Okazało się, że artystą w Polsce może być tylko ktoś, kto ukończył wyższą uczelnię plastyczną lub jest członkiem jakiegoś stowarzyszenia artystów plastyków, a żeby takowym się stać bez dyplomu ukończenia właściwej uczelni trzeba spełnić gro różnych kryteriów, w tym między innymi mieć rekomendacje dwóch innych członków stowarzyszenia. Już widzę las rąk gotowych mnie w tym wspomóc. Bez znienawidzonego przeze mnie "sponsoringu" pewnie by się nie obeszło. Niestety słowo to wzbudza we mnie nie od wczoraj mocno negatywne skojarzenia. Działa wręcz jak płachta na byka. Zastanawia mnie również, na ile nie ukróciłby ostatecznie mojej kreatywności. Właściwie kiedy to okropne zapożyczenie zastąpiło takie określenie jak partnerstwo? Dlaczego nikt w tym kraju nie używa właśnie tego słowa? Chyba wolę już funkcjonowanie na marginesie i wieczną tułaczkę. Mają one dla mnie o wiele większy potencjał artystyczny. W sumie to i tak chyba nie po drodze mi z artystami plastykami - mamy zupełnie odmienne podejście nawet nie do sztuki, ale do rzeczywistości, do estetyki, do sposobu opowiadania.
Ostatecznie moje wątpliwości rozwiała rozmowa z prof. Marianem Pokropkiem, dyrektorem Prywatnego Muzeum Sztuki Ludowej w Otrębusach, który jako etnograf i ekspert w dziedzinie twórczości ludowej jednoznacznie stwierdził, że moja twórczość wychodzi poza ramy sztuki ludowej, a jeżeli chodzi o artystów plastyków nie ma rozeznania w tych kręgach. Zgodził się ze mną co do tego, że nie pozostaje mi nic innego, jak funkcjonować jako niezależny twórca. W sumie to określenie zdecydowanie bardziej mi odpowiada niż "artysta". Z wykształcenia jestem w prawdzie dyplomowanym artystą-montażystą filmowym. Ukończyłam bowiem studia na wydziale reżyserii, specjalność montaż filmowy w Państwowej Wyższej Szkole Filmowej, Telewizyjnej i Teatralnej im. Leona Schillera w Łodzi. Z pewnością nie pozostaje to bez znaczenia dla mojej wrażliwości wizualnej, jak również i chyba przede wszystkim dla sztuki opowiadania historii obrazem. W opowiadaniu filmowym najważniejsza jest emocja. Emocjom podporządkowany jest również styl moich obrazów. Każda emocja ma swoją odrębną formę. Czasem abstrakcyjną, czasem realistyczną, czasem symboliczną. Gdzieś z tyłu głowy mam wciąż pomysły na eksperymenty plastyczne z trójwymiarowością. Nie zmienia to jednak faktu, że zdecydowanie mam więcej wspólnego z malowaniem niż z malarstwem. Nie jestem malarzem. Ja po prostu maluję.
Podczas naszej rozmowy prof. Pokropek wspomniał o pewnym twórcy z Opola, którego ostatnio odkrył, Janie Koloczku, będącym właśnie przykładem twórcy wymykającego się wszelkim kategoriom. Pierwsza rzecz, jaką zrobiłam po naszym spotkaniu, był research na temat tego twórcy. Pod jednym z wywiadów pojawiły się słowa kluczowe, a wśród nich hasło, które bardzo mnie zaintrygowało. Naiwizm. Nawet nie wiedziałam, że istnieje taki kierunek w sztuce. Jak to możliwe, że przeoczyłam ten termin przez te setki artystycznie jałowych w moim przekonaniu godzin wykładów z historii sztuki począwszy od liceum aż po kres moich filmowych studiów. A może nikt nie uwzględnił istnienia tego kierunku w sztuce w oficjalnym programie polskiego szkolnictwa. Chyba wreszcie odkryłam swoją niszę. Poczułam ulgę. A więc jednak to, co robię, ma ręce i nogi i to jak najbardziej zakorzenione w historii światowej sztuki. Tyle na tę chwilę. Więcej o naiwiźmie, jak również o festiwalu mu poświęconym, który odbywa się od aż 12 lat! znajdziecie tutaj. Nie ukrywam, że wiążę ogromne nadzieje w udziale w tym festiwalu. To niebywałe, że weszłam na stronę Art Naif Festival dokładnie na dzień przed ostatecznym terminem nadsyłania zgłoszeń chęci udziału w tym wydarzeniu. Trzymajcie kciuki, żeby się udało.