I tak któregoś pięknego poranka powstał ambitny plan:
1. Kupić i zamontować końcówkę od kranu i uszczelkę. Uznałam, że nie mam zamiaru dłużej czekać aż mój brat ziści swoje złowrogie "potem". Wzięłam końcówkę, zrobiłam zdjęcie, pojechałam do hydraulicznego i kupiłam, co trzeba. Vot nowy kran! Świeci się, jak nie powiem co.
2. Przy okazji postanowiłam kupić zawieszki do półki. Nie lubię, jak coś leży, a powinno wisieć. Z hydrauliczno-budowlanego Pan odesłał mnie do budowlanego. Tam mimo początkowej konsternacji udało się wreszcie znaleźć to, czego szukałam. W ruch poszła więc wkrętarka, choć bez młotka się nie obyło. I ściana i półka okazały się trudnym orzechem do zgryzienia, ale ostatecznie wygrałam z materią i półka zawisła na swoim miejscu.
3. Po nitce do kłębka… no to skoro już tak przykręcamy, to jeszcze uchwyt do wiszącego świecznika. Nie podobał mi się jednak jego kolor, więc postanowiłam go po drodze pozłocić… a w między czasie, gdy uchwyt schnął...
4. Uznałam, że zasłużyłam sobie na nagrodę i wróciłam do budowlanego po swój pierwszy osobisty zszywacz tapicerski i klej dwuskładnikowy. Postanowiłam, że jeszcze dzisiaj naciągnę płótno na krosno i wykonam projekt mydelniczki z plastikowym uchwytem.
5. Ostatecznie to wszystko, wraz z pokryciem płótna gruntem, emulsją, wykonaniem pudełek do mydelniczek, zawieszeniem wszystkiego, zajęło mi 2 dni. Do tego doszła jeszcze kabała z rowerem, którego koła nie byłam w stanie, ani ja ani ostatecznie mój brat, niczym odkręcić, a z opony zeszło powietrze. Trzeba było zdjąć koło - inaczej nie da rady. W końcu poddałam się i pojechałam do serwisu, a tam okazało się, że ktoś mi po prostu zrobił głupi numer i wykręcił część z wentyla. Dlatego nie dao rady koła napompować.