Czyszczenie budek lęgowych dla ptaków i innych zwierząt powinno przeprowadzać się najpóźniej do końca lutego. Jeżeli zima nie daje się zbytnio we znaki, najlepiej oczyścić budkę z całej zawartości, a jej wnętrze wypalić, aby wyeliminować ewentualne pasożyty. Czyszczenie budek lęgowych jest z pewnością ciekawym sposobem na dowiedzenie się, z czego określone gatunki ptaków budują gniazda, jakie mają zwyczaje żywieniowe, a także wielu innych rzeczy o wiele bardziej przyziemnych, chciałoby się rzec wręcz ludzkich, np. podejście do higieny osobistej czy sprzątania domu. Dla przykładu szpaki należą do jednych z największych flejtuchów wśród ptasiej braci. DLACZEGO NALEŻY OCZYSZCZAĆ BUDKI LĘGOWE? Gniazdo nie zostałoby ponownie zasiedlone przez tego samego ani inne ptaki kolejnej wiosny. Właśnie fakt, że ptaki niechętnie zasiedlają stare gniazda lub budki lęgowe z zalegającym starym materiałem gniazdowym, stanowi jeden z powodów, dla których należy oczyszczać z niego budki lęgowe. Ponadto stary materiał gniazdowy może być siedliskiem wspomnianych wcześniej pasożytów, które są przenoszone przez ptaki. Podczas robienia porządków w budce zaleca się noszenie ubioru ochronnego, w tym maski zakrywającej usta, ponieważ podczas wymiatania resztek gniazda jest się narażonym na kontakt z pasożytami i drobnoustrojami przenoszonymi przez ptaki. Należy więc zachować szczególną ostrożność. Zalegające w budce gniazdo może również przejąć inne stworzenie, które również przenosi swoiste dla siebie pasożyty, nie wspominając o tym, że stanowi bezpośrednie zagrożenie dla ptaka poszukującego miejsca lęgowego. Lepiej więc najpierw zapukać, żeby nie dostać po nosie od zaskoczonej naszym nagłym wtargnięciem zaspanej wiewiórki. Budka dla ptaków powinna w pierwszej kolejności stanowić potencjalne miejsce lęgowe dla ptaków, a nie innych stworzeń. Oczywiście wraz z rozpoczęciem sezonu lęgowego, w żadnym wypadku nie należy wytrzebiać z budki lęgowej żadnych niepożądanych lokatorów. Nie zapominajmy, że dla nich wiosna jest również najważniejszym okresem w roku dla zapewnienia ciągłości swojego gatunku, a każde stworzenie stanowi integralną część ekosystemu i jego istnienie ma wpływ na zachowanie równowagi biologicznej. Nie zapominajmy również o tym, że budki lęgowe są zasadniczo sztucznym tworem stworzonym przez człowieka, który ma na celu zapewnić miejsca lęgowe ptakom. Tym samym człowiek jest współodpowiedzialny za stan ich utrzymania. Budka lęgowa dedykowana kawkom nie spotyka się z uznaniem tego gatunku od lat. Kawki zdecydowanie preferują gniazdować w nieczynnym kominie (czy budka lęgowa potrafiłaby w ogóle pomieścić całą kawkową familię?! to musiałaby chyba być hacienda lęgowa). Z kolei wiewiórki szybko zajęły wolne miejsce. W tym roku ich gniazdo wyglądało bardzo przytulnie. Ba! wręcz urokliwie, wysokie gniazdo z otworem przypominającym komin, a że wiewiórki są zasadniczo bardzo schludnymi lokatorami, gniazdo umieściłam z powrotem w budce. Niech im dalej służy! Gniazdo wiewiórek jest zbudowane z lekkich źdzbeł trawy, konstrukcja z zewnątrz wzmocniona szkieletem z kilku gałązek, a wnętrze miękko wyścielone sierścią. Młode wiewiórki. Całkiem możliwe, że to był ich pierwszy kontakt z człowiekiem Gniazdo kawek w nieczynnym kominie Budka dedykowana szpakom Dorosły szpak opuszcza gniazdo Nieustarszony młody szpak ciekawsko wygląda z budki Tak jak wspominałam wcześniej, szpaki należą do największych flejtuchów wśród ptasiej braci. Świadczy o tym nie tylko samo gniazdo, ale... ...również mocno zabrudzone wnętrze budki. Porównanie gniazda sikory bogatki (z lewej) i gniazda szpaka (z prawej). Jak widać, oba gniazda różnią się nie tylko gabarytami, ale budulcem i wagą. Gniazdo sikor uwite jest w przeważającym stopniu z lekkich mchów, źdźbeł trawy i pierza, a gniazdo szpaka z kolei z mocno ubitych słomy i gałązek. Jest tym samym o wiele cięższe od gniazda sikor. Być może nie bez znaczenia jest rażąco niski poziom higieny u tego gatunku. Większość ptaków zwykle regularnie oczyszcza gniazdo z pozostałości posiłku i odchodów młodych. U szpaka widać niestety gołym okiem warstwę odchodów. Dla porównania gniazda sprzed roku. Rok temu zima była o wiele surowsza. Ilość nagromadzonego budulca, zwłaszcza w przypadku gniazda sikor (pierwsze od prawej) i szpaków (drugie od prawej) świadczy o tym najlepiej. Od lewej gniazdo wiewiórek wyścielone wewnątrz znalezionymi włóknami z resztek dywanu i kawałkami gąbki, po środku mocno zabrudzone odchodami gniazdo szpaka. W tym roku gniazdo wyścielone było ogromną ilością pierza o nietypowo czerwono zabarwionych końcówkach. Podejrzewam, że z budki mogły również korzystać gile, które w tym roku zawitały do ogrodu licznym stadem. Podejrzany numer 1: Gil zwyczajny (Pyrrhula pyrrhula) A może jednak dzięcioł? Podejrzany numer 2 Budka dla szpaków. Wejście do budki faktycznie nosi ślady uszkodzeń, które mogą świadczyć o tym, że budka była przedmiotem zainteresowania dzięcioła. W gnieździe znalazło się również dużo nasion bliżej nieokreślonej rośliny. Nie pozostaje nic innego, jak te nasiona włożyć do ziemii i zobaczyć, co z tego wyrośnie. Intrygujące. Ciekawe, czy to zbiory poczynione przez szpaki czy jednak gile, które lubują się w skubaniu zimą nasion z wyschniętych strąków na gałęziach drzew. Czyszczenie budek lęgowych może więc okazać się pretekstem do rozwiązywania zagadek nie tylko z dziedziny fauny, ale również i flory. Być może rozszyfrowanie pochodzenia tych nasion? pestek? ziaren? stanowi również odpowiedź na pytanie o pochodzenie znajdujących się w gnieździe piór. Ilość nasion wskazywałaby na to, że jakiś ptak lub inne zwierzątko zrobiły sobie w budce spiżarnię. Ot, niby nudna czynność, sprzątanie budek, a tyle zagadek. Modraszka zwyczajna, sikora modra, modraszka Młoda sikora modra nieufnie wyglądająca z gniazda Puszki okruszki. Nauka latania w wykonaniu młodych sikor Przy okazji czyszczenia budki dedykowanej sikorom i innym małym ptakom zawieszonej na robinii akacjowej, odkryłam uszak bzowy (Auricularia auricula-judae (Bull.). Quél.). Bardzo cenne znalezisko. Polski odpowiednik chińskich grzybów mun. Gatunek jak najbardziej jadalny. Budka dedykowana wiewiórkom z nietypowym wejściem od strony pnia nie spotkała się z uznaniem wiewiórek. Nie pogardził nią jednak szpak, który słynie z ekstrawaganckiego podejścia w doborze miejsca gniazdowania. Nie tylko chętnie wybiera nietypowe lokum, ale również wykonuje wymyślne trele i układy taneczne na gałęzi przylegającej do gniazda, aby zwrócić uwagę potencjalnej partnerki. Zapraszam do obejrzenia filmu: https://www.youtube.com/watch?v=17T7nnKQXeM Gniazdo szpaka Szpak zwyczajny (Sturnus vulgaris) w szacie godowej podczas wykonywania popisowego numeru taneczno-śpiewnego u progu świeżo uwitego gniazdka
0 Comments
17.III 16.III 15.III 14.III 13.III 12.III 11.III 10.III 9.III 8.III 7.III 2.II 6.III 5.III 4.III 3.III 2.III 1.III Today I wish the sun would never set. I decide to take the last step: I decide to run away, run away to the West, there where the sun forever sets. I wish the sun would never set, the day never end, this road never end. I wish I was the road I drive. I wish it was the day my biggest nightmare would come true. I wish the car would stop all by itself. I wish I could not leave it. I wish I could not move. I wish I could stay here forever, forever looking forth at this field of reeds. I wish my soul was free. I wish it was there. I wish it was a field of reeds, the field of reeds outside the window. I wish I was a tree, I wish I was a moss, I wish I was a fungus, I wish I was a lichen, I wish I was a fern, I wish I was a reed. All of them bound to one place. I wish I could not move, I wish I could stay. I wish the Earth was flat. I wish the sun could never set or otherwise I would like to be the sun that sets forever to the West 29.II 28.II 26.II 24.II 5 Niech słowa twoje znaczą nie przez to co znaczą Ale przez to wbrew komu zostały użyte. Ze słów dwuznacznych uczyń swoją broń, Słowa jasne pogrążaj w ciemność encyklopedii. Żadnych słów nie osądzaj, zanim urzędnicy Nie sprawdzą w kartotece kto mówi te słowa. GŁOS NAMIĘTNOŚCI LEPSZY JEST OD GŁOSU ROZUMU, GDYŻ BEZNAMIĘTNI ZMIENIAĆ NIE POTRAFIĄ DZIEJÓW. Nie kochaj żadnego kraju: kraje łatwo giną. Nie kochaj żadnego miasta: łatwo rozpada się w gruz. Nie przechowuj pamiątek, bo z twojej szuflady Wzbije się dym trujący dla twego oddechu. Nie miej czułości dla ludzi: ludzie łatwo giną Albo są pokrzywdzeni i wzywają twojej pomocy. Nie patrz w jeziora przeszłości: tafla ich rdzą powleczona Inną ukaże twarz niż się spodziewałeś. "Dziecię Europy" Czeslaw Miłosz Jak to jest, że jest się tym, kim się jest? Baltazarze... "Człowiek się nie zmienia. Jeśli raz poszedł w las, już zawsze będzie do niego wracać. Takie jest prawo uroku. Takie jest prawo ciążenia. Takie jest prawo sumienia. Winny zawsze wracać będzie na miejsce zbrodni, bo jak jest zbrodnia, musi być i kara, a kto mieczem wojuje, od miecza ginie, i cały ród jego toczyć odtąd będzie ta sama pokusa i pokuta." (VT) 23.II Władca pierścieni 22.II W moim oknie gwiazda Pierwsza przylaszczka. Cieszę się, że ją zobaczyłam Sztuka ulicy: japońskie ogrody Sławek Ibek rządzi. Kto dojrzy kota, kreta, ślimaka, biedronkę? Upiory przedwiośnia Sztuka ulicy: kobieta zagadka, kobieta tajemnicza, kobieta ulicy Ktokolwiek widział, ktokolwiek wie. Rzeźba w drewnie nieznanego autora. Ja sztukę wyciągnę spod ziemii. Nic nie umknie mojej uwadze Cornus mas Wymarzona pierwiosnka, hiacynt i wykombinowany na prędce substytut koszyka rowerowego. Do czego zdolne są te zielone ręce... O-czar! Hamamelis Now odkrycie wiosny, a myślałam, że nic mnie już nie zaskoczy... A co właściwie znaczy łacińska nazwa hammamelis? "Razem z owocem", a to dlatego, że na gałązkach kwiaty pojawiają się zaraz obok zeszłorocznych owoców. Warto również zasięgnąć wiedzy na temat anglojęzycznych odpowiedników roślin. Zazwyczaj są bardzo ciekawe, choć zakorzenione oczywiście w kulturze anglosaskiej. Angielskim odpowiednikiem polskiej nazwy rośliny jest "witch hazel", choć nie należy dać się zwieść pozorom. Paradoksalnie współczesna nazwa została przejęta niejako bezkrytycznie od zapewne średniowiecznego odpowiednika, gdzie "witch" wcale nie odnosiło się do czarownicy, ale było odpowiednikiem dzisiejszego "giętki". Nie zmienia to jednak faktu, że niegdyś z gałązek oczaru wykonywano róźdżki podobnie z resztą jak z orzecha, więc może i w nazwie kryje się ziarno prawdy. Coral reefs of my mind Chrząstkoskórnik purpurowy (Chondrostereum purpureum) Home, sweet home Czyszczenie budek lęgowych. Przytulne gniazdko wiewiórek z kominem 20-21.II Rzutem na taśmę... Tłusty czwartek i japońskie ogrody? To się zmontuje. Polskie pączki + japońskie ogrody = mochi po polsku Tym razem sukces! 19.II 18.II "Tęsknota za czymś, czego nigdy się nie doświadczyło, nigdy nie widziało, a siedzi w głowie i sercu. Chciałoby się być w świecie, który nie istnieje, ale jest w nas." Menoa 17.II Zapewniam Cię, drogi czytelniku, że za rok będzie tak czerwono w Szarży, że będziesz nas mógł oglądać z kosmosu! Tradycyjnie na Baronie. Niestety tym razem za lisem nie goniliśmy! Baron przeszedł bowiem w między czasie, pierwszą w życiu gonitwę dwa lata wcześniej miałam okazję również z nim przeżyć, na szarżową emeryturę i Pan doktor zabronił mu szaleństw. Nie zmienia to jednak faktu, że ja byłam jak najbardziej nastawiona na szaleństwa, więc z niejakim rozczarowaniem przyjęłam informację o tym, że Baron bierze udział tylko w regulaminowym terenie przed gonitwą. Trzeba było przełknąć dumę osobistą i cieszyć się, że w ogóle usiądzie się choć na chwilę w siodle. Baronowi udzielała się moja chemia organizmu. Chyba nie tylko jemu, bo kilku koniom puściły w terenie nerwy i dwóch czy nawet trzech jeźdźców zaliczyło glebę. Ze mną Baron również nieźle sobie poczyniał, ale oczywiście się nie dałam. Baron, ja też mam w nosie Panów Doktorów, ale co poradzić. Jak prikaz, to prikaz. Niestety na gonitwę mogliśmy sobie co najwyżej popatrzeć. Hubertus 2019 w Stowarzyszenie Jeździeckie "Szarża" w Popówku Wszystkie zdjęcia z Hubertusa zamieszczone w nieniejszym wpisie są autorstwa Zuza Russyan Russyan Phototgraphy 16.II Jak dobrze wstać skoro świt... Dobry duch 19. "Kwiatek podniesiony" Leżał kwiatek na drodze, Nie jeden go nie widział, choć go miał przy nodze; Nie jeden choć widział, minął, I byłby zginął. Przechodzi dziewczynka mała, Podniosła go, rozchuchała, A potem w szklaneczkę do wody włożyła, I słaba roślinka na nowo odżyła. Zajrzyjmy w serduszko téj drobnéj dziewczynki, Ach co tam uciechy z odżycia roślinki! I słusznie, bo litość najsłodszą jest cnotą; A biédny kwiateczek był także siérotą. Autor: Stanisława Jachowicz "Powiastki" w: "Bajki i powiastki dla Dzieci z celniejszych bajko-pisarzy polskich wybrane." Leszno. Nakładem i ćcionkami Ernesta Günthera, 1850. Makiełki na wzór podlaski 15.II 4 rano nad jeziorem Trzcianne. Lipiec 2019. Fot. Agnieszka Ciopińska 14.II Wiosno! przybywaj! Czekam! 13.II Widziałam pierwszą jaskółkę, choć nie chciałam tego dnia widzieć nic. Oczy zasłoniłam powiekami, ograniczając świat do rynsztoka ulicy, nie mogąc znieść perspektywy nieosiągalnych przestworzy. Czy w ogóle zasłużyłam na sam ich widok? Wyglądała jakby zrobiona była z klocków lego, cieniem fasady podupadłej kamienicy odbiła się w kałuży cyfrowej pikselozy kostki brukowej, przemykając bezczelnie pod moimi nogami jak wyrzut sumienia, burząc cały mój pokutny plan wizualnej ascezy. O duchu przestworzy, zadarłam głowę wysoko, na próżno szukając Cię w deszczowych chmurach... złamałam Bogu dane słowo i moje oczy wypełniła sól.
Jaskółko, cierniu chmury, kotwico powietrza, ulepszony Ikarze, wniebowzięty fraku, jaskółko, kaligrafio, wskazówko bez minut, wczesno-ptasi gotyku, zezie na niebiosach, jaskółko, ciszo ostra, żałobo wesoła, aureolo kochanków, zmiłuj się nad nimi. Skaldowie, "Serce Jaskółki" (fragment) Byłam dzieckiem niezwykle pewnym siebie, ruchliwym i tryskającym entuzjazmem. Niestety Panie od rytmiki były innego zdania co do mojej koordynacji ruchowej ku mojemu wielkiemu ubolewaniu. WF-iści również ściągali mnie raczej w dół, zaszczepiając we mnie na długo i skutecznie niechęć do jakiejkolwiek aktywności fizycznej. Przylgnęła do mnie na lata etykietka dziecka specjalnej troski. Prawie, a bym uwierzyła. Gdy teraz słucham niektórych ludzi wmawiających dzieciom, że są takie lub siakie, nie mają talentu, nie mają predyspozycji, cierpią na taką albo inną chorobę, a potem te dzieci wtórujące tym ludziom, usprawiedliwiające każdy swój ruch lub raczej bezruch domniemaną przypadłością, to wydaje mi się to strasznie smutne, jak się ludziom przycina zawczasu skrzydła i opóźnia w duchowym rozwoju. Ponoć Einstein powiedział kiedyś: wszyscy wiedzieli, że tego się nie da zrobić, a znalazł się jeden, który tego nie wiedział i to po prostu zrobił. POKONAĆ OGRANICZENIA Ja na szczęście po latach postanowiłam odrzucić to wieloletnie negatywne systemowe programowanie i konsekwentnie nadrabiałam z powodzeniem co raz to odważniejsze sportowe ambicje już na własną rękę w kompletnym oderwaniu od potrzeby szukania dla tych ambicji jakiegokolwiek społecznego uznania czy uzasadnienia. Po prostu dla samego doświadczania, które jest dla mnie wciąż sprawą kluczową, bez czego nie odważyłabym się wyrażać swojego zdania na jakikolwiek temat. Jazda konna, pływanie, żeglarstwo środlądowe, morskie, narty, bieganie, capoeira, kajaki, nurkowanie, jujitsu, a nawet skok na spadochronie. Musiałam spróbować wszystkiego. Byle nie było zespołowe i w grę nie wchodziła znienawidzona przeze mnie rywalizacja. Chodziło mi przede wszystkim o pokonywanie swoich własnych ograniczeń. Teraz nawet jeśli nigdy nie próbowałam, jestem gotowa zawierzyć w to, że dana dyscyplina jest dla kogoś spełnieniem marzeń. Ba! będę musiała to sprawdzić osobiście. BYWAM CYGANKĄ Na studiach z kolei koleżanki mówiły mi, że już prawie uwierzyły, że prawdziwych cyganów już nie ma. Ja zaprzeczałam temu przekonaniu całą swoją osobą, gdy tylko schodziłam do studenckiego klubu na jakąś potańcówkę. Być może minęłam się z powołaniem, bo wprost uwielbiałam się przebierać i zawsze zaskakiwałam otoczenie wciąż nowymi, nietypowymi kreacjami. Studia w Łodzi to był chyba taki ostatni raz, kiedy oddawałam się nieskrępowanie tanecznej pasji. Lubiłam tańczyć. Nadal lubię, choć oddaję się już tej czynności tylko spontanicznie w zaciszu własnych czterech ścian. Zastanawia mnie to, z czego wynika ta moja obecna niechęć do tańca w miejscach publicznych. Być może z tego, że taniec jak by nie patrzyć to sposób na autoekspresję, wyrażanie uczuć, emocji, a ja niechętnie dzielę się nimi z ludźmi, gdy nie mam pewności, że ich towarzystwo jest godne zaufania. Zawsze twierdzę, że ten typ tak ma, że nie ma bezpieczników, chłonie energię ze świata i ludzi, jak gąbka. Niestety zarówno tę pozytywną, jak i negatywną. Bilans bywa niestety czasami nieciekawy, a i trzeba znaleźć jakąś równowagę, oddać przede wszystkim to, co negatywne, więc aby to równoważyć, ograniczam nieraz do skrajności wyrażanie swoich emocji, by nikomu krzywdy nie zrobić i nie zostać z pustymi rękami. NIEPOKÓJ Studia na łódzkiej filmówce, mimo że jednocześnie dzielone pomiędzy studia zaoczne w Warszawie, to był najlepszy, niezwykle dynamiczny okres w moim życiu. Okres, w którym byłam w ciągłym ruchu i drodze. Ta skłonność do cygańskiego trybu życia chyba pozostała mi po dziś dzień. Z perspektywy czasu zastanawiałam się, co mnie napędzało w tym burzliwym okresie. Dzisiaj nie mam już wątpliwości, że był to właśnie wrodzony niepokój. Ta intensywność w naturalny sposób równoważyła wewnętrzny niepokój, który rozsadzał mnie na tym świecie odkąd tylko przejrzałam pierwszy raz na oczy. Na nic zdało się wmawianie mi, że jestem bezproblemowym dzieckiem. Był to w gruncie rzeczy jednokierunkowy zabieg łagodzący przede wszystkim dla strony łagodzącej. Ja wciąż pozostawałam utajenie problemowa, nadal jestem i chyba zawsze będę. Już dawno pogodziłam się z tym, że ten niepokój jest czymś dla mnie organicznym. Czymś, co mnie napędza, choć z drugiej strony stanowi jednocześnie niewidzialną barierę w relacjach międzyludzkich. Mimo zaangażowania, trudu i ogromnej pracy, jaką zawsze wkładam w dostosowanie się do świata ludzi, zawsze spotykam się z zarzutem, że nie jestem wystarczająco "in". I w istocie niechętnie wyrażam swoje emocje, bo i też nie wiem, po co je wyrażać, jeżeli są negatywne. Żeby przekuć je w coś pozytywnego, trzeba wiedzieć, jak to zrobić. Trzeba mieć tę pewność, że zrobi się to dobrze. Jeżeli choć raz ktoś na Tobie eksperymentował, dobrze wiesz, o co mi chodzi. KHATOON ZNACZY LADY Gdy pewnego kolejnego zwykłego dnia z uwagi na znajomość języka zostałam poproszona o asystę przy powitaniu anglojęzycznych gości, nic nie zapowiadało, że mój plan na najbliższe dni ulegnie zmianom. A jednak, gdy znowu zobaczyłam uśmiechniętą twarz Khatoon, gdy dosiadła się do mnie w kawiarni, zaczęłyśmy rozmawiać, całą swoją osobą wzbudziła we mnie tak pozytywne emocje, że odczułam naturalną dla siebie potrzebę poznania jej lepiej. Całą sobą wyrażała zaproszenie do wspólnego przeżywania. W ten weekend miała wystąpić w roli głównej w spektaklu "Kimia". Jak lepiej poznać człowieka niż poprzez to, czym się zajmuje? Nie miałam wątpliwości, że mam do czynienia z osobą, która jest silną osobowością. Silną kobiecą osobowością. Świadomą w stu procentach swojego potencjału ludzkiego, kobiecego i artystycznego. Już samo znaczenie jej imienia mówiło samo za siebie. Khatoon znaczy 'lady'. Dama. Kobieta. Wiedząca, czego chce i, czego mogą wymagać od niej inni. Potrafiąca stawiać jasne granice. Takie wnioski wyciągnęłam z wymiany doświadczeń, jaką poczyniłyśmy podczas naszej krótkiej rozmowy w kawiarni, a moje domysły potwierdziło również bezpośrednie doświadczenie, gdy zobaczyłam Khatoon w akcji występującą przed liczną publicznością. KIMIA Ile samokontroli, ale co ważniejsze świadomości własnego ciała trzeba mieć, aby tak wirować wokół własnej osi na tej wąskiej przestrzeni przez 20 minut przed tłumem ludzi. Momentami odnosiłam wręcz wrażenie, że ten taniec zahacza o próg bólu. Choć z trudem można było dostrzec twarz tancerki, jakoś podświadomie tak to właśnie odbierałam. Byłabym gotowa zaryzykować, że właśnie byłam świadkiem tego, jak ktoś przechodzi samego siebie. Aktu medytacji? To nie był już tylko taniec, ale rodzaj duchowego doświadczenia, swoistego katharsis, które mi osobiście zaczęło się pod koniec mocno udzielać emocjonalnie. Khatoon wiedziała, że będę na przedstawieniu i nawet przez chwilę widziałyśmy się przed widowiskiem w kuluarach, zaskoczyła mnie swoim spokojem i rozluźnieniem, a po występie ośmieliłam się jednak zrobić sobie z nią wspólne zdjęcie, na którym obie wyszłyśmy nie do końca tak, jak byśmy pewnie tego chciały. Ostatecznie doszłam jednak do wniosku, że najważniejsza jest dobra energia, nawet jeżeli podszyta jest jakimś wysiłkiem i nerwowością. Ona sama wyznała potem, że nie wie, dlaczego tak się wtedy uśmiechała. Być może był to jeden z tych nerwowych uśmiechów, gdy człowiek się uśmiecha, choć właściwie nie ma na to siły lub ochoty, wymagają tego jednak okoliczności, i po prostu chcemy roztaczać wokół siebie pozytywną aurę. Odniosłam wrażenie, że jest po prostu zmęczona, co wcale by mnie nie zdziwiło, i jakby nie wymagał tego savoir-vivre pewnie wolałaby uniknąć wszystkich tych rozmów i zdjęć i po prostu wyciszyć w samotności. WARSZTATY TAŃCA (I) DUSZY Niedosyt autentycznego kontaktu skłonił mnie jednak do rozważenia udziału w warsztatach tańca, które Khatoon miała prowadzić następnego dnia. Nie był to dla mnie dobry dzień. Byłam mocno podminowana i spięta, ostatkiem sił próbowałam jeszcze ratować ten dzień, rzucając się w wir różnych działań, by zagłuszyć nieciekawe myśli, generalnie miałam już dość kontaktów ze światem i ludźmi, odczuwałam potrzebę wyciszenia, jakiś emocjonalny deficyt, choć być może to właśnie sprawiło, że zdecydowałam się jednak na ostatnią chwilę napisać do Khatoon z pytaniem o możliwość udziału w warsztatach. I to właśnie te warsztaty była dla mnie największym objawieniem. Choć były to warsztaty przede wszystkim taneczne, dla mnie osobiście były czymś więcej. Być może zastosowanie miała tutaj ponownie zasada, że widzimy, to co chcemy zobaczyć. Dla mnie więc był to warsztat mający więcej wspólnego z rozwojem osobistym lub duchowym. LEAVE IT ALL BEHIND Na początek Khatoon poprosiła nas o to, abyśmy spróbowali zapomnieć o całym świecie, odrzucili wszelkie troski, zapomnieli o wszystkich problemach, które są naszym udziałem, zostawili je za drzwiami. Abyśmy skupili się w stu porocentach na tym, co tu i teraz. To odrzucenie siebie, swoich egoistycznych pobudek, namiętności jest zresztą kluczowym elementem tańca sufickiego. Mi przyszło to niestety z ogromnym trudem. Zbyt wiele dzieje się ostatnio w moim życiu nieraz sprzecznego ze sobą emocjonalnie i energetycznie. Codziennie toczy się we mnie taka osobliwa walka dobra ze złem. Udział w warsztatach był na swój sposób kolejną i ostatnią tego dnia rozpaczliwą próbą pochylenia się w kierunku złotego środka i na swój sposób otworzył mi oczy na wiele spraw przede wszystkim duchowo. INSECURE padło z ust jednej z uczestniczek warsztatu, nie bez bezwarunkowego odruchu wzruszenia w oczach, na prośbę Khatoon, aby każdy zastanowił się nad jakąś swoją słabością lub negatywną cechą charakteru, której chciałby się wyzbyć. Towarzyszyło temu ćwiczenie ruchowe, które wykonywaliśmy wszyscy wspólnie, aby wesprzeć w tym celu osobę próbującą oczyścić się z negatywnej energii. Powolny ruch dłońmi od stóp wzdłuż ciała ku głowie, a następnie odrzucenie zebranej energii od siebie w symbolicznym przygwożdżeniu dłońmi w jednym punkcie na ziemi na tej samej zasadzie, na jakiej próbuje się rozłożyć na łopatki przeciwnika. FOCUS ON ONE (FINGER) Taniec suficki to specyficzny rodzaj tańca, którego sednem jest w najprostszym tłumaczeniu obracanie się w koło wokół własnej osi. Kryje się za tym jednak szczególna filozofia, której głównym celem jest dążenie do doskonałości poprzez odrzucenie siebie, własnego ego, swoich namiętności, poprzez skupienie na muzyce, oddanie myślami Bogu, odnalezienia w sobie centrum kosmosu. Taniec suficki w głębszym znaczeniu symbolicznym nawiązuje zresztą do kultu słońca wokół którego krążą planety. Obracanie się wokół własnej osi tylko na pozór wydaje się czymś prostym. Kto raz podejmie spontaniczną próbę, szybko zorientuje się, że bardzo łatwo o zawrót głowy. Przy szybszym obracaniu o upadek, czego sama doświadczyłam podczas warsztatów. Nie ma tego złego, co by na dobre nie wyszło. Już nieraz doświadczyłam upadków zarówno fizycznych, jak i duchowych. Można powiedzieć, że osiągnęłam wręcz pewien stopień ambiwalencji. Zahartowałam się do tego stopnia, że nawet nieraz bolesne upadki z konia czy na schodach przyjmowałam ze stoickim spokojem. Wstawałam, otrzepywałam się, czasem nawet z uśmiechem na twarzy i szłam, jechałam dalej, zakładając z góry, że upadki są naturalną i nieuniknioną koleją rzeczy i życia. Dopiero Khatoon uświadomiła mi, że nie ma przypadkowych upadków, że utrata równowagi fizycznej czy duchowej wynika z zaniedbania jednej z podstawowych zasad, a mianowicie skupienia na jednym punkcie, celu, czynności. Upadek jest konsekwencją rozproszenia, wewnętrznego rozdarcia, rozkojarzenia. W przypadku wirującego tańca sufickiego kluczowe jest skupienie uwagi na jednym palcu, palcu prawej dłoni, którą tancerze suficcy trzymają w symbolicznym geście uniesienia ku niebu, ku Bogu, łączności z nim i otwartości na przyjęcie boskiej łaski. Lewą z kolei skierowaną ku dołowi, ku ziemii, ku człowiekowi dzielą się bożą łaską z tymi, którzy są świadkami tanecznego rytuału. Gdy weźmie się sobie do serca tę zasadę, można obracać się w sposób na pozór niekontrolowany. Wystarczy znaleźć sobie jeden, nawet ruchomy punkt odniesienia w przestrzeni. Może nim być nawet drugi wirujący w tańcu człowiek. Tak zresztą mogliśmy sobie parami razem wielokrotnie powirować w sposób mniej lub bardziej oczywisty. Wystarczyło skupić swoją uwagę na uśmiechniętej twarzy naszego partnera. Wówczas niestraszne stawały się już żadne obroty. REVOLVING AROUND THE HEART Taniec suficki to jednak nie tylko wirowanie dla wirowania, sztuka dla sztuki, ale również sposób na wyrażenie ciałem o wiele głębszych treści. Dosłowne, jednoznaczne i oczywiste wirowanie może, ale nie musi być tego kluczowym elementem. Jak już wiecie, wirować można też w sposób pozornie niekontrolowany, jeżeli tylko jest się w stanie znaleźć sobie jakiś konkretny punkt odniesienia lub wyobrazić sobie obecność jakiejś boskiej siły, jakiegoś boskiego elementu poza nami. Takie ćwiczenie ruchowe ze skupioną w dłoniach wiązką energii na wzór tai chi dowolnie prowadzoną dłońmi po i wokół ciała również zresztą przeprowadziliśmy na tych warsztatach. W trakcie warsztatów każdemu uczestnikowi zostało w pewnym momencie rzucone wyzwanie wyrażenia poprzez spontaniczną choreografię krótkiego przesłania zapisanego na jednej z kart wylosowanych z osobliwej talii. Odwagi wymagało wyjście na środek koła, wokół którego usiedli zgromadzeni uczestnicy i wyrażenia poprzez ruch i mowę ciała recytowanych i powtarzanych z namaszczeniem przez wybraną osobę słów zapisanych na karcie. Ich treść nie sugerowała konkretnych czynności do wykonania, ale wymagała refleksji nad nieraz egzystencjalnym przesłaniem. Mi w udziale przypadła karta o następującej treści: Why are you knocking at every door? Go, knock at the door of your own heart. Only from the heart you can touch the sky. Dlaczego pukasz do każdych drzwi? Idź i zapukaj do wrót własnego serca. Tylko podążając za głosem serca, możesz sięgnąć nieba. WHERE IS MY HEART?
Dziwnym zbiegiem okoliczności, choć być może uległam po prostu autoprojekcji i treść którejkolwiek z pozostałych kart, gdyby tylko przypadła mi w udziale, mogłaby wydać mi się równie wymowna, ten typ tak już ma, że odnosi wszystko do siebie, czułam się w istocie tak, jakby przemówiła do mnie przewrotnie jakaś siła wyższa, jakby to nie był przypadek, że ta karta przypadła akurat mi w udziale. Jej treść zadziwiająco trafnie odnosiła się do momentu, w którym akurat znajdowałam się teraz w swoim życiu. Długo się w sobie zbierałam, aby odpowiedzieć na zaproszenie, które Khatoon kierowała do uczestników po każdym kolejnym występie. Jakaś część mnie wychodziła wprost z siebie gotowa zapomnieć się kompletnie w tańcu, hamowała ją i ściągała jednak jakaś niewiadoma siła reszty mojego jestestwa. Khatoon wystarczyło zresztą jedno dotknięcie mojej wyciągniętej ręki, aby stwierdzić, że jestem bardzo spięta. I ja zdawałam sobie z tego doskonale sprawę. To fizyczne napięcie nie umykało niczyjej uwadze niezależnie od tego, jakiej aktywności ruchowej bym się podejmowała. To rodzaj bezwarunkowego i permanentnego napięcia. Dla obserwatora z zewnątrz jest oczywiste, że moje ciało jest skrajnie skrępowane i wymaga znaczącego rozluźnienia. Niektóre osoby ewidentnie były już zaawansowane i na tyle świadome własnego ciała i możliwości ekspresji, że nie bały się nawet wychodzić poza zamknięte koło. Ostatecznie nie zdecydowałam się spróbować. Udział w warsztacie był już dla mnie i tak sukcesem samym w sobie. Opanowałam emocje, przyjechałam, uczestniczyłam. Wymagało to ode mnie dużego wysiłku i być może paradoksalnie ten cały trud włożony w opanowanie wszystkich tych emocji był faktycznym powodem mojego poczucia fizycznego osłabienia i wycieńczenia i zniweczył możliwość pełnego przeżywania. Nie mam wątpliwości, że powinnam bezwarunkowo odrzucić to, co mnie tego dnia spotkało złego, przestać przede wszystkim to zło usprawiedliwiać, i skupić się tylko na tym, co dobre. Wciąż te słowa z karty wracają do mnie, rozbrzmiewają we mnie retorycznie w momentach typowego dla mnie zawieszenia w drodze pomiędzy równoległymi wymiarami, w których obecnie funkcjonuję, i zastanawiam się, jak wyraziłabym je ruchem. Być może przy następnej okazji zdobędę się na odwagę, aby wstać i na chwilę się zapomnieć. SPRZEDAWCA CUKINII Nie przyszła góra do Mahometa, Mahomet przyszedł do góry. Oto jadę w końcu do Piaseczna. Alleluja! Po drodze zabieram autostopowiczkę. Kobieta w średnim wieku. Oczywiście jak to ja, nie dojadę do celu, nie zatrzymawszy się uprzednio po drodze chociaż raz, bo akurat coś wypatrzyłam. I tak oto zajeżdżam na jakiś targ w jakimś mieście, które być może nawet nie istnieje, nie wiem, czy istnieje na tej trasie, być może ten targ teleportowałam siłą swojej sennej woli z zupełnie innego miejsca. I kogo spotykam? Znajomego handlarza, który postanowił zbić złoty interes dla odmiany na imporcie cukinii i jej sprzedaży, a przede wszystkim i, co być może najbardziej znamienne w tym całym sennym marzeniu, na sprzedaży cukinii świeżo pieczonych na ruszcie. Ten ruszt jest ogromny, co najmniej wysokości przeciętnej ściany domu. Właściwie to kilka rozmieszczonych poziomo rusztów jeden pod drugim z niezliczoną ilością pieczących się cukinii pod gołym niebem. Moja przypadkowa towarzyszka nie wahała się ani chwili. Nawet ja wyciągnęłam węża z kieszeni i postanowiłam zafundować sobie ot takie nietypowe śniadanie. Potęga ludzkiej wyobraźni. Co ciekawe, wcale nie miałam apetytu na cukinie w ostatnim czasie. Ale jakby ktoś szukał pomysłu na złoty interes... Ja oczywiście do Piaseczna w końcu nie dotarłam przez ten cały przystanek.
|
Hej! Mam na imię Victoria. Wycieczki Osobiste to mój dziennik podróży, spełnionych marzeń i ulotnego piękna. Podróżować można nawet w kropli wody. Dzisiaj jest tylko dzisiaj, więc nie trać czasu: "podróżyj" tak, jakby jutra miało nie być!
O mnie
Z wykształcenia tłumacz i montażysta filmowy. Z zawodu kameleon, a w praktyce przede wszystkim włóczykij z dziennikarskimi ciągotami. Niespokojny duch. Trudny charakter. Towarzyski samotnik. Poliglota, gaduła i gawędziarz. Niestrudzony ogrodnik. Z zamiłowania piszę, fotografuję i maluję. Uwielbiam podróże, aktywność na świeżym powietrzu i kontakt z naturą. Szukam szczęśliwych wysp. Wierzę, że jest przede mną jeszcze wiele do odkrycia! Oto moja bajka o życiu! WĄTKI
All
ARCHIWUM
July 2023
Victoria TucholkaYou can change the skies but you cannot change your soul |
VICTORIA TUCHOLKA |
|