Lately I was frustrated with the fact that I failed to find time to observe juvenile common starlings leaving their nest boxes. I only found a feather lying below the tree. Today as usually on Fridays I wandered around the garden and suddenly I noticed a juvenile great tit sitting on a branch next to the nest box. It must have just left it. It must have come as a great surprise to its parents who have soon appeared carrying food. What I have found surprising was that the small bird seemed to have no problem in flying from the very start as opposed to juvenile birds of other species. Good luck and long life sweetheart! Hope you will like it here!
0 Comments
Traditionally oriented Aborigines are constantly on the move, but paradoxically they are existentially the most stationary people on earth. Like the Dreamings, they move eternally along the tracks and networks, but remain rooted in and identified with certain places. The ancestors stopped traveling and sank into sacred places, but they are also simultaneously present at each of the many sites along their creation journey. They are eternally traveling and eternally fixed, like the human beings who created them and were created by them. People of the Dreaming are always "at home" in the deepest possible sense. Compare that to extreme forms of the detached perspective that agriculture gave us. The Rapture fundamentalists, for example, who ecstatically await the end of the world which, they say, should be by any day now. Things like global warming, wars in the Middle East, and ecological collapse are signals of the prophesied apocalypse, and they are to be encouraged because after Armageddon, Christ will take up true believers, of which there are frighteningly large numbers - several million it is said. For them heaven is our true home; earth expendable rubbish. It is a pathology that places man so far outside nature, so alienated from the earth, that he would happily destroy it entirely. In its place, pyramid heaven, with a life-hating God on top. NO FIXED ADDRESS, pg. 35-36 Robyn Davidson Short Blacks Maj to taki kulinarny czas, kiedy pewnych rzeczy po prostu nie może zabraknąć nawet na moim zazwyczaj oszczędnym talerzu. Do tych luksusów należą szparagi. May is a special culinary period of the year in Poland when some things simply cannot miss on your plate. Asparagus shoots are certainly one of these luxuries. W tym roku pojawiły mi się niespodziewane wydatki, które mocno nadszarpnęły majowy budżet, a tymczasem zbliżała się podwójna okazja, a mianowicie imieniny i urodziny mojego Ojca. Niestety musiałam zrezygnować z zakupu planowanego wcześniej prezentu i wymyśleć coś innego. Na szczęście lata podobnych doświadczeń i zaciskania pasa sprawiły, że świetnie odnajduję się w takich sytuacjach. W ogóle uważam, że jestem mistrzem w obdarowywaniu ludzi dokładnie tym, co im się w jakiś sposób przyda lub jest zgodne z ich zainteresowaniami. Jestem po prostu wytrawnym obserwatorem. I tym razem intuicja mnie nie zawiodła. Postawiłam na ponadczasową zasadę "przez żołądek do serca" i postanowiłam upiec dwie pieczenie na jednym różnie w postaci ulubionego ciasta Ojca - keksu. Dlaczego dwie pieczenie? Otóż, jak wiecie w ostatnim czasie kieruję się dużą oszczędnością w domowych wypiekach, a keks to ciasto na bogato. Niektórzy określają je nawet mianem króla wszystkich ciast. Nie ma zmiłuj - musi być pełnowartościowe masło, jajka, najlepsza mąka i mnóstwo bakalii. Gdyby nie urodziny Ojca, pewnie nigdy bym się nie zdecydowała na upieczenie tego luksusowego ciasta. To był resztą mój pierwszy w życiu keks, więc piekłam go z duszą na ramieniu, cały czas nerwowo spoglądając na zegarek i rumieniące się ciasto. Nie było mowy o żadnej wpadce. Przez chwilę miałam wręcz wątpliwość, czy to dobrze, że się tak przyrumieniło i żaliłam się Pani Grażynce w sklepie mięsnym, że chyba spaliłam ten keks. Pani Grażynka tylko machnęła ręką i skwitowała na mój ulubiony chłopski rozum: oskrobać i będzie w porządku. Tymbardziej ucieszyłam się, gdy usłyszałam, że zostało spałaszowane w jeden dzień. To dla mnie nie bez znaczenia, bo Ojciec jest bardzo wymagający, jeżeli chodzi o kulinaria. Oznacza to więc, że mogę mój kolejny wypiek zaliczyć do niezaprzeczalnych sukcesów. Również zdobyty jakiś czas temu album o artystycznych kominkach, który jak dotąd kurzył się w moich książkowych zbiorach, okazał się spontanicznym strzałem w dziesiątkę. Zapakowałam go dosłownie w ostatniej chwili. Aż się dziwię sama sobie, że nie pomyślałam o tym wcześniej. May is also a special time in my family, because my father celebrates his birthday and name day. This year I decided to make him a sweet gift - his favorite rich almond fruitcake. It was my first fruitcake ever so I was very happy to hear that it has been all consumed in one day. I guess I have to add it to my success list. Urodziny Ojca mogły oznaczać tylko jedno - kolejną odsłonę kuchni greckiej. Wreszcie miałam okazję skosztować słynnego pastycjo. My father is a great admirer of Greece, so his birthday could mean just one thing - another chapter in the Greek cuisine. Finally I had a chance to taste the famous pastitsio. Pastycjo to grecka zapiekanka makaronowa z mielonym mięsem. Przypomina nieco włoską lasagne z tą różnicą, że do jej przygotowania wykorzystuje się specjalny makaron w kształcie długich pustych w środku rurek, a mięso przyprawia cynamonem i goździkami. Makaron wymieszany z beszamelem przekłada się na zmianę mięsem i startym twardym serem kefalotyri. Uwielbiam ser, przyprawy korzenne, makaron, więc byłam po prostu w siódmym niebie. Krótko mówiąc, wizyty u Ojca to dla mnie namiastka podróży po Grecji.
Pastitsio is a type of a Greek baked pasta dish with ground meat and béchamel sauce. It resembles the Italian lasagne, but it is prepared with the use of a special tubular pasta and ground meat spiced with cinnamon and cloves. The pasta mixed with bechamel is layered with meat and groated goat cheese kefalotyri and then the whole thing is baked. I love cheese, spices, pasta, so I was all in seventh heaven. To put is short, a visit to my father always makes up for a trip to Greece. It is easy to spot the common woodpecker's hollow by the sound of the chick's barking. On the photo a hollow in a column pine. Nietrudno wytropić gniazdo dzięcioła dużego. Zazwyczaj dochodzi z niego donośne "szczekanie" pisklęcia. Na zdjęciu typowa dziupla dzięcioła wykuta w sośnie kolumnowej. Male roe deer wandering in dry reeds. Na dzień dobry trafił się rogacz sarny europejskiej. Wysokie trzciny sprawiły jednak, że ostatecznie zostałam zignorowana, a moje pojawienie się potraktowane jako fałszywy alarm. Po drugiej stronie zbiornika zaskoczyłam z kolei sarnę żerującą w turzycach. Uwielbiam takie spotkania. Dają mi poczucie, że przemierzam faktycznie dziewicze tereny. A field of Alopecurus aequalis, a common species of grass known as shortawn foxtail or orange foxtail in full bloom. Wyczyniec czerwonożółty (Alopecurus aequalis Sobol.) porastający torfowisko pozostałe po wyschniętym zbiorniku. The common cuckoo (Cuculus canorus). Rufous colour morph occurs occasionally in adult females and juveniles. Tego zupełnie się dzisiaj nie spodziewałam. Kukułka, a nawet dwie kukułki. Nie wiem, jak wam, ale mi w pamięci zapadło zdjęcie z kieszonkowego atlasu kukułki o szarym, metalicznym, wręcz niebieskawym upierzeniu. Okazuje się, że kukułka występuje również w szacie brązowej takiej, jak ta na zdjęciu. Oprócz charakterystycznego kukania kukułkę wyróżnia również smukła sylweta przypominająca mniejsze drapieżne ptaki i cętkowane upierzenie na piersi. Sitting and waiting for the greylag geese on a broken willow tree. Siedzę na powalonej wierzbie, pode mną łany turzyc i sitowia leśnego stojącego w wodzie. Siedzę i czekam na gęsi. Po dłuższej chwili bezruchu zauważam poruszenie w roślinności po mojej prawej. Bacznie obserwuję poruszające się wierzchołki turzyc w nadziei na to, że dostrzegę wśród gęstych kęp sprawcę całęgo zamieszania. Doskonale wie, że go obserwuję, więc ostrożnie stawia każdy krok i śledzi moją reakcję . Kilka razy słyszę plusk jakby ryba rozbijała ogonem lustro wody, widzę nawet rozchodzące się promienie na powierzchni, coś ewidentnie do niej wskoczyło i zanurkowało. Dzieje się tak raz, drugi raz, ale nie udaje mi się zidentyfikować, co to za stworzenie. Choć wzdłuż brzegu zbiornika można niejednokrotnie spotkać pozostałości starych bobrzych żeremi, charakterystycznie ostro poucinane w pal drzewa, to nie mam wątpliwości, że to z całą pewnością nie jest bóbr. Prędzej piżmak, a może po prostu zaskroniec. Małe zwierzęta zawsze robią najwięcej hałasu. Bobry budzą we mnie nieustająco ogromny respekt - chyba nawet większy niż dziki. Wbrew pozorom to bardzo zdecydowane, szybkie i silne zwierzęta, które niespecjalnie boją się człowieka, a nawet jeśli się go wystraszą, to ich ucieczka z pewnością będzie spektakularna. Ostatnim razem spotkałam bobra na innych stawach po zmierzchu. Stałam na grobli na mnichu regulującym i spiętrzającym wodę pomiędzy zbiornikami. Stałam tam i rozglądałam się za rzekotką. Gdy odwróciłam się, nagle usłyszałam jakiś szum za plecami. Nie zdążyłam nawet obejrzeć się przez ramię, gdy przed oczyma śmignęło mi korpulentne włochate bobrze cielsko po to, by równie szybko zanurkować pod wodę po drugiej stronie mnicha. Zrobiło to na mnie tak ogromne wrażenie, że nie będę ukrywać, miałam pietra przemierzając resztę zarośniętej grobli po śladach jednego z tych stworzeń. Zdecydowanie nie miałabym ochoty na zaskoczenie jednego z tych dzikich panów grobli w tych pięknych okolicznościach przyrody. I choć wielu pasjonatów przyrody twierdzi, że należy poruszać się bezszelestnie, aby poczynić ciekawe obserwacje, ja jestem zdecydowanie zwolenniczką robienia wokół siebie odrobiny hałasu. Lepiej żeby zwierzę oddaliło się na te dziesiąt metrów, dających mu i mi poczucie bezpieczeństwa niż zaskoczone zaatakowało. Awantura / Big deal Possibly a chick of the Eurasian coot (Fulica atra) mistook the red-necked grebe (Podiceps grisegena) for its family. How typical of the coot's chicks! The red-necked grebes do not seem to be easy-going. Perkozy rdzawodziobe i łyska z młodymi. Czyżby awantura o niesforne młode, które pomyliło rodziców? To jak najbardziej w stylu młodej łyski. Sierota / Lost The chicks of the Eurasian coot seem to be a little unruly. You could often spot them wandering alone on the pond while the alarmed parent disappeared with another chick in the reeds. After a while another chick appeared from the reeds on the other side of the pond making a lot of noise calling its mother, but she did not answer the calls. When she finally appeared and started looking for and calling its chicks, none of them appeared. Never-ending hide and seek story. A story for a good comedy. Pisklęta łyski wykazywały się wyjątkową niesfornością. Wiele razy widziałam je samotnie przemierzające staw. Częstokroć zaalaramowana matka znikała z jednym młodym w trzcinach, niedługo po czym z innych trzcin wypływało inne niesforne pisklęcie i darło się w niebogłosy za matką. Potem wypływało kolejne. Matki tym czasem ani śladu. Gdy w końcu pisklęta zniknęły w kolejnych trzcinach, pojawiała się matka i zaczynała nawoływać swoim skrzekliwym głosem młode, które oczywiście znowu się gdzieś zapodziały. Komedia. Mature Eurasian coots with youngsters slowly resembling their parents more and more. On the previous photo you could see a chick with a typical red head. Dorosłe łyski z podrośniętymi młodymi, które zaczynają coraz bardziej upodabniać się pod względem upierzenia do rodziców. Pisklęta, jak to na zdjęciu powyżej, cechują się jaskrawo czerwono zabarwioną głową. Ordnung muss sein Finally I have spotted the greylag geese with chicks. There wer five of them. Greylag geese are very cautious and it is not easy to make a photo of them. If they notice a slightest danger, they immediately disappear in the reeds. Greylag geese mate for life. If you watch them they always wander around together - one large bird leads the group of chicks, the other comes last. Chaos typical of Eurasian coots is out of question. One of the most difficult to spot inhabitants of the reeds. Possibly the great reed warbler most often spotted singing clinging to a reed. Jeden spośród najtrudniejszych w obserwacji latającyh mieszkańców trzcin. Prawdopodobnie trzciniak zwyczajny najczęściej widoczny śpiewający uczepiony trzcin. All the shades of the yellow flag Iris pseudacorus Kosaćce żółte kwitną już "na całego". To zadziwiające, jak bardzo zróżnicowany może być ten pospolity żółty kwiat bagienny. Na pierwszy rzut oka kwiaty nie różnią się specjalnie od siebie pod względem kształtu. Jeśli jednak przyjrzymy się im bliżej, zorientujemy się, że mają one różne wzory na płatkach, niektóre kwiaty bywają również o wiele bardziej dekoracyjne. Solanum dulcamara, also known as bittersweet, in full bloom. Zakwitła również psianka słodkogórz. The red-backed shrike (Lanius collurio) Tego Pana dobrze znam... to dzierzba gąsiorek. A pair of red-backed shrikes (Lanius collurio). Female on the left, male on the right. Para gąsiorków. Dłuższą chwilę zajęło mi skojarzenie, że to para. To zaskakujące jak bardzo samica różni się samca. Z początku sądziłam, że samica (po lewej) to gatunek zupełnie innego ptaka. The grass snake (Natrix natrix) The sand lizard (Lacerta agilis). You can recognize the male by green pattern on the belly. Jaszczurka zwinka. Samiec z zielono nakrapianym brzuchem. Wyschnięte pędy roślin przykrywające pnie połamanych drzew na torfowych brzegach zbiornika to idealne siedlisko dla wielu gadów i płazów. Hottonia palustris, also water violet or featherfoil in full bloom Jedno z piękniejszych skupisk okrężnicy bagiennej w pełnym rozkwicie porastających dno kanałów odpływowych. Mimo ulewnych deszczy poziom wody w kanałach nie podniósł się znacząco. Wciąż można przejść je niemalże suchą nogą. Juvenile song thrush (Turdus philomelos) A cóż to znowu za dumny paw? Nie da się ukryć, że bezruch jako forma kamuflażu to wcale niezła reakcja podlotów wobec zagrożenia. Prawie, a byłoby tak jak ostatnio z czaplą siwą i zauważyłabym tego podlota na gałęzi, dopiero przeglądając zdjęcia po powrocie. Na zdjęciu prawdopodobnie podlot drozda śpiewaka. Jak najbardziej lotny, choć podobnie jak w przypadku podlotów sójki lot młodego ptaka jest niezgrabny i niestabilny, wymuszający częste międzylądownia na gałęziach lub na ziemii. Możnaby zadać sobie pytnie, dlaczego więc młode ptaki w ogóle opuszczają gniazdo, nie będąc w pełni sprawne, jak ich rodzice? Otóż górę bierze w tym przypadku instynkt przetrwania i chęć przedłużenia gatunku. W sytuacji skupienia w jednym miejscu ryzyko utraty całego lęgu w wyniku ataku potencjalnego drapieżnika jest o wiele większe niż w przypadku rozproszenia młodych, nawet przy założeniu, że większość z nich zginie.
Cause I don't wanna be blind with temptation Prawdziwa zmiana to ta, która zostaje z Tobą na zawsze. Żaby trawne gody mają póki co za sobą. Od ponad tygodnia pierwsze skrzypce grają w oczku ropuchy szare (Bufo bufo). Myślałam, że jest tylko jedna i tak mi jej trochę było żal. Podczas prac w ogrodzie znalazłam w jednej z ziemnych jam drugą ropuchę i tradycyjnie jak to robię ze wszystkimi płazami, zwłaszcza w upały, przetransportowałam ją w zacisze oczka wodnego przede wszystkim z uwagi na fakt, że jest to jedyne miejsce, gdzie płazy i inne zwierzęta są najmniej niepokojone przez psy. Zanim dzień się skończył, rozległo się kumkanie, ale jakby głośniejsze. Okazało się, że moja ropucha wcale nie była sama. Wpadła w oko innemu przystojnemu osobnikowi. Jego próby podrywania "na macho" nie przypadły jednak do gustu mojej ropusze. Zdecydowanie dawała mu do zrozumienia, że musi obrać najwyraźniej subtelniejszą metodę i oddalała się w inną część oczka. Kumkanie ropuch szarych jest oczywiście najintensywniejsze w godzinach wieczornych i nocnych, ale można je posłyszeć również za dnia. Często siedzą wówczas w cieniu wysokiej i gęstej roślinności w płyciznach doniczek nieco nad lustrem wody.
I crossed this chick on my way. Apparently dead, but when I kneeled down, I have noticed the small pump of the heart still beating. A disturbing experience raising an endless list of existential, ethical, moral questions. When does life begin? When does it end? Is this bird dead or is it still alive? Should I try to help it? How? Would this bird like to be saved? Or would it rather like someone to end its torture? Should I do it, should I take it on me, this burden, this responsibility, this power or should I rather let it go on, let it die in pain? What would be more ethical? Does it really have any meaning in face of the suffering? in face of the inevitable? The worst is that no matter how hard you try to avoid death, you will always experience it in less or more tormenting form. You cannot avoid disillusionment. This world is cursed with endless entropy. We are cursed with endless entropy. Endless entropy and rebirth. Continuous reworking of natural weaknesses. Evolution. It is never easy to die. Do we really die once and forever? Or are we still haunting this world yet in another form? Plant? Tree? Another form of natural life?
This miserable view reminded me of Aboriginal x-ray art and Frida Kahlo's paintings... You cannot devoid death of beauty, indeed. Death also haunts me. It haunts me on the streets and even in the last fortress of my freedom - dreams. Dreams of ambiguous and disturbing nature. People stirring me to break the bull's horns so to help dogs kill it, a man slaughtering another to death like a pig before my unmoved eyes. Why? Why God? Why do you destroy my so far peaceful unconsciousness? Me, one of the many imperfect human beings waking up every morning with the same tormenting question: when will it all finally end? I wish it all ended. It - what is this "It"? What would I actually like to end? So easy to confuse it with sunshine. Pain? Pain caused by other people? How to stop them? How to end pain? You try, but you are helpless. You try to forget it and sometimes you make it, but here it comes again. Maybe avoid it? What if it happens to you even if you try to avoid it in helpless struggle to prove that the world and people are good? How to stop this pain then? How to stop the pain of this bird which fell from the nest or the claws of the predator that took it from it? Medicine? Can a surgeon put this bird back in one piece? Or can only dr. Frankenstein help? What was indeed Frankenstein's intention? Was it not purely egoistic? Were his experiments of resurrection from the dead not living examples of his own hideous, embarrassing and excruciating pain? The pain that we all feel so ashamed of showing off with in fear of someone else making advantage of us? In fear of not being able to stand it. Sometimes I think others who know our misfortunes would find us decent to kill ourselves as if only then our torment could become authentic to the outside world. Martyrology? The cult of self-torment? The cult of the relieving power of pain? Really? Do I have to end for the world to end? For the evil to end? What if my evil will be replaced by another? Is it not the question of scale? Is it not so that we need evil to differentiate ourselves from another as good? What if there is just one world available to me? My world. Is it real at all? What if my death won't save the outside world? Is it real at all? At some point in my life I started to realize that I am not alive just as the world I was living in was not alive, not objectively real itself indeed, it could have been an illusion just as my world can be an illusion. It has ended before I have even came to it. It was destroyed by other people on whom I had no influence. It was destroyed because of me. Still it was also my world to be, though it never happened. The only world I could live in, though I never actually had a chance to see and feel what it was like. It seems like prehistory no scientist can really prove for granted. This prehistory is just a hundred or more more or less official hypothesis on life on earth in this period. Still they prove that the creatures living on earth here and now are descendants of dinosaurs. Seemingly innocent blue tits eat meat. People whom we would never suspect of evil, turn out to have done or even still do evil that goes beyond our imagination, that crushes our idealistic view of the world. Our world. Sometimes I have this disturbing feeling in interactions with other people that some of them actually push the limits between one another, because they would actually like to die themselves, they cannot stand the shame, the pain, the memory left by evil actions, no matter whether they have participated in them or whether they were their victims, it does not really matter, if you kill someone and stay alive or if you get killed and someone else stays alive, it is the same torment, in both cases it is just living dead. But what is eve more important they would like someone else to do it for them, because they do not have enough courage to do it themselves. They would like you to kill them or at least to hate them. They need to find yet more negative energy in hope of that it would help them to make up their minds, push them to action, make them realize something more or less abstract about their own lives. They do not realize that they do actually leave you with equally strong negative charge. A charge that you give back to the world in a completely uncontrolled way, but you can also redirect it on oneself. It is evil too. Killing another is against social instinct, killing oneself against survival instinct, this bizarre motors driving our lives no matter how hard it turns for us to struggle with equally strong striving of this world for entropy. If you cannot kill a man, you can always torment them or eventually pretend that they do not exist. If you cannot kill yourself, you can always try to torment yourself or/and eventually become invisible. I you cannot cope with pain, you pretend there is no pain. It is just a question of scale. This way of dying and killing became so easy in this virtual era. A vicious circle of life and death. Something has to die for something else to come into existence. But how can a tree grow without roots? When I realized it, I started to feel like a piece of broken mirror floating in ether in search for missing pieces to put it all back together, but it turned out to be impossible, because these pieces gained just as I did a sort of self-consciousness, it all is a question of scale, even entropy is apparent, big constructs, families, societies, civilizations can fall apart into pieces which eventually gain independent intelligence and start to form yet new mirrors with other broken pieces in the senseless void of this world. However, how much can our hearts stand? If they can stand falling from the tree on the hard asphalt? How about our minds? What if we can be living dead? Psychological existence seems to be far more vulnerable than our hardcore physics. We can become mentally and socially dead, but our hearts can still go on beating. Dzisiejszy dzień upłynął mi pod znakiem "polowania" na kumaki nizinne. Oj, ciężka to sprawa, ciężka, niby takie głośne, a z drugiej strony wcale niełatwe do wytropienia, ale w końcu udało mi się wypatrzyć dorosłego osobnika. Niestety bateria padła i musiałam zadowolić się samą obserwacją. Na szczęście po powrocie okazało się, że wcześniej zrobiłam przypadkowo zdjęcie jakiemuś młodemu osobnikowi. Tyle w ramach nagrody pocieszenia. Today I took a safari to observe the European fire-bellied toad (Bombina bombina). So loud, yet so difficult to trace. Finally, I made it as opposed to my camera battery which run out in the decisive moment. Fortunately, when I came back and looked through the photos, I have discovered a lucky shot of a young toad I took at the beginning of the expedition. Lucky me. Kumak nizinny (Bombina bombina) The European fire-bellied toad (Bombina bombina) Cieszę się, że podczas tej wyprawy rekonesansowej znalazłam wymarzoną całkiem przytulną ambonę o wystroju orientalnym z... kukułką. Taką prawdziwą kukułką. Obok ambony stoi drzewo o rozłożystej koronie, na które ptak ciągle wracał, choć nie udało mi się go zlokalizować na żadnej z gałęzi, mimo donośnego kukania. Nie pozostaje nic innego, jak nieco dłużej tutaj posiedzieć. Już od dawna noszę się z zamiarem spędzenia nocy w terenie, więc z całą pewnością spędzę ją tutaj. Miejsce to spodobało mi się pod wieloma względami. Oprócz wspomnianej wcześniej kukułki, wypatrzyłam lisa, rogacza, kilka ptaków żyjących w trzcinach (potrzosy?), a pod samą amboną ewidentnie dużo się w nocy dzieje, bo teren był mocno oznakowany moczem. Być może to lis, być może sarny, a może jeszcze jakieś inne zwierzęta. Temat do wybadania. Ostatecznie czas, a raczej noc pokaże. Mam jedynie nadzieję, że do tego czasu grobla nie zarośnie dwumetrowymi pokrzywami, bo już dzisiaj była to niezła ścieżka zdrowia, a przecież to dopiero początek boomu wegetacyjnego. Najbardziej ucieszyło mnie jednak spotkanie z gąsiorkiem. Wciąż walczę z nieznośną manierą perfekcjonizmu w fotografowaniu, która przejawia się w obsesji na punkcie dążenia do idealnego kadrowania, ostrzenia i sprawdzania różnego rodzaju ujęć. Zdecydowanie nie jest to dobry pomysł w przypadku fotografii przyrodniczej zwłaszcza przy amatorskim sprzęcie i zdjeciach z ręki. Na szczęscie zwłoka z tym związana poskutkowała tym razem wyjątkowo pięknym ujęciem odfruwającego z gałęzi ptaka. Choć zdjęcie nie jest idealnie ostre, jestem z niego bardzo zadowolona. To chyba jeden z najcenniejszych dla mnie kadrów dzisiejszego dnia. This was my second reconnaissance trip I took to this place. Finally I have found a pulpit of my dreams - cosy with oriental design and... a cuckoo. A real cuckoo. The bird appeared all of a sudden and started singing on the tree growing just opposite the pulpit. I failed to spot it on the leafy crown of the tree, but I guess it is just a question of time and maybe a night spent in the pulpit. I have been thinking about staying overnight in a pulpit since ages, so I have no doubts that I am going to spend it soon right here. I liked the place from the very beginning. Apart from the cuckoo, I came across a fox, roe deer, a few birds in the reeds (common reed bunting?). I could also smell strong urine around the pulpit, so there must be a lot going on here at night. Maybe roe deer, maybe fox, maybe other animals. Time will show. I only trust that the nettle will not reach the sky before my night trip. It is just the beginning of the vegetative boom and crossing the causeway already proved a health path. However, what made my day today was a meeting with the red-backed shrike. I still struggle with inborn perfectionism in photography, which is of no use in nature photography especially in case of amateur equipment and hand photography. This time this moment of hesitation made me catch the bird in the decisive moment of flying away from the branch. Though the photo is not perfectly sharp and it is just a common red-backed shrike, it still makes the photo I appreciated most of all that I have made today. Gąsiorek, dzierzba gąsiorek (Lanius corullio) The red-backed shrike (Lanius collurio) Puszki okruszki. Sama słodycz. Czyż może być coś bardziej rozkosznego? Can you just imagine something more sweet? Łabędź niemy (Cygnus olor). Samica z młodymi. Poniżej samiec pozornie identyczny jak samica - w rzeczywistości jest od niej nieco większy. Można go również rozpoznać po znacznie większej czarnej narośli u nasady dzioba. Nie były to jedyne łabędzie, które dzisiaj spotkałam na zbiorniku. W gęstych trzcinach dostrzegłam jeszcze jednego łabędzia - najprawdopodobniej samica wysiadująca jeszcze jaja na gnieździe. The mute swan (Cygnus olor). Female with chicks. Below the male apparently identical, if not for the much larger black knob on the bill. The male is also slightly larger than the female. Apart form this pair with chicks I also came across another swan hidden in the reeds. Possibly another female nesting. Łyska cechuje się brakiem dymorfizmu płciowego. Samiec i samica wyglądają identycznie. You cannot tell male from female Eurasian coot (Fulica atra). Both have the same black color of plumage and white forehead. Cyranka. Tej kaczce nie sposób odmówić uroku. Na zdjęciu samiec. Samica ma o wiele bardziej stonowane upierzenie. The garganey (Spatula querquedula). This male dabbling duck is a real elegant. The female is less distinctive. Mistrz wchodzenia w kadr. Kiedy fotografowałam tego rogacza, mojej uwadze umknęła szwędająca się nieopodal czapla siwa. Jak się okazało po powrocie do domu, jakaś jej część jest na każdym zdjęciu. Kiedyś wybrałam się na żurawie i jak to zwykle z takimi tematami bywa, toki żurawi, jeleń na rykowisku, nie trudno otrzeć się o kicz, jeżeli za plecami żurawi przechodzi nagle stado saren, które nie wiadomo, skąd się nagle wzięło. Mistrzowie drugiego planu. The master of entering the frame. When I was making the photo of this buck roe deer, I have missed the grey heron wandering around. When I came back home and looked through the photos, it turned out that the heron or to be precise some part of the heron is almost in every frame. It reminded me of a trip I took to watch cranes. As it often happens in case of these kind of topics as crane mating or deer rut, it is very easy for them to turn into kitsch if suddenly a herd of deer appears out of nowhere behind the scene. They were the masters of the second plan, for instance. Rogacz, samiec sarny europejskiej (Capreolus capreolus) i czapla siwa (Ardea cinerea). W tle niesamowicie piękne stare pnie wierzb głowiastych Male (buck) roe deer and... grey heron (Ardea cinerea) - the master of entering the frame. Don't miss the amazing old willow trunks in the background. A skoro mowa o żurawiach... dzisiaj spotkałam ich aż osiem. When it comes to cranes... today I have seen a key of as many as eight of them. Na drzewie pięknie odżywiony deszczówką uszak bzowy, a pod drzewem... Auricularia auricula-judae (Latin for 'Judas's Ear'), known as the Jew's ear, (black) wood ear, jelly ear is an edible tree mushroom equivalent of the Asian mun. It can most often be found on elder. Victoria na tropie kolejnej zagadki: 50 mm x 35 mm? Cerny i Drhal milczą. To nie krzyżówka, nie cyranka, nie łabędź, nie błotniak, nie łyska. It seems like a perfect mystery for Victoria on the trail. This egg I found on my way has puzzling dimensions (50 mm x 35 mm) - my birdy bible of the Czechs Cerny and Drhal seems to be of no help. No i zaczęło się. Zakwitł pierwszy kosaciec żółty (Iris pseudacorus)... And here it comes! In May everything begins to blossom in Poland. Yellow iris (Iris pseudacorus)... ...firletka poszarpana (Silene flos-cuculi (L.) Greuter & Burdet)... ...Lychnis flos-cuculi, commonly called Ragged-Robin... ...kwitnie też kalina koralowa (Viburnum opulus) Viburnum opulus, known by the common name guelder rose Uwielbiam ten krzew. Pięknie kwitnie i pięknie owocuje. Choć surowe szklisto szkarłatne owoce zawierają saponinę, po przemrożeniu i przegotowaniu tracą swoje toksyczne właściwości i nadają się na przetwory. Uwaga! to propozycja tylko dla prawdziwych koneserów. Konfitura może zalatywać obornikiem :) I just love this shrub. It blooms in as much beautifully as it fruits. Though the raw bright red fruits contain saponins, they loose their toxic character after first frost and boiling to become just perfect for confiture. Beware! it is a perfect proposition just for real connoisseurs. The confiture might have a slightly manure smell :) Pszczoły miodne uwijały się jak w ukropie wśród wciąż bujnie ukwieconych krzewach głogu jednoszyjkowego. Miód głogowy? Brzmi ciekawie. Honey bees working hard on still blooming lush Crataegus monogyna, known as common hawthorn. Hawthorn honey? Sounds good. Nikt nie spodziewł się... zielonej żaby... Nobody expected... the green frog... ...żaby jakby jeszcze bardziej zielonej i kolejnej dla odmiany jasnozielonej. ...somehow more greenish frog and another lighter green frog. Na podstawie badań przeprowadzonych w Wigierskim Parku Krajobrazowym stwierdzono tak daleko idące podobieństwo pomiędzy różnymi gatunkami zielono ubarwionych żab, że dokładne oznaczenie gatunku okazało się niemożliwe bez szczegółowego badania z użyciem kluczu do rozpoznawania płazów. Krótko mówiąc, zielone żaby rządzą światem.
It has been proved on the example of one of the Polish national parks that the similarity between different kinds of green color frogs living in the same area was so great that it turned out to be impossible to distinguish one from another without closer examination with the help of a special key for marking amphibians. To put i short, green frogs rule the world. Reporter: Czyli dobrze, żeby tak rozmawiać o tym [in vitro], żeby też ludziom mówić, że nie jest to [in vitro] naprawdę nic złego? Doda: Zwłaszcza jeżeli chodzi o dzieci, bo jeżeli dzieci mają potem słuchać jakiś niemiłych epitetów na swój temat, ponieważ rodzice są ignorantami i tak mówią: A ten Twój kolega z ławki to jest z próbówki, wiesz o tym… i później one to powtarzają, to musi być okropne. To musi być łamiące psychikę dla takiego dziecka, więc chociażby dlatego takie książki są ważne, żeby nie krzywdzić tych, którzy nie są temu winni i jakby nie zasługują na to. Teraz cofnijmy się jakieś piętnaście, siedemnaście lat wstecz do początku lat 90-tych i wyobraźmy sobie taką sytuację: samotna matka wychowująca dziecko obrażona na biologicznego ojca na pytanie swojej 6-letniej córki: gdzie jest tatuś? odpowiada jej, że nie ma żadnego tatusia, że jest "z próbówki", nie tłumacząc tak naprawdę nic więcej, co to w ogóle znaczy "być z próbówki". Uradowana odpowiedzią swojej mamy, która jest dla niej całym światem, chodzącą doskonałością, wyrocznią, pierwszą rzeczą, jaką chwali się następnego dnia wśród rówieśników jest to, że jest "z próbówki". Właściwie żaden kolega ani żadna koleżanka nie rozumieją, co to znaczy, więc co śmielsze biegną do wychowawczyni, inne pytają rodziców w domu. Oczywiście temat in vitro na początku lat 90-tych był jeśli nie kompletnie nieznany i niezrozumiały, to z całą pewnością kontrowersyjny i kojarzył się z najgorszym, a więc nic dziwnego, że poruszenie go przez dziecko w podstawówce skutkowało wezwaniem rodzica "na dywanik", że potem koleżanki i koledzy zaczęli unikać, lekceważyć lub traktować 6-letnią dziewczynkę jako gorszą, bo nie ma tatusia, bo jest "z próbówki", bo tak powiedzieli im rodzice żyjący z duchem wciąz pruderyjncyh lat 90-tych. Mimo wezwania matki przez nauczycielkę do szkoły w celu wyjaśnień, ta nigdy nie pojawiła się osobiście, zasłaniając się tym, że nie ma czasu i wysyłając pierwszego lepszego zastępcę. Temat został zamknięty dla świata i dla dziewczynki, krótko mówiąc zamieciony pod dywan, bo matka... nie ma czasu?! Inni ludzie mogą być ignorantami w temacie, mogą być nawet przeciwni całej idei i mogą uważać ją za coś sprzecznego z naturą, i mają do tego prawo. To oczywiste, że ich dzieci będą wtórowały rodzicom, choć moim zdaniem przede wszystkim dzieci w ogóle nie powinny być wtajemniczane w temat do pewnego określonego wieku, a już z całą pewnoscią nie bez należytego, a mówiąc precyzjnie rzeczowego wyjaśnienia tematu. W powyższym przykładzie mamy oczywiście do czynienia z jednoznacznym kłamstwem. Matka okłamuje córkę, swoje dziecko, dziecko. Jest to jednoznacznie złe, bo wmawianie 6-letniemu dziecku podobnych rzeczy bez wytłumaczenia, co tak naprawdę znaczą, nie tylko generuje mnogość krzywdzących sytuacji poza domem, ale samo w sobie jest już krzywdą i okrucieństwem o charakterze psychicznym ze strony matki wobec dziecka, na swój sposób puszką pandory, bombą z opóźnionym zapłonem. Moim zdaniem, to nie innych ludzi należy edukować, ale przede wszystkim rodziców takich dzieci, aby byli uwrażliwieni na kontrowersyjność tematu i nie narażali ich na niepotrzebne i bezmyślne ryzyko wyobcowania przez rówieśników, a tym samym ryzyko nieprawidłowego rozwoju psych0fizycznego, tylko i wyłącznie dlatego, bo oni mają misję oświecania ludzi. Jeżeli komuś bardzo zależy na tym, aby mieć dzieci, a nie może ich mieć, i decyduje się na podobne rozwiązanie, jak in vitro, to sam fakt poczęcia dziecka tą metodą powinien być wystarczający. Czy faktycznie konieczne jest, aby wciągać w ten temat dzieci, zanim osiągną odpowiedni wiek, lub zanim nastaną czasy, w których in vitro będzie w pełni akceptowane? Czy faktycznie trzeba ogłaszać wszem i wobec tę "radosną nowinę", w jaki sposób doszło do przyjścia dziecka na świat? Czy nie jest najważniejsze, że ono w ogóle jest? Nie bez powodu poruszam ten temat, bo to ja jestem tą 6-letnią dziewczynką, której matka bezmyślnie wmawiała, że jest "z próbówki", przy okazji, jak na ironię! "z próbówki" to na dodatek określenie kolokwialne i de facto pejoratywne, a nawet negatywnie nacechowane, to jest właśnie to ignoranckie podejście do tematu, które Doda zarzuca niektórym rodzicom, twierdząc, że dla takiego dziecka to musi być okropne. To musi być łamiące psychikę [..], więc chociażby dlatego takie książki są ważne, żeby nie krzywdzić tych, którzy nie są temu winni i jakby nie zasługują na to. I w istocie to było okropne, to złamało moją psychikę, nie byłam temu winna, nie zasłużyłam na to, to doprowadziłodo tego, że w wieku 33 lat myślę o sobie często w kategoriach "jestem nikim". Jeżeli doprowadzisz jako rodzic do sytuacji, w której Twoje dziecko zacznie myśleć o sobie jako o kimś gorszym od innych, skazujesz je tym samym na to, że całe życie będzie starało sie udowodnić, że jest jednak coś warte za wszelką cenę, czasami ta cena może się okazać druzgocąca. Sensem życia człowieka nie jest z całą pewnością udowadnianie sensu własnego życia. Sensem życia człowieka jest rozwijanie się i doskonalanie. Jeżeli przyczyniasz się do czyjejś degradacji, jeżeli przyczyniasz się do umniejszania sensu czyjegoś życia, jeżeli obracasz złość wobec jednego człowieka na innego niewinnego, to postępujesz po prostu nieludzko. Możesz bawić się w Boga, w reżysera ludzkiego życia, może Ci się wydawać, że wiesz lepiej, ale jeżeli naruszasz tym samym prawo drugiego człowieka, niezależnie od tego, czy jest dzieckiem czy dorosłym, to robisz coś złego i to zło zawsze obróci się przeciwko Tobie. Tutaj mamy sytuację matka-córka! Smutne, bardzo smutne. Tym bardziej, że to ja jestem tą sześcioletnią dziewczynką, która potem pobiegła do szkoły pochwalić sie koleżankom i kolegom przekonana, że to coś fajnego być "z próbówki". Okazało się, że to wcale nie jest nic fajnego, że koledzy i koleżanki wcale nie zaczęli mnie bardziej lubić, wręcz przeciwnie, zaczęli traktować jeszcze gorzej, lekceważyć, wyśmiewać, wytykać palcami. Czułam się inna, czułam się gorsza, moje beztroskie dzieciństwo, ten świat skończyły się dla mnie zanim zdążyłam w ogóle dorosnąć, zaczęłam się zamykać w sobie, zaczęłam tworzyć swój wewnętrzny świat, niedostępny dla nikogo. Temat taty również nie został rozwiązany. Jestem już dorosłą kobietą, mam 33 lata i nadal mam ogromny żal do mojej matki o to, że mnie oszukała w tak okrutny sposób. Nigdy nie usłyszałam nawet najzwyklejszego "przepraszam", nie wspominając już o wyjaśnieniu, co takiego starsznego się wydarzyło, że nigdy nie powiedziała mi, kto jest moim ojcem i, dlaczego nie miałam możliwości nigdy go poznać. To był zaledwie jeden z wielu incydentów dotyczących tematu ojca w moim dzieciństwie. Tak na prawdę mam żal do wielu ludzi, którzy nie dołożyli wszelkich starań, aby zatrzymać to błędne koło okrucieństwa, które toczyło moje dzieciństwo, wróć!, na którym łamała mnie moja własna matka, podkopując moje poczucie własnej wartości, sens życia, sens całego tego świata i wszystkiego wokół. Mam żal do nauczycieli, do rodziców moich rówieśników, do rówieśników, do polskiej służby zdrowia, lekarzy, którzy leczyli mnie z anoreksji, kiedy miałam 11 lat i nie dołożyli wszelkich starań, aby doprowadzić do terapii rodzinnej, ale przede wszystkim do matki, która blokowała przez całe moje dzieciństwo i dojrzewanie możliwość mojego prawidłowego rozwoju i kontakt z ojcem. I choć miałam 28 lat, kiedy poruszyłam temat ojca po raz trzeci i ostatni po to, by spotkać się z kompeltnym brakiem zrozumienia, nieuzasadnioną histerią, szantażem emocjonalnym, wręcz lekceważeniem, usłyszałam, że ona chce mieć już święty spokój, a ja? co z moim spokojem? Poczułam się zdeprawowana przez moją matkę w bardzo ważnej kwestii już nie tylko jako dziecko, córka, córka mojego ojca, ale przede wszystkim kobieta, dorosła kobieta, dorosły człowiek, wreszcie człowiek, bo po raz kolejny usłyszałam jakieś absurdalne wyjaśnienie, że niby taki człowiek, jak mój ojciec nie istnieje i nigdy nie istniał, choć doskonale obydwie wiedziałyśmy o tym, że jak najbardziej istnieje, tymbardziej mam żal i nie widzę szansy na to, abyśmy dalej utrzymywały normalne kontakty, bo niby o czym miałybyśmy ze sobą rozmawiać? Jaki sens miałaby taka rozmowa, skoro połowa mojego świata, a tym samym połowa mnie miałaby niby nie istnieć? miałaby ulec nawet nie zakwestionowaniu, ale zaprzeczeniu. Wszystko albo nic. Wybieram wszystko. Wybieram siebie w całości, a nie tylko jakąś część. Taką, która akurat komuś pasuje do jego układanki. Nie jestem "z próbówki". Jestem córką mojego Ojca i tak samo powinny myśleć o sobie wszystkie dzieci, niezależnie od tego, czy są "z próbówki" czy nie. Ważne jest to, żeby w dzieciach budować poczucie tożsamości, a nie wykorzeniać w imię jakiejś chorej ideologii. Nieważne, jaka by nie była, choćby najcudowniejsza, najdoskonalsza, naj naj naj wizja świata. Każdy ma prawo uważać o in vitro, co mu się żywnie podoba, może uważać, że to złe lub dobre, ale nie ma prawa piętnować ani swoich własnych dzieci ani tym bardziej dzieci innych ludzi, bo to jest po prostu największa krzywda, jaką można dzieciom, w ogóle człowiekowi wyrządzić, niezależnie od obiektywnej zasadności metody in vitro. Młody szpak wyczekujący niecierpliwie na rodzica z kolejnym smakołykiem. Młode szpaki w tym okresie są niezwykle żarłoczne. Rodzice uwijają się jak w ukropie, by zaspokoić głód młodych. Są przy tym niezwykle ostrożni i, jeżeli dostrzegą zagrożenie skryte nawet głęboko w gąszczu zarośli, nieprędko zbliżą sie do gniazda. Ta budka to budka typu B dedykowana szpakom, choć chętnie zasiedlają one również inne budki lęgowe. Wcześniej publikowałam nagranie ze szpakiem wodzącym samicę do budki lęgowej dla wiewiórek. I ponownie chciałoby się zacytować: Gdzie diabeł nie może, tam... szpaka pośle. Szpaki są niezwykle ekstrawaganckie pod względem doboru miejsc lęgowych i potrafią zakadać gniazda w różnych dziwnych miejscach. W budce dla wiewiórek również głośno od ptasich krzyków. Właściwie nie wiadomo, kto krzyczy głośniej - pisklak na rodzica czy rodzic na pisklę. Nie wiem, czy zwróciliście uwagę na obdartą blachę zadaszenia budki i obdrapania wokół otworu wlotowego do budki - to nie jest przypadek. Szpaki to niestety typowe flejtuchy - podczas przedwiosennych porządków to właśnie w budkach szpaków jest najwięcej roboty. Brudno jest w budce, wokół niej i pod nią. Wewnątrz bardzo często zalegają pozostałości pożywienia w postaci muszli ślimaków, w których szpaki chętnie gustują. Wbrew obiegowej opinii o szpaku jako o szkodniku drzew owocowych, to bardzo pożyteczny ptak, który przede wszystkim żeruje na ziemii. Kiedyś wieszano ponoć dla niego budki w sadach owocowych, ponieważ skutecznie zwalczał wiele szkodników drzew owocowych, przyczyniając się tym samym do wzrostu zbiorów. Najwyraźniej opłacało się to nawet kosztem ewentualnych strat w owocach. Najprawdopodobniej stopień strat w owocach był zależny od stopnia nakładania się sezonu lęgowego szpaka i owocoania drzew. Opryski eliminują w prawdzie wiele spośród szkodników drzew owocowych, ale przyczyniają się tym samym do spadku ilości owadów stanowiących pożywienie dla wielu ptaków, nie tylko dla szpaka, nierzadko dziesiątkując przy okazji pszczołę miodną, a tym samym również do o wiele większych strat w zbiorach. Gniazdo sójki w rozwidleniu gałęzi klonu na niezamieszkałej działce. Sójki to bardzo zapobiegawczy rodzice. Mimo charakterystycznej dla swojego gatunku agresywności i drapieżności wiedzą, że ich młode po opuszczeniu gniazda pozostają znacząco długo niepewne i nieporadne. Choć potrafią latać, robią to niezdarnie i są lękliwe do tego stopnia, że wobec zagrożenia często reagują kryciem się w zaroślach, przytulaniem do ziemii i nieruchomieniem, tym samym wymagając opieki i obrony rodziców przed potencjalnymi drapieżnikami, np. srokami lub kotami. Jeżeli usłyszycie w ogrodzie jakiś straszny jazgot to zapewne walczące ze sobą sójki i sroki. Nie dziwi więc fakt, że sójki wybierają na gniazdowanie miejsca raczej niedostępne. Nie mniej ostrożny jest grzywacz, który do gniazdowania obiera zazwyczaj miejsca skryte wysoko w gestwinie gałęzi i liści. W tym roku dopatrzyłam się w okolicy aż dwóch gniazd tego ptaka. Jest on częstym bywalcem mojego ogrodu z uwagi na odosobnione oczko wodne. Chyba powinnam zacząć je określać mianem ptasiego oczka, bo w istocie stało się ono wodopojem cenionym przez wiele dużych ptaków.
PIĘKNIE, PRAWDA? Twardziak tygrysi (Lentinus tigrinus). Grzyb rosnący na martwym drewnie wpisany do Czerwonej listy roślin i grzybów Polski z uwagi na ograniczony zasięg geograficxzny i siedliskowy. Psianka słodkogórz (Solanum dulcamara L.) Najprawdopodobniej wyschnięte kwiatostany krwawnicy pospolitej. Zdjęcie kwitnącej rośliny tutaj. Okrężnica bagienna (Hottonia palustris L.). To właśnie ta roślina śle się gęsto tkanym dywanem kwiatostanów na tym zarastającym już zbiorowisku wodnym. NIESTETY TA PEREŁKA W SAMYM CENTRUM NADARZYNA ZOSTANIE NAJPRAWDOPODOBNIEJ WKRÓTCE ZRÓWNANA Z ZIEMIĄ CO TO ZNACZY? TO ZNACZY, ŻE WSZYSTKIE TE PIĘKNIE KWITNĄCE ROŚLINY JUŻ NIGDY NIE ZAKWITNĄ, STARE WIERZBY JUŻ NIGDY NIE BĘDĄ DOMEM DLA PTAKÓW, NOWE POKOLENIE PŁAZÓW ZOSTANIE ZMIAŻDŻONE WALCEM, PTAKI STRACĄ SWOJE GNIAZDA W TRZCINOWSKACH, A INNE ZWIERZĘTA NIE BĘDĄ MIAŁY, GDZIE SIĘ SKRYĆ I SZUKAĆ POŻYWIENIA JESZCZE NIE RAZ WSPOMNISZ NASTRÓJ CHWILI LETNICH WIECZORÓW I KUMKAJĄCYCH NA STAWIE ŻAB, ŚPIEWU PTAKÓW W WIERZBACH O PORANKU, KWITNĄCEGO NA BIAŁO STAWU WIOSNĄ ALE BĘDZIE JUŻ ZA PÓŹNO, ABY PRZYWRÓCIĆ TO, CO ZABRAŁO NATURZE LATA A MOGŁOBY BYĆ INACZEJ MOŻNABY POPROWADZIĆ PRZEZ TEN TEREN KŁADKĘ, TAKĄ, JAK W PARKACH NARODOWYCH I KRAJOBRAZOWYCH, KTÓRA UMOŻLIWIŁABY LUDZIOM BEZPIECZNE PODZIWIANIE PRZYRODY W CAŁEJ JEJ NIEZWYKŁEJ OKAZAŁOŚCI, TAK NIEZWYKLE RÓŻNORODNE POD WZGLĘDEM PRZYRODNICZYM I NIESKAŻONE DZIAŁANIAMI CZŁOWIEKA MIEJSCA W MIASTACH TO JUŻ PRAWDZIWA RZADKOŚĆ, MOŻNABY OPATRZYĆ ŚCIEŻKĘ TABLICĄ INFORMACYJNĄ O LOKALNEJ FAUNIE I FLORZE, UMOŻLIWIĆ UCZNIOM MOŻLIWOŚĆ ODBYCIA LEKCJI PRZYRODY W PLENERZE BEZ KONIECZNOŚCI ORGANIZOWANIA WYCIECZKI DO PARKU NARODOWEGO MOŻESZ MYŚLEĆ, ŻE NIE MASZ WPŁYWU NA TO, ABY ZMIENIĆ LOS TAKICH MIEJSC, ALE ZAWSZE MOŻESZ WYRAZIĆ SWOJE ZDANIE I TO ROBI RÓŻNICĘ Kwitnący głóg jednoszyjkowy (Crataegus monogyna). Na zdjęciu poniżej wyraźnie widoczny jeden słupek z pojedynczą szyjką pośród licznych pręcików kwiatu. Głóg dwuszyjkowy (Crataegus laevigata) wyróżniają dwie szyjki wyrastające ze słupka kwiatu. Ta błyszcząca, lepka ciecz na liściach czeremchy zwyczajnej (Padus avium) to spadź, zwana również rosą miodową. Najprawdopodobniej spadła na liście z wyższych drzew, np. lipy lub dębu, bo to właśnie na tych drzewach liściastych najchętniej żerują mszyce, czerwce, miodówki i inne owady. Soki roślinne z liści i młodych pędów są bogate w cukry, których owady nie są w stanie przyswoić i wydalają je w postaci mniejszych lub większych kropel. Spadź stanowi cenny pożytek m.in. dla pszczoły miodnej (miód spadziowy) i mrówek. Kamasutra według zorzynka rzeżuchowca (Anthocharis cardamines) na tobołkach polnych (Thlaspi arvense). Choć pozory mogłyby mylić, ta pozycja monochromatycznie ubarwionej samicy z rozpostartymi skrzydłami i tułowiem uniesionym w górę wcale nie oznacza zaproszenia do miłosnej gry, ale wręcz przeciwnie, stanowi informację dla pomarańczowo-biało ubarwionego samca, że samica została już wcześniej zapłodniona i nie jest nim zainteresowana. Źródło tutaj. Zorzynek rzeżuchowiec na czosnaczku pospolitym (Alliaria petiolata) Długo poszukiwany przeze mnie uszak bzowy (Auricularia auricula-judae). Polski odpowiednik grzybów mun wykorzystywanych często w kuchni azjatyckiej. Nasz polski jest również jak najbardziej jadalny. Ten na zdjęciu wyschnięty dosłownie na kamień. Jeżeli dobrze się przyjrzycie, zauważycie, że na okazie znajdującym się najwyżej na pniu po lewej zaplątało się włosie jakiegoś dzikiego zwierza, który najprawdopodobniej otarł się o konar, przechodząc obok. Na mokradłach można było zresztą posłyszeć dzisiaj często odgłosy dzików. Wiosna to czas, kiedy na świat przychodzą młode. Jak tylko spadnie deszcz i zrobi się wilgotno grzyb napęcznieje, zrobi się większy, miększy i jaśniejszy, nawet jasnofioletowy w kolorze i kształtem zacznie przypominać ucho. Jak sama nazwa wskazuje, najczęściej można go spotkać na pniach starych dzikich bzów czarnych, na kwiatostanach których pojawiły się już pąki, a w bardziej nasłonecznionych miejscach kwiatostany nawet zakwitły. Najprawdopodobniej żaba jeziorkowa, choć odróżnienie jej od żaby wodnej, nastręcza wiele trudności nawet specjalistom i wymaga skorzystania z klucza do oznaczania płazów. Kwitnący włosienicznik wodny, jaskier wodny (Ranunculus aquatilis) Żaba jeziorkowa (Pelophylax lessonae) Żerująca łyska (Fulica atra). Ptak wodny z rodziny chruścieli, której przedstawiciele cechują się niewielkimi rozmiarami, bocznym spłaszczeniem ciała, elastycznym kręgosłupem ułatwiającym poruszanie się w wysokich trzcinach bez poruszania roślin, a tym samym minimalizowanie ryzyka ataku przez drapieżniki. Niezidentyfikowany obiekt śpiewający w trzcinach Żurawie (Grus grus) Rzepicha ziemnowodna (Rorippa amphibia) Błotniak stawowy (Circus aeruginosus) Rzeżucha łąkowa (Cardamine pratensis) Jajo krzyżówki (Anas platyrhynchos). Wymiary 55 mm x 40 mm. Wszystko wskazuje na to, że szczęśliwie wyklute. Wieczorne zbiorowisko szpaków na wyschniętym drzewie na polu uprawnym tuż przed grupowym odlotem na wierzbowisko. Na jesieni dziać się tutaj muszą istne cuda w powietrzu, gdy wszystkie te ptaki gromadzą się nad polami i przygotowują
do odlotu do ciepłych krajów. Gromadzące się w stadach liczących nieraz dziesiątki tysięcy osobników szpaki znane są z zapierającycb dech w piersi grupowych powietrznych akrobacji. Tajemnica finezji i bezkolizyjności tych podniebnych spektakli stanowi nieustająco przedmiot badań naukowców. Mam głęboką nadzieję, że tej jesieni ja również dostąpię zaszczytu podziwiania tego zjawiska na żywo. Pewnego słonecznego dnia siedzę sobie nad oczkiem i nagle słyszę jakieś poruszenie na brzegu wśród doniczek z roślinami. Pewnie ryba. Paradoksalnie moje ryby najbardziej lubią siedzieć właśnie między doniczkami. No i faktycznie to był całkiem pokaźny karaś, który chyba zorientował się, że nie jest sam zbyt późno i w popłochu zaklinował się w jednej z pustych doniczek. Udało mi się go złapać w ręce. Zważywszy na wielkość mojego oczka, prawdziwy olbrzym. Oczywiście wrócił z powrotem do wody. Jeszcze w marcu zaczęły się żabie gody. Stopniowo wybierałam też żaby z wnęk przy piwnicznych oknach, więc w kwietniowe wieczory zrobiło się na oczku bardzo głośno. Udało mi się wypatrzyć jednocześnie co najmniej trzy kumkające żaby trawne. Muzyka dla moich uszu. Niestety wnęki piwnicznych okien pozostają z niewiadomych powodów ulubionym miejscem bytowania żab. Kusi je zapewne panujący w nich chłód i wigotność. Staram się na bieżąco kontrolować te wnęki, ale ostatnio odkryłam niestety jednego truposza. Znam swoje żaby na tyle, że rozpoznałam w nim osobnika ze zdjęcia powyżej, którego zresztą wcześniej z tej wnęki wyciągnęłam. Nie ma jednak tego złego. Na początku kwietnia na oczku pojawiły się dwa duże skupiska skrzeku. Jakby się to wszystko wykluło i dorosło, to miałabym pewnie oczko pełne żab. Mam nadzieję, że mi ich w ogrodzie w tym roku nie zabraknie. Tymbardziej, że postanowiłam zrobić drugie małe oczko w innej części ogrodu - taki gest przede wszystkim w stosunku do większych ptaków, które boją się podchodzić zbyt blisko domu. Oczko spełnia swoją funkcję. Regularnie obserwuję pojące się kowaliki i grzywacze.Te ostatnie uwiły gniazdo na dębie u sąsiada i chyba trwa wylegiwanie jajek, bo samica nie opuszcza gniazda ani na chwilę. Miejmy nadzieję, że nowe oczko przyciągnie też kilka żab. Poniżej kolejne stadia rozwoju żabiego skrzeku. Żaba trawna (Rana temporaria)
Chciałam nad wielką wodę, no i znalazłam sobie wielką wodę. Najbardziej podoba mi się w tej wodzie to, że jej nie znam, a więc ma wprost nieograniczony potencjał eksploracyjny. Czujna para gęsi gęgaw z młodymi zniknęła w trzcinowisku, zanim zdążyłam nacisnąć spust migawki. Nie sądziłam, że spotkam je na tym zbiorniku. Nie sądziłam, że będzie tak wiele młodych. Nigdy chyba nie widziałam dotąd gesi gęgawy na własne oczy z tak bliska. Radość dziecka. Zięba Sitowie leśne (Scirpus sylvaticus) Turzyca pospolita (Carex nigra) Trzcinniczek? Gdy stanęłam na zwalonej wierzbie i oparłam się o jej pień, wyczekując w bezruchu w nadziei na ponowne pojawienie się gęgaw na zbiorniku, całkowicie wtopiłam się w otaczający krajobraz. Najpierw było cicho, jakby wszystko zamarło. Minęło pięć minut i przyroda wypuściła z płuc wstrzymany oddech. Ptaki latały mi dosłownie przed nosem, dopiero w ostatniej chwili wymijając mnie zaskoczone moją obecnością. Nie zdziwiłoby mnie, gdyby któryś z nich usiadł mi na głowie przekonany, że jestem fragmentem pnia złamanego drzewa. Urzekł mnie widok jaskółek zataczających ósemki nad lustrem wody, trel ceglastych zięb w kwitnącym głogu, po drodze w sosnym lesie echem nióśł się urokliwy śpiew na głosy pospolitych bogatek, szmer pełzającego po złamanym pniu pełzacza leśnego. Samiec krzyżówki Jaskółki dymówki Podczas gdy inni szukali w niedzielę Boga w kościele, ja czułam jego oddech na każdym kroku w tym dzikim miejscu. Na odchodnym sosnowy las wypełnił dźwięk dzwonu kościelnego wzywającego wiernych na jedną z ostatnich tego dnia mszy. Wszelkie stworzenie ucichło, jakby oddając część niezrozumiałej, aczkolwiek podniosłej nucie, po czym w lesie ponownie zawrzało od dopinania ostatnich ptasich sprawunków przed zbliżającym się zachodem słońca. Moja droga usłana była dzisiaj szyszkami. W sosnowym lesie powoli zaczyna się czernić borówka czarna (Vaccinium myrtillus), popularnie zwana po prostu jagodą, a monotonie kolumnowego krajobrazu rozświetla kwitnąca jarzębina. Po drodze natrafiam na urokliwe ruiny starej gajówki, po której zostały już tylko ceglane fundamenty porośnięte grubą warstwą mchów i bujny sad owocowego drzewa wszelakiego - jabłonie, wiśnie, czereśnie, śliwy, głód, dziki bez czarny. Wszystko kwitnie, a nawet już owocuje. Prawdziwy raj dla owadów i ptactwa w środku puszczy. Nikt nie pryska, nikt nie goni z motyką. W obiektywie cztery litery domniemanego błotniaka stawowego. Lecący wysoko nad głową ptak jest trudny do uchwycenia w pożądanej jakości zarówno na zdjęciu, jak i na filmie. Zwłaszcza na nieprofesjonalnym sprzęcie. Miałam jednak szczęście i udało mi się zarejestrować ptaka siadającego na gnieździe. Obserwowałam, jak błotniak podchodzi do lądowania na gnieździe w podmokłym trzcinowisku na skraju zbiornika. Może z pół godziny wcześniej przechodziłam nieopodal. Ptak zawisa na dłuższą chwilę w powietrzu zanim usiądzie na gnieździe. Po chwili pojawiła się też partnerka, choć nie zniżała lotu. Jakby sprawdzała, czy wszystko jest w porządku, "obstawiała" partnera, po czym poleciała wgłąb trzcinowiska. Za moimi plecami bowiem mokradła i najprawdopodobniej kolejne dwa ukryte w trzcinach zbiorniki. Po dłuższej chwili pierwszy ptak opuścił gniazdo i udał się w stronę lasu. Krótko mówiąc, błotniaki mają najwyraźniej kilka głodomorów do wykarmienia. Kolejne gniazdo uwite dla odmiany w koronie starego dzikiego bzu czarnego. To gniazdo leżało na ziemi w porastającej brzeg jeziora olszynie. Wygląda na świeżo uwite, tegoroczne. Podejrzewam, że zrzucił je jakiś drapieżnik. To niebieskawe jajo w kropki to najprawdopodobniej jajo szpaka. Mam nadzieję, że się nie zmarnowało. Kolacja wilka. To było chyba ostatnie znalezisko, jakiego mogłabym się spodziewać. Muszę przyznać, że przez chwilę poczułam się nieswojo i bacznie obserwowałam każdy wyłom po wyrwanych z korzeniami drzewach. Takie miejsca często wykorzystywane są przez wilki pod potencjalne nory. Podejrzewam jednak, że z pewnością obrałyby bardziej niedostępne miejsce na podmokłym trzcinowisku, gdzie człowiek niechętnie się zapuszcza. Ponoć na Białorusi wilcze nory mieściły się często w sercu bagiennych turzycowisk. Ścierwiec (Oiceoptoma thoracicum) żerujący na ścierwie sarny Ten chrząszcz pełni w przyrodzie rolę podwójną. Jest nekrofagiem i koprofagiem jednocześnie. Oprócz padliny i odchodów gustuje w zarodnikach nieapetycznie wyglądającego grzyba sromotnika bezwstydnego (Phallus impudicus), który cuchnie jak padlina. Tym sposobem grzyb zwabiający ścierwca i inne owady nekrofagiczne zapewnia sobie rozsiewanie zarodników. Ścierwiec z łatwością się przemieszcza, ponieważ jest niezłym lotnikiem. Źródło: Patrz tutaj Łany okrężnicy bagiennej (Hottonia palustris) porastały torfowe brzegi i dno wyschniętych cieków wodnych odchodzących od zbiornika. Było tak sucho, że dało się przejść suchą nogą wokół połowy zbiornika, co podejrzewam nie jest możliwe przy wyższym poziomie wód gruntowych. Drugą połowę musiałam niestety zostawić sobie na kolejną wyprawę rekonesansową. Turzyce, kosaćce, okrężnica. Będzie pięknie, gdy to wszystko zakwitnie.
Siada sobie Pan Rudzik na brzozowej witce i nadaje ogłoszenie parfialne w ptasi eter lasu. "Halo? Czy ktoś mnie słyszy?" No to mu odpowiadam, pogwizdując. Najpierw widzę jedno oko łypie, potem widzę drugie oko już śmielsze. W kącie dzióbka na wietrze powiewa kokieteryjny puszek. Pewnie przed chwilą Pan Rudzik stroszył piórka. Odwraca się w moją stronę i już w pełnej skali opowiada, co to się też u niego dzisiaj nie działo.
Ranne ptaszki tradycyjnie wita bocian ...i dumnie przechadzający się po swoich włościach bażant. Znana chyba wszystkim bywalcom Granicy klępa Gucia. Będzie ponad trzy lata, odkąd widziałyśmy się po raz ostatni. Gucia nie boi się ludzi. Nie to, co łosie z głębi puszczy. Niby ucieka, ale bardziej pro forma. Jakże tu uciekać, gdy wokół taki bałagan w lesie. Wszystko zarosło. Trzeba wykosić młode gałązki. Niektórzy od koszenia mają ogrodnika, w najgorszym wypadku kosiarkę, a prawdziwi szczęściarze konie. Łosie to z pewnością etatowi kosiarze puszczy. Czasami wydaje mi się, że Gucię irytuje już bycie w centrum zainteresowania. Wówczas zabawnie podskakuje jakby chciała powiedzieć: "Nie, nie i jeszcze raz nie! Już dosyć. Tak się nie da pracować". Taki los celebrytki. Dla mnie osobiście łosie to zwierzęta z plasteliny lub gumy. Gdy poruszają się szybko, wydaje się jakby nie miały kości. Jakby płynęły w powietrzu. Łosie są zresztą świetnymi pływakami, dla których niestraszne przebycie rzeki w bród. Być może to po części tłumaczy powab łosiego kroku. Świergotek drzewny? Bieli się lasu cień. Dla odmiany białym puchem przekwitniętego podbiału... Piecuszek? Zapomniałam, że maj to też czas komarów. Na kampinoskich bagnach spotkałam całe szwadrony uzborojone po uszy. Na szczęście nie zostałam pożarta, choć byłam gotowa pisać czarny scenariusz. Susza najwyraźniej kampinoskim komarom niestraszna. Na zdjęciu komary na siewkach olszy czarnej. Dzięcioł duży (Dendrocopus major) na olszy czarnej porastającej tereny bagienne Czworolist pospolity (Paris quadrifolia) Bajorko z całą pewnością pięciogwiazdkowe. Sądząc po śladach na błotnistym brzegu miejsce spotkań towarzyskich dzikich tubylców. Prawie całą drogę do kanału Łasica szłam po świeżych śladach zwierząt Na pierwszą obserwację nie trzeba było długo czekać. Konsumując późne śniadanie nad Łasicą, dostrzegłam kątem oka jelonka zażywającego kąpieli w kanale. Potem w Czerwińskich Górach widziałam jeszcze jedno zupełnie inne płowe, szaro-buro-czarne jakieś sarnowate, ale nie zdążyłam zrobić zdjęcia. Warto było iść taki kawał. Zupełnie inna przestrzeń, zupełnie inne doświadczenie. W drodze powrotnej z kolei drogę przeciął mi dzik, ale był chyba tak zaaferowany szukaniem kolacji, że na szczęście mnie nie zauważył. Dla pewności narobiłam trochę hałasu i opracowałam na prędce plan awaryjny rzucenia wszystkiego i ucieczki na najbliższe potencjalnie bezpieczne drzewo. Co ciekawe na swojej drodze spotkałam dzisiaj również tajemniczego czarnego kota, który zniknął równie szybko, jak się pojawił. Miało to miejsce tuż u ruin starego domostwa na Posadzie Demboskie. Niespokojna dusza chyba wyczuła makaron z boczkiem w moim plecaku i podążała za mną całą drogę z powrotem do Granicy. A może winny temu niepokojowi był po prostu makaron. Ach ten wikt i opierunek spędzający sen z oczu. Minęły niecałe dwa tygodnie, odkąd byłam w Kampinosie ostatni raz. Nie dało się nie zauważyć, że znacząco ubyło wody na okolicznych bagnach. Na szlaku czerwonym na przydrożnych bagnach prawie w ogóle nie było wody, zaledwie kilka czarnych oczek, w których kąpieli zażywały spragnione ptaki. Pamiętajcie, aby wystawiać ptakom i innym zwierzętom pojemniki z wodą w Waszych ogrodach i na ulicy w okresach suszy. Z pewnością będą Wam wdzięczne w tym bardzo pracowitym okresie wicia gniazd, znoszenia jaj i odchowywania piskląt. Zięba zwyczajna (Fringilla coelebs) Jedna z leśnych paproci 0rlica pospolita (Pteridium aquilinum). Zawsze urzekają mnie jej skupiska tworzące jakby zieloną pajęczynę nad poszyciem. Dąb Kobendzy Gdzie diabeł nie może, tam pośle... glistnik jaskółcze ziele (Chelidonium majus). Jedno jest pewne na tym dębie mieszkają też mrówki. To one przenoszą nasiona glistnika w pozornie niedostępne dla rośliny rejony. Ciekawe, czy w licznych szczelinach i dziuplach gniazduje może jakaś sowa... W cieniu wiekowego dębu skryty jest skromny pomnik badacza puszczy i jednego z pomysłodawców założenia parku narodowego Romana Kobendzy z ławeczką bajeczką, z której można obserwować na szczęście ptaki, a nie ludzi. Niepozorne gniazdko na młodym buku. Takich gniazd widziałam wiele po drodze. Ciekawe, co za ptak wije sobie takie gniazda. Wreszcie wyjaśniłam też zagadkę dziwnych formacji liściowych na drzewach na Górze Zamkowej w Suwalskim Parku Krajobrazowym. Najwidoczniej takie "czarcie miotły", jak określiłam te pierścienie liściowe na gałęziach, to rzecz typowa dla buków. Idealne miejsce na uwicie gniazdka dla wielu ptaków. Przy okazji niezły kamuflaż. Taka piękna klepka. Jak to możliwe, że nikt pod nią nie śpi? Mogłabym tak tutaj w środku puszczy z sową na poddaszu... Swoją drogą nie znalazłam jeszcze miejsca na terenie lub na terenie przylegajacym do puszczy, gdzie możnaby po prostu rozbić nieszczęsny namiot i przenocować. W Granicy niestety parking i polana z wiatami oficjalnie czynne są od świtu do zmierzchu, a od zmierzchu do świtu kręci się tam niestety masa podejrzanych typów i zwariowanych kierowców. Szkoda, bo miejsce pod rzekomym monitoringiem wprost idealne na przenocowanie i ruszenie dalej na szlak. Krótko mówiąc, mój plan przenocowania w samochodzie ostatecznie spełzł na panewce. Myślicie sobie, że oszalałam? Otóż nie, podeszła do mnie nawet pewna pani na parkingu w Granicy, przyjechała z mężem i dziećmi i ze znajomymi i niezwykle entuzjastycznie zareagowała na mój pomysł nocowania w samochodzie. Wszystko byłoby ok, gdyby nie nagłe pojawienie się zbyt wielu podejrzanych typów. Poznałam wielu takich w swoim życiu i niestety przekonałam się, że nic dobrego z takiego towarzystwa nie wyniknie. Klamka zapadła - niestety powrót, a już się ucieszyłam, że spędzę jedną noc z dala od czterech ścian. Krajobraz Czerwińskich Gór Charakterystyczne nacięcie w jodełkę na drzewie w celu zbioru żywicy. Żywicowanie było niegdyś powszechne. Więcej na blogu leśniczego. Fiołek leśny (Viola reichenbachiana) Czerwińskie Góry zrobiły na mnie ogromne wrażenie zwłaszcza bujną roślinnością. Las pachniał dziś zdecydowanie konwalią. Konwalia majowa (Convallaria majalis) Siódmaczek leśny (Trientalis europaea) Niepozorna roślina przypominająca siewkę drzewa lisciastego zanim zakwitnie białymi kwiatkami podobnymi do zawilca leśnego. Kokoryczka wielokwiatowa (Polygonatum multiflorum) Większa od konwalii roślina o dekoracyjnym pokroju i kielichowato-dzwonkowatych białych kwiatach równie pięknie konwaliowo pachnących rośnie pojedynczo lub w gęstych skupiskach. Pokrzywa porażona stadium ecjalnym rdzy turzyc Puccinia caricina, które deformuje łodygi oraz części blaszek liściowych. Takich pokrzyw spotkałam w drodze powrotnej wiele wzdłuż szlaku. Pracownia ceramiczna w Granicy przypomniała mi o tym, że zaniedbałam swoją działalność twórczą. Przy okazji zainspirowała znajdującymi się tutaj tablicami informacyjnymi, prezentowaną ceramiką artystyczną oraz magicznym ogrodem rzeźb. Wiosna i lato to niestety wciąż trudny dla mnie okres artystycznie. Może za rok uda mi się w końcu uniezależnić od środków zewnętrznych, a póki co nowe krosno musi poczekać na spokojniejsze czasy, choć głowa mnie aż boli od pomysłów. Cztery obrazy co najmniej czekają w kolejce. Chyba dobry makaron ugotowałam... Wreszcie jakiś kot, który potrafi docenić moje kulinarne starania. Kampinoski kot nakarmiony i głód nikotynowy nieznajomego zaspokojony. Mam jedynie nadzieję, że Pan Nieznajomy nie palił w parku, mimo pierwszego stopnia zagrożenia pożarowego i absolutnego zakazu rozpalania jakiegokolwiek otwartego ognia, o czym oczywiście nie omieszkałam go pouczyć. Wprawdzie nie udało mi się odpocząć, duch lasu niestety mi w tym nie pomógł, chyba też jest zmęczony przeciągającą się suszą i ostatnim pożarem w Górkach, z pustego i Salomon nie naleje, nie przejmuj się duchu, doskonale Cię rozumiem, u mnie też posucha, ale przynajmniej na coś się przydałam. Koty i ludzie głodni tego dnia Ci po puszczy nie chodzili... Głód. Któż byłby w stanie pojąć, jak wiele może mieć twarzy. My z duchiem przede wszystkim zmagamy się z potwornym pragnieniem wody, o czym w moim przypadku z pewnością świadczy fakt, że przeszłam jednym tchem z Czerwińskich Gór do kanału Łasica i dopiero tam zrobiłam sobie krótką przerwę, choć w sumie zjadłam coś bardziej dla zasady, a tak naprawdę zależało mi na widoku wody, jej szumie, światle, przestrzeni. Nie wiedzieć dlaczego, ale nagle zrobiło mi się jakoś duszno od drzew, zieleni, całego tego gąszczu. Chyba mam go na codzień za oknem i to dlatego. Nigdy zresztą dotąd nie nosiło mnie specjalnie po lasach. Wstyd się przyznać, ale nie znam prawie wcale puszczy kampinoskiej. Zawsze wolałam otwarte przestrzenie i wodę, czyli to, czego nie miałam od tak na wyciągnięcie ręki. Wszystko wskazuje na to, że kolejną podróż odbędę zdecydowanie nad wielką wodę.
Do mojego ogrodu powróciła jak co roku w maju pleszka, a dokładnie barwny Pan Pleszek. Bardzo kolorowy i melodyjny nowy akcent w ogrodzie. Nie sposób nie zwrócić uwagi na ten piękny śpiew. Zasłużył sobie całkowicie na równie melodyjny łaciński przydomek. Wszystko wskazuje na to, że Pan Pleszek szuka do pary Pani Pleszki, bo ku rozgoryczeniu szpaków zdominował dzisiaj swoim śpiewem antenę nadawczą, to znaczy najwyższą akację w ogrodzie, z której korzystają wszystkie tutejsze ptaki w okresie godowym i nie tylko, by oznajmić całemu światu nowe ogłoszenia parafialne: "ja tu rządzę, to jest moje terytorium", "szukam atrakcyjnej młodej pani do wspólnego gniazdka" lub innego rodzaju spraw, na przykład rozstrzygania kłótni małżeńskich lub waśni sąsiedzkich.
|
Hej! Mam na imię Victoria. Wycieczki Osobiste to mój dziennik podróży, spełnionych marzeń i ulotnego piękna. Podróżować można nawet w kropli wody. Dzisiaj jest tylko dzisiaj, więc nie trać czasu: "podróżyj" tak, jakby jutra miało nie być!
O mnie
Z wykształcenia tłumacz i montażysta filmowy. Z zawodu kameleon, a w praktyce przede wszystkim włóczykij z dziennikarskimi ciągotami. Niespokojny duch. Trudny charakter. Towarzyski samotnik. Poliglota, gaduła i gawędziarz. Niestrudzony ogrodnik. Z zamiłowania piszę, fotografuję i maluję. Uwielbiam podróże, aktywność na świeżym powietrzu i kontakt z naturą. Szukam szczęśliwych wysp. Wierzę, że jest przede mną jeszcze wiele do odkrycia! Oto moja bajka o życiu! WĄTKI
All
ARCHIWUM
July 2023
Victoria TucholkaYou can change the skies but you cannot change your soul |
VICTORIA TUCHOLKA |
|