepiej opisuje człowieka to, co robi, gdzie przebywa, dokąd podąża niż wszelkie próby portretowania. Swojego czasu wykonałam serię autoportretów po to, aby po latach stwierdzić, że żaden w istocie nie był autentyczny, wszystkie były subiektywnymi projekjcami nieraz znacząco się od siebie różniącymi zależnie od emocji, które towarzyszyły ich tworzeniu. To skłoniło mnie do przekonania, że ja właściwie nie widzę tego, co maluję, ale przede wszystkim to czuję, odczuwam, przeżywam. Nie bez powodu twierdzę więc, że obecność i działanie to sens ludzkiej egzystencji. To one najlepiej nas wyrażają. Być może dlatego postać z mojego kolejnego obrazu nie będzie do końca realistyczna. Ni to marionetka, lalka, cyrkowa tancerka, cyganka, Gelsomina z La Strady?! Być może wszystkie te wcielenia były moim udziałem. Czyżbym postanowiła tym razem na chwilę się zatrzymać i spojrzeć wstecz na przebytą drogę? Tym razem pola nie będą płonąć, będą się zielenić. Czyżby to oznaczało, że coś mnie ominęło, a może czegoś nie zauważyłam? Może to była ta nieszczęsna wiosna, na którą wciąż nie udaje mi się wyrobić? A może to ja zmieniłam te pola? Być może przyniosłam ze sobą deszcz. Być może położyłam kres pożodze. Być może to dzięki mnie zakwitły. Czy przede mną znowu płonące pola? Jedno jest pewne - zostawiam za sobą bardzo krętą drogę, pełną wzlotów i upadków, wyzwań i burz. Kim jestem? Czy jestem wolnym człowiekiem? Czy jestem sobą? A może tylko tak mi się wydaje? A może jestem jednak wciąż tylko marionetką w rękach sił wyższych? Czy zmierzam w dobrym kierunku? A może utraciłam niebo na zawsze? Czym jest niebo? Czy nie jest tylko sferą złudnego komfortu? Czy czeka mnie wieczna tułaczka? A może właśnie sensem życia jest droga i to, co po sobie zostawiamy, a nie jej cel. W sumie miło byłoby, gdyby ta burza w końcu minęła. [ENG] Another spontaneous project inspired by my search for the folder with primitivists. Suddenly I had a strong vision, a memory of me standing on the top of the highest mountain in the Suwalszczyzna Region in North-East Poland against the panorama of the area during very stormy weather. In the background the sky was turning black with stormy clouds, giving the landscape this special saturation. It is quite possible that it is just part of the final vision. Maybe the road will lead on in the clouds...So far I used to present my characters from the back and small overwhelmed with the surrounding space. Some people said that these paintings were sad. That they were about solitude. Indeed, I am more of a loner than the soul of a company, though I believe I am certainly a very sociable loner. Some people suggested that it would have been better if there were two people, a couple. Sometimes I answered these requests and made special reproductions with couples. Still it was the surrounding space that was most important. I used to say that these images are invitations to experience new things, to look for adventures, to explore the world together. Come with me. Live. Breathe. Experience. Life is beautiful. The world is beautiful. Maybe these reproductions in some sense confirmed my invitations. I always used to be more out than in. The future is out there. You are the past. I was not really interested in exploring the human psyche, not even my own psyche, I preferred open air, the world, the further the better. I believed that what you do, where you go, where you stay describes you better than all attempts to portrait oneself or the other. It is never a portrait, unless realistic copied 1 to 1 from a photo, it is rather an auto projection. Once I made a series of self portraits only to discover after years that none of them was really authentic, all were subjective projections often significantly different from one other depending on the emotions that accompanied their creation. This prompted me to believe that I do not actually see what I paint, but above all I feel it, experience it. It is not without reason that I say that presence and action are the sense of human existence. They express us best. Perhaps that is why the character from my next painting will not be fully realistic. Is she a puppet, a doll, a circus dancer, a gypsy, Gelsomina from La Strada?! Perhaps all these incarnations were my share. Have I decided to stop for a moment and look back? This time the fields will not burn, they went green. Could it mean that I have missed something, or maybe I have not noticed something? Maybe it was this unfortunate spring that I still can not make up for? Or maybe it was me who changed these fields? Maybe I brought the rain with me. Perhaps I have put an end to drought and conflagration. Perhaps the fields have blossomed thanks to me. What will future bring? Are there yet more burning fields ahead of me again? One thing is certain - I have left behind a very winding road, full of ups and downs, challenges and storms. Who am I? Am I a free man? Am I myself? Or maybe I just think so? Or maybe I am still just a puppet in the hands of higher powers? Am I heading in the right direction? Or maybe I lost heaven forever? What is heaven? Is it not just a sphere of illusive comfort? Am I going to be wandering forever? Or maybe the meaning of human life is the road and what we leave behind, not the goal. All in all it would be nice if this storm finally ended. Panorama na wschód z suwalskiej Fudżijamy. Góra Cisowa, wieś Gulbieniszki, Suwalski Park Krajobarzowy. Czerwiec 2017 Czasem słońce, czasem deszcz AKA Powrót ze stacji Olej na płótnie lnianym, 90 cm x 50 cm 2015 Powrót ze stacji. Olej na płótnie lnianym, 24,5 cm x 18,5 cm 2016 Quasi-autoportret. Czego oczy nie widzą, tego sercu nie żal Olej na płótnie, 18 cm x 12 cm Listopad 2017 Fatamorgana
Olej na płótnie bawełnianym, 30 cm x 25 cm Luty 2018 Okładka projektu książki ilustrowanej pt. "Wycieczka" wykonana na konkurs na projekt książki ilustrowanej dla dzieci JASNOWIDZE 2018 organizowany przez Wydawnictwo Dwie Siostry Zgodnie z zasadą towarzyszącą mi od 2011 roku, a w przypadku moich twórczych aspiracji od 2014 roku, to, czego nie uda mi się zrealizować, zmaterializować, zwerbalizować, opublikować w pełnym tego słowa znaczeniu z prawdziwego zdarzenia, jest publikowane tutaj niezależnie od tego, czy ma jakąkolwiek obiektywną, realną, potwierdzoną wartość czy nie. Z doświadczenia wiem, że tak jak wszystko z pewnością zyska ją z czasem, a z pewnością jak już mnie nie będzie. Nie zamierzam jednak czekać na zbawienie, na to, że ktoś doceni to, co robię, na to, że mnie opublikuje, że wynagrodzi tak, jak należy wynagradzać, uszanuje, tak jak należy szanować. Chciałabym, aby świat i ludzie wiedzieli, jakie są lub były moje pasje i, że staram się i starałam się konsekwentnie dążyć do ich realizacji i realizowania się poprzez nie. Wirtualna szuflada ma większy potencjał niż ta w domu, w której zawartość po moim odejściu krewni zapewne nie będą się zbytnio zagłębiać i próbować domyślać znaczenia skrytych w niej zapisków i rysunków. I tak pewnie nie doszliby do żadnych miarodajnych wniosków, bo nic o mnie nie wiedzą, nigdy ich to z resztą nie obchodziło, co myślę i czuję. Wszystko pójdzie pewnie z dymem. Mam nadzieję, że uda mi się zrealizować się choć w niewielkim stopniu jeszcze w tym życiu i dożyć chwili, w której będę mogła z dumą powiedzieć, że żyję tym, co kocham robić najbardziej, że jest to moim powietrzem. Tutaj robię bowiem wszystko to, co chciałabym robić w życiu - piszę, fotografuję, rysuję, maluję, a przede wszystkim opowiadam za pomocą tego wszystkiego historie moich podróży tych dalekich, ale i tych bliższych, mentalnych. I am a mental traveler. Mam bogaty świat wewnętrzny. Z pewnością bogatszy i piękniejszy niż ten rzeczywisty. To dzięki niemu w ogóle jeszcze żyję. Niektórzy zarzucali mi, że żyję w fikcji. Nie pozostaje mi nic innego, jak się z nimi zgodzić. Mam swoją fikcję, podobnie jak każdy inny człowiek. Ta fikcja pozwala mi przetrwać, gdy cała reszta się wali, gdy nie potrafię znaleźć sobie miejsca w realnym świecie, zrozumienia w drugim człowieku. Właściwie ta fikcja to czyste "ja" niezależne od wszystkiego i wszystkich. Moja decyzja o udziale w konkursie Jasnowidze była bardzo spontaniczna. Na fali sugestii wielu napotkanych w ostatnim czasie obcych mi ludzi, że moja twórczość ma potencjał ilustratorski, zaczęłam szukać aktualnych konkursów na ilustracje do książek. O Jasnowidzach dowiedziałam się na początku października, a więc bardzo późno. Zaledwie na dwa miesiące przed ostatecznym terminem przyjmowania zgłoszeń, a tymczasem poprzeczka narzucona wynikami jego ostatnich dwóch edycji, jak również międzynarodowym charakterem przedsięwziecia była bardzo wysoka. Zdawałam sobie sprawę, że w mojej sytuacji to trochę walka z wiatrakami. Mimo to podjęłam wyzwanie, tym bardziej że doskonale wiedziałam, o czym chcę napisać bajkę. Miałam po prostu gotowy pomysł. Zaledwie w lipcu otworzyłam nowy cykl szkiców pt. Szkice Suwalskie poświęcony mojemu sentymentowi do Suwalszczyzny, do ludzi, których tam poznałam, oraz wszystkiemu temu, co miałam okazję przeżyć podczas moich corocznych wypraw w tamte strony w ciągu ostatnich pięciu lat. Inspiracji mi nie brakowało. Właściwie każdy wątek miał potencjał na osobną historię. Piszę od lat, więc napisanie tekstu przyszło mi bardzo łatwo i szybko. Myślę, że jak na pierwszy w życiu projekt książki ilustrowanej nie mam się, czego wstydzić. W sumie to jestem z siebie bardzo dumna, że w ogóle go wykonałam i wysłałam. Przez całe swoje życie z braku wiary w siebie i braku wiary w moje zdolności i wsparcia ze strony innych zaszufladkowałam i zmarginalizowałam być może jedyną autentyczną najwyższą umiejętność, jaką kiedykolwiek obdarzył mnie ten na górze. Ciężko było to nadrobić w wieku 28 lat, zaczynając od poziomu 8-, może 9-latki, w tym wieku bowiem najprawdopodobniej moja wiara w posiadane umiejętności pozostała bez wsparcia w świecie zewnętrznym z wyrokiem "dasz sobie radę sama". Przykro mi, ale uważam, że bez reakcji z zewnątrz nie ma komunikacji, nie ma w ogóle punktu wyjścia do interakcji, dialogu, nauki, wiedzy i szerokopojętego rozwoju, zwłaszcza jeśli jest się dzieckiem. Wychodzi na to, że moja twórczość jest aktualnie gdzieś na poziomie 14-letniego dziecka po przejściach, które poza pasjami, musi na codzień samo walczyć o przetrwanie. Gdybym czekała z realizacją pasji do emerytury, nic z tego, co powstało w przeciągu ostatnich 5 lat, zapewne nigdy nie ujrzałoby światła dziennego. A jako, że od 5 lat towarzyszy mi poczucie, że czasu mam niewiele, to tymbardziej chciałabym zrealizować jak najwięcej z nieskończonej listy swoich pomysłów zanim umrę dosłownie lub w przenośni i co bardziej prawdopodobne umrze we mnie sztuka patrzenia pięknie na świat. Jeżeli Ty, który to teraz czytasz, masz jakieś niezrealizowane marzenie, nie odkładaj go na później, na lepsze czasy, tylko działaj teraz zanim nawet nie tyle, że nie będziesz miał już czasu, ale on Ci się po prostu sam z siebie skończy, nie bacząc na to, czy tego chesz czy nie. Kiedyś podeszła do mnie pewna kobieta, była swieżo upieczoną emerytką i zwierzyła mi się: "Proszę Pani, jestem na emeryturze, wreszcie mam dużo wolnego czasu, kupiłam beljtramę, pędzle, farby, sztalugę, ale nie wiem, jak zacząć." Wówczas powiedziałam jej, żeby malowała to, co ją zachwyca i wzrusza. Dzisiaj odpowiedziałabym jej: Żyj! Przypomnij sobie, jakie były Twoje największe marzenia, a których z jakichś względów nie zrealizowałaś, i po prostu zrealizuj je teraz. Jeśli nie pamiętasz, jakie miałaś marzenia, zastanów się, co byś chciała zrobić, zobaczyć, czego doświadczyć zanim przyjdzie Ci odejść z tego świata, i po prostu zrób to, zobacz, doświadczaj. Obrazy, historie, emocje przyjdą same i będą autentyczne. Odnajdą w nich siebie również inni ludzie. I to jest chyba największa wartość sztuki. Autentyczność będąca potencjałem do dialogu bez granic z każdym człowiekiem niezależnie od jego statustu materialnego, wykonywanego zawodu, wieku, pochodzenia, upodobań. Wkrótce znajdziesz tutaj publikację projektu
na książkę ilustrowaną dla dzieci, pt. "Wycieczka" w całości. I prefer to live a fiction than sad reality. You can deprive me of everything, but my fiction. The good thing is that I can paint it real. Sometimes it even makes a change. In Praise of Dreams. Project for oil on canvas. February 2019 POLAND COPYRIGHT Victoria Tucholka In Praise of Dreams. Work in progress. Oil on canvas. 50 x 50 cm. February 2019 POLAND COPYRIGHT Victoria Tucholka In Praise of Dreams. Work in progress. Oil on canvas. 50 x 50 cm. February 2019 POLAND COPYRIGHT Victoria Tucholka Suggested soundtrack on Vimeo: https://vimeo.com/34779976
Ostatnio nazbierało mi się kilka szkiców, a jeszcze więcej pomysłów zainspirowanych moją ukochaną Suwalszczyzną. Chyba czas najwyższy otworzyć nowy cykl, który przy różnych okazjach zaczęłam już spontanicznie określać mianem szkiców suwalskich. Na szkice suwalskie składać się będą ilustracje mojej osobistej legendy tych stron. Czymże byłyby legendy bez swoich bohaterów. Inspiracją dla mnie są oczywiście ludzie, którzy zamieszkują tę moją legendarną krainę. To ich barwne postacie sprawiają, że przewijające się na tablicach informacyjnych hasło "kraina jak baśń" nabiera dla mnie szczególnego, osobliwego, bo nie do końca zrozumiałego dla tubylców, a nawet dla samych moich bohaterów, sensu. A skoro to premiera, to nie może się ona obyć bez pierwszego szkicu, który wykonałam dwa lata temu jeszcze bezwiednie, bo nie sądząc, że miejsce to stanie się dla mnie inspiracją do kolejnych szkiców. Gdy zabierałam się do rysowania, wiedziałam, że chcę stworzyć coś na miarę wejściówki, bileciku, który wręcza się ludziom przy okazji wejścia do jakiegoś szczególnego miejsa lub na wydarzenie. Poniższy rysunek sprezentowałam w tym roku, podobnie jak jeszcze jeden z suwalskich szkiców, samemu bohaterowi - Panu Janowi. Przekonywałam go, że powinien koniecznie zainwestować w autopromocję. Oczywiście minę miał niewyraźną i zapytał: "I po co to?". Nie potrafiłam mu na to retoryczne pytanie odpowiedzieć, bo nie jestem jasnowidzem. Kto wie, być może odpowiedź znalazła się sama po powrocie do domu, ale to już temat na zupełnie inną historię, która pozostanie chyba na razie suwalską tajemnicą. Bo szeryf jest tylko jeden / There is Room for Just One Sheriff. Sketch No 1/B&W/10-12/08/2018. Victoria Tucholka Pan Jan to kolejna postać składająca się na moją osobistą suwalską legendę. Król Hańczy. Szeryf - jak lubią go określać najmłodsi płetwonurkowie. Jezioro Hańcza to polska mekka płetwonurkarska. Na kąpieliskach wzdłuż jej brzegów spotkać można codziennie licznych amatorów tego sportu. Gdy pierwszy raz tutaj przyjechałam, nie wiedziałam o tym, więc wzbijące w powietrze kłęby kurzu na drodze kawalkady vanów i terenowych aut z ubranymi na czarno muskularnymi kierowcami w okularach przeciwsłonecznych jawiły mi się rodem z hollywoodzkich filmów o meksykańskich kartelach narkotykowych. Gdy teraz wracam wspomnieniami do tej mojej pierwszej refleksji, z perspektywy odbytego kursu płetwonurkowego bardzo mnie ona bawi. Jako, że większość płetwonurkowych kąpielisk jest własnością Pana Jana, widok nadjeżdżającego na wiśniowym junaku postawnego suwalskiego kowboja z owłosionym torsem w rozchełstanej koszuli w kratę w doświadczonym czasem kapeluszu jest płetwonurkom bardzo dobrze znany. To Pan Jan zmierza na miejsce, by pobrać regularną opłatę za wjazd autem na teren kąpieliska. Oczywiście nierzadko posłyszeć można odgłosy niezadowolenia wśród płetwonurkarskiej braci, lecz opłata ta jest z pewnością słuszna, zważywszy na fakt, że codziennie drogami dojazdowymi przejeżdża nieraz dwukrotnie tam i z powrotem niezliczona ilość aut, a gruntowa droga, jak by nie patrzeć, wymaga należytego utrzymania, podobnie jak i same kąpieliska, które przecież nie obyłyby się bez symbolicznej, jakkolwiek urokliwej biało-seledynowej sławojki i drewnianych stołów niezbędnych płetwonurkom do przygotowania ciężkiego sprzętu do nurkowania, a zbitych przez samego Pana Jana. I choć człowiek to surowy jak kamień, rubaszny, niektórzy twierdzą, że wręcz wulgarny, no cóż, wiele mamy twarzy, nieraz tyle, ile ludzi, którzy nas znają, osobiście nie wyobrażam sobie jeziora Hańcza bez jego barwnej i mimo wszystko sympatycznej postaci. Bo czyż jest inne takie jezioro w Polsce, które ma swojego osobistego szeryfa?!
The Angler's Cat / Kot Wędkarza. Sketch No 1/B&W/25-26/08/2018. Victoria Tucholka Pan Marek codziennie rano skoro świt wypycha swoją zieloną łódkę na wodę, by tradycyjnie oddać się wędkarskiej medytacji na jeziorze. Kto wie, czy ta łagodna poranna kołysanka nie jest czasami kluczem do jego natury pełnej spokoju i opanowania odzwierciedlającej zalety prawdziwego wędkarza. I choć mogłoby się wydawać, że jest sam, bystremu obserwatorowi nie umknie przemykający w gęstwinie trzcin na brzegu czarny kot. To Blackie. Zwiastun zbliżającego się powrotu Pana Marka z wędkowania. Jakby intuicyjnie wyczuwa zamiary swojego Pana i nigdy się nie myli. A Pan Marek przyzwyczajony już do tej kociej kurateli, jak do forpoczty czujnej małżonki, ma dla swojego pupila zawsze przygotowaną świeżo złowioną rybkę.
Pan Motyl / Mr Butterfly. Sketch No 1/Color/02-06/08/2018. Victoria Tucholka Pan Motyl Pawim okiem kradł co dzień me naiwne spojrzenia nieuchwytny Pan Motyl. Złapać bym go chciała za skrzydło, polecieć z nim na łąki kwietne, pagórki zbożem malowane, do nieba, lecz wiem, że urok by prysł jak wosk promykiem słońca rażony u skrzydeł Ikara... ...bo ja nie jestem motylem!? Victoria Tucholka Nie ma nic bardziej inspirującego, jak podróż. Suwalszczyzna to kraina bliska mojemu sercu od lat. Gdyby ktoś mnie zapytał, dlaczego tam jeżdżę, odpowiedziałabym, że szukać spokoju i samotności. Paradoksalnie rzadko jestem tak naprawdę sama. Paradoksalnie wracam z niepokojem w duszy. Z poczuciem straty. W poczuciu rozdarcia. Tak silny czuję związek z tymi stronami, że gdy przychodzi mi wyjeżdżać, czuję się tak, jak bym zostawiała za sobą wszystko, co mam. Nieustająco inspirującymi tysiącami obrazów. Olśnień. Osobliwych odkryć na miarę Ameryki. Choć jadę tam w poczuciu, że zabrałam ze sobą zbyt wiele niepotrzebnych rzeczy, że ledwo się to wszystko zmieściło w bagażniku, wracam bogatsza i nie wiem, jak to się dzieje, że udaje mi się to wszystko pomieścić. Jak udaje mi się udźwignąć ciężar samego rozstania. Gdy odjeżdżam, nie zatrzymuję się po drodze. Boję się, że stanęłabym na amen i już nigdy nie wróciła, jeżeli w ogóle moje rozstania z tymi stronami można jeszcze nazwać powrotami do czegokolwiek. "Pan Motyl" jest swoistym wyrazem tego mojego wewnętrznego rozdarcia. Nieumiejętności pogodzenia marzeń z rzeczywistością, a może po prostu... nazwać to po imieniu... braku odwagi w spełnianiu marzeń. Warto również zastanowić się nad pytaniem o to, ile jest "prawdy" w tym, jak postrzegamy świat. Czy czasami sami się nie zwodzimy? czy czasami nie widzimy tego, co chcemy zobaczyć? czy czasami nazbyt nie idealizujemy? Być może lepiej poprzestać na tej romantycznej wizji, która w konfrontacji z rzeczywistością może okazać się porywaniem z motyką na słońce. Być może ten romantyzm jest w gruncie rzeczy próbą ucieczki od stawienia czoła rzeczywistości, w której nie potrafimy się odnaleźć. Jest takim właśnie zauroczeniem nieuchwytnym pięknem lecącego motyla. Zatrzymać go nie sposób. Zatrzymać znaczy zabić. Jest w tym coś z ludowego porzekadła: "Kto zbiera sznurki i podnosi guziki, nigdy nie będzie bogaty, bo nie umie tracić." Pytanie brzmi, czy "Pan Motyl" nie jest paradoksalnie owym sznurkiem i guzikiem.
|
VICTORIA TUCHOLKA
|