Ostatnie nieużytki w okolicy. Jest ich coraz mniej. Szkoda, że nawet jak zaczyna się coś dziać, to teren jest wykaszany pod zabudowę kolejnego od siedmiu boleści osiedla domków na jedną modłę lub bxxxxxxnkę. Mało kto zwraca uwagę na to, że na takiej wykoszonej łące zwykle migiem pojawiają się tak rzadkie w ostatnich czasach bociany. Na to jednak, aby dbać o nieużytki, gminie żal już pieniędzy, no bo co oni by z tego mieli?! Coraz częstsze przygnębiająco interesowne podejście lokalnych władz.
Uwielbiam te zielone gwiazdoskłony Ostatnie nieużytki w okolicy. Jest ich coraz mniej. Szkoda, że nawet jak zaczyna się coś dziać, to teren jest wykaszany pod zabudowę kolejnego od siedmiu boleści osiedla domków na jedną modłę lub bxxxxxxnkę. Mało kto zwraca uwagę na to, że na takiej wykoszonej łące zwykle migiem pojawiają się tak rzadkie w ostatnich czasach bociany. Na to jednak, aby dbać o nieużytki, gminie żal już pieniędzy, no bo co oni by z tego mieli?! Coraz częstsze przygnębiająco interesowne podejście lokalnych władz.
0 Comments
"Last forever!" Myślałam, że nie ma już miejsca w Polsce, gdzie mogłabym być całkiem sama. A jednak! Wysiadłam, stanęłam na środku i po prostu dziękowałam Bogu, że wysłuchał moich modlitw. Tylko wody mi jeszcze potrzeba do szczęścia - narzekałam po drodze. Popływałabym jeszcze. Mówisz, masz - przemokłam do suchej nitki. Pierwsze oberwanie chmury od tygodni. Nie to, żebym nie lubiła ludzi, ale czasami mam potrzebę być po prostu zupełnie sama. Inaczej tracę kontakt z rzeczywistością. Tak! Po prostu czuję się tak zmęczona uważaniem, słuchaniem, mówieniem, reagowaniem, dziękowaniem, przepraszaniem, przychylaniem wszystkim nieba, że staję się nerwowa i powoli zamykam się w swoim wewnętrznym świecie, gdzie nie ma nic poza tym, co sama wymyślę. Ten typ tak ma - bycie na 100% ma swoją cenę w postaci czasami po prostu absolutnej konieczności niebycia. Jakoś trzeba naładować baterie. To trochę jak sen. Co za ulga, znaleźć w końcu realne miejsce, gdzie było to możliwe. Ozorek dębowy (Fistulina hepatica) Jak w bajce o czerwonym kapturku. Trudno się dziwić wilkowi, że nie potrafił przejść obojętnie, a nawet zjeść. Grzyb jest jak najbardziej jadalny, aczkolwiek znajduje się na czerwonej liście i choć objęty częściową ochroną, jest grzybem uznawanym za potencjalnie zagrożony. Zastanawialiście się kiedyś nad tym, jak wyglądają bebechy drzewa? Przypadkiem trafiłam na spruchniałe puste w środku martwe drzewo z zachowanymi sękami. I pomyśleć, że taki rzeźbiarz przystępujący do pracy potrafi sobie wyobrazić, jak to wszystko środku wygląda, zanim zrobi pierwsze cięcie. Coś niesamowitego! To prawie jakby mieć w głowie rentgena i cięcie chirurgiczne opanowane do mistrzostwa. Szczerze mówiąc, nie sądziłam, że tak właśnie wyglądają sęki wewnątrz drzewa. I pomyśleć, że zachowują trwałość najdłużej. Już wszystko spruchniało, skruszyło się, zostało objedzone przez owady, a te sęki nadal są twarde jak kamień. Ozorek dębowy (Fistulina hepatica) Niby jak wąchasz, nie pachnie, a jednak czuć. Myślałam, że to krowa przeszła drogę. Krowa!? Kobieto! nie jesteśmy w Australii, tylko w Kampinosie! Krowa!! Sama jesteś krowa! No to proszę. Jak grzyby po deszczu - łoś. Nawłoć nawłoci nierówna. Po lewej nawłoć pospolita (Solidago virgaurea L.), zwana również mimozą polską. To najprawdopodobniej ją miał na myśli Czesław Niemen, gdy śpiewał, że mimozami jesień się zaczyna. Kwiaty przypominają trochę kwiaty dziurawca. Również pokrojem obie rośliny są podobne. Nawłoć pospolita kwitnie jednak później. Po prawej z kolei najprawdopodobniej skromna wersja nawłoci kanadyjskiej. Skromna, ponieważ akurat ten kampinoski egzemplarz był niewiele większy od rosnącego obok okazu nawłoci pospolitej. Nawłoć kanadyjska (Solidago canadensis L.) i pokrewna jej nawłoć olbrzymia, zwana również późną (Solidago gigantea Aiton) w sprzyjającyh warunkach potrafią bowiem osiągać wysokość do 2 metrów. Łatwo odróżnić je od nawłoci pospolitej po charakterystycznych wiechowatych kwiatostanach. Oba gatunki, zarówno nawłoć kanadyjska, jak i olbrzymia tworzą zwarte i rozległe monokultury, czym zyskały sobie miano gatunków inwazyjnych. Ich ojczyzną jest Ameryka Północna.
Pogoria. Skok w bok. Muszę, bo się uduszę. Cierpię niestety na chroniczne odwodnienie. Czuję się jak ryba bez wody. Jak ten karaś, co choć może wytrzymać długo w warunkach beztlenowych, ostatecznie jednak musi wrócić z powrotem do wody. Niby wybrałam najmniej oblegany akwen, a jednak ludzi jak mrówek. Z trudem próbowałam osiągnąć stan niebycia. Osiągnęłam go właściwie nie przez pływanie, ale położenie się na słońcu i nie robienie przez chwilę nic. Poczułam ulgę. Szkoda, że te dwie godziny minęły tak szybko. Przy okazji znalazłam inspirację do być może kolejnego obrazu. Właściwie to klimat Rybaczówki przywiódł mi w pamięci obrazy śląskich artystów nieprofesjonalnych, które oglądałam rok temu w galerii sztuki naiwnej w Muzeum Śląskim. Wzdłuż wysokiej skarpy brzegu jeziora za szpalerem urokliwej brzeziny przebiegało torowisko, po którym przetoczył się w pewnym momencie pociąg towarowy niczym z obrazu "Staw" Edwarda Gawlika z niezliczoną ilością wagoników ciągniętych przez lokomotywę, z której okienka wystawał łokieć motorniczego. Tyle, że to była wersja udźwiękowiona. Podejrzewam, że z drugiego brzegu kolor wody w Pogorii musiał być zbliżony do tego z obrazu. Gdzieś w trzcinowisku skryty był pomost wędkarski z pustym jeszcze krzesełkiem. Na brzegu jakieś dziecko zostawiło plastikową łódeczkę. Niby nic szczególnego, a jednak nie potrafiłam oderwać od niej spojrzenia. Najchętniej skurczyłabym się i nią odpłynęła hen tam, gdzie majaczyły te małe, nieliczne jachciki leniwie snujące się na horyzoncie. Był nawet rekin atakujący ludzi - jakaś rybka chyba straciła zmysły i płynęła prosto na mnie z płetwą grzbietową dumnie przecinającą lustro roziskrzonej wody. Przechwyciły ją jakieś dzieci. Kto wie, być może to była złota rybka, która spełniłaby moje trzy życzenia. Jakaż ze mnie ignorantka, że nigdy nie wierzyłam i w gruncie rzeczy nie marzyłam o złapaniu takiej. Złote góry przestały robić na mnie kompletnie wrażenie. Przestałam w nie wierzyć. Przestałam je widzieć. Z opóźnionym refleksem zaczynam kojarzyć fakty z bajek. Gdy odchodziłam, podszedł do mnie pewien Pan i zapytał mnie, dlaczego już odchodzę. Wytłumaczyłam, że jestem przejazdem i śpieszę się do Katowic. Był zawiedziony, podał mi rękę, uśmiechnęłam się, życzyłam mu wszystkiego dobrego i odeszłam. To było tak dziwnie naturalne. Tak naturalne, że aż cała reszta prozy mojego życia, do której właśnie wracałam, wydała mi się jakaś przewrotnie sztuczna i wymuszona. Najchętniej bym tutaj została. Przez chwilę przeszła mi nawet przez głowę taka myśl, aby nie wstawać, aby zostawić to wszystko własnemu biegowi, ale to była tylko chwila. Na pewno jeszcze tutaj wrócę. Muszę usiąść na czerwonej ławeczce i po prostu nie robić nic.
O dwie kremówki bliżej końca... Chyba z tej drugiej wypadałoby się już wyspowiadać, toż to obżarstwo! Chociaż... sześć lat minęło, odkąd byłam w okolicy i obiecałam sobie wrócić skosztować wadowicką kremówkę... kiedyś, więc może jakby tak te dwie rozłożyć na te 6 lat, to temu na górze umknie w natłoku to chwilowe rozpasanie. Amatorzy jabłek w "Płonkówce" Uwaga gryzie! Ładny kwiatek, ale ma słabe nerwy Uśmiech na akord z cyklu "Ile fabryka dała" Wielki powrót Afrodyty nad Jeziorem Międzybrodzkim. W tle Góra Żar. W ręce trzymam oczywiście puchar mojego osobistego spontanicznego autorstwa wykonany z przedmiotów znalezionych nad brzegiem tego pięknego zbiornika w ramach samonagrodzenia za kąpiel w tych pięknych okolicznościach przyrody. Nie było łatwo zażyć ochłody w tychże wodach - wejście wymagające, kamienie ostre i śliskie, odniosłam nawet dwie rany bojowe, ale gdzie diabeł nie może, tam babę pośle. Do czasu pewnie, ale póki czas róbmy z igły widły i cieszmy się z tych swoich wielkich małych sukcesów. [EDIT] Oczywiście musiała mi się spodobać rzeźba w najgorszym stanie, wymazana z rejestru, rzekomo usunięta (rzeźba przedstawiająca kobietę) przy okazji stawiana innej nowszej autorstwa Jana Zielińskiego, tej ze zdjęcia teoretycznie nie ma w Parku w Andrychowie, została skazana na zapomnienie, na próżno szukać informacji, jaki jest tytuł, kto jest jej autorem, czy ten sam rzeźbiarz, a może jakiś inny, kiedy powstała rzeźba. Nie będę ukrywać zachwyciło mnie właśnie to, że ta rzeźba się rozpada i w trakcie tego procesu przechodzi metamorfozę, rodzą się nowe znaczenia, być może o wiele bardziej doniosłe od pierwotnej intencji autora rzeźby. Osobiście, nie ma dla mnie chyba nic bardziej przerażającego, jak wieczność, monolityczność, monumentalność. Jakby ktoś chciał się pozbyć rzeźby, bo mu zbutwiała, szczerniała, rozpadła, to ja chętnie przyjmę! To dla mnie kwintesencja prawdziwej sztuki, czegoś sztucznego, co natura jakby na przekór człowiekowi wraca z powrotem ku jej właściwemu przeznaczeniu. To fascynujące móc być świadkiem tak wyrazistego ujęcia rozkładu. W naturze takie pozornie martwe drzewo właśnie leżałoby na ziemii, butwiało, gniło, czerniało, magazynowało wodę, było źródłem pożywienia dla wielu zwierząt, roślin, grzybów. Dlaczego tak nas to przeraża? Dlaczego nie przeraża nas Wenus z Milo bez rąk? Nie mów mi, że powinnam się leczyć, bo jest mnie jakby dwie, bo nie ukrywam, że jestem rozdarta. Gdybym miała być jednym, byłabym tylko w połowie. Równie dobrze mogłoby mnie nie być wcale. To tak jakby zabić bliźniakowi brata lub siostrę. To wiecznie rozdzierający ból. Taka natura bliźniaka. Zazdroszczę tym, którzy są twardzi jak kamień, ja jestem chyba z drewna. Już nie rosnę, już twarda się zrobiłam jak sęk, a jednak się rozpadam. Wciąż na pół i na pół, w nieskończoność, wiecznie. Trudno powiedzieć, kiedy zaczął się koniec, a kiedy skończy. "When a tree is growing, it's tender and pliant. But when it's dry and hard, it dies. Hardness and strength are death's companions. Pliancy and weakness are expressions of the freshness of being. Because what has hardened will never win." "Stalker" Andreyi Tarkovsky "Nie mogę sobie przypomnieć, kiedy się to zaczęło. Bywają w życiu takie sprawy, które, gdy się je wspomina, wydają się nie mieć początku: początek został ukryty, nie wiadomo zresztą, czy jest on w ogóle wymierny, czy był linią łączącą ze sobą kilka momentów, kilka punktów czasu. To coś, jak z ową starogrecką zagadką na temat łysiny. Brak jednego włosa nie stanowi łysiny, brak dwóch włosów - też nie, brak trzech - też nie, brak piętnastu - też nie. Więc kiedyż właściwie zaczyna się łysina? Może w ogóle nie ma ona początku? A przecież to niemożliwe; nie istnieje na świecie rzecz bez początku, każda rzecz musi mieć swój początek, czy to w przestrzeni, czy w czasie. Szkoda tylko, że nie zawsze można go sobie przypomnieć, choćby się miało pamieć jak najlepszą." "Miałem tylko jedno życie" Teodor Klon Unikam autostrad, preferuję stare, dobre trasy, choć czasem nie potrafię się nadziwić, że sposób oznakowania robót drogowych ciągnących się dziesiątkami, a nawet setkami kilometrów kłóci się z kultem postępu i nowych technologii, które tak się pod niebiosa wychwala. Im dłużej to trwa i im częściej drogi bywają myląco oznakowane, tym częściej dopatruję się w takich działaniach jakiejś teorii spiskowej mającej chyba na celu poprawić statystyki autostrad wolności i zwiększyć wypadkowość na tych starych trasach. A może jeszcze węziej i więcej tych pachołków?! Nie da rady usnąć za kierownicą. Potrzeba matką wynalazku - na takie trasy decydują się tylko super trzeźwi i czujni kierowcy o nerwach z żelaza jak kaskaderzy i kierowcy rajdowi. Czasami chciałoby się zawołać: Gdzie jest pilot?! Powinno się nam za jeżdżenie po tych torach przeszkód płacić i medale wręczać jak weteranom. Dlatego nie boję się bocznych dróg. Czasami bywają lepiej utrzymane od ekspresówek. Czasami zdarzają się również takie urokliwe cuda, które przywołują w pamięci kocie łby... Klinkierowa nawierzchnia w jodełkę położona jeszcze przed wojną, którą szczęśliwie ominęła tak zwana "gierkówka". Trzyma się w najlepsze, nie wymaga żadnych napraw, choć jeżdżą po niej ciężkie autobusy. Dźwięk podczas przejazdu faktycznie osobliwy. Przypomniał mi dźwięk lwowskiego bruku. Ojczyzną tego typu nawierzchni jest Holandia, która już od 1809 roku stosowała tego typu wyroby do brukowania ulic miast i dróg publicznych. Nazwa klinkier pochodzi właśnie od holenderskiego słowa „klinken” oznaczającego dźwięk, bo w przeciwieństwie do zwykłych wyrobów ceramicznych wydaje po uderzeniu charakterystyczny metaliczny dźwięk. Przed wojną klinkier cieszył się w Polsce dużą popularnością. Co ciekawe, był to materiał w całości wytwarzany z rodzimych materiałów. W Polsce funkcjonowało wiele zakładów spejalizujących się w wytwarzaniu cegły klinkierowej. Więcej o historii klinkieru znajdziecie tutaj: https://czestochowa.wyborcza.pl/…/1,48725,10588730,Przed_wo…https://www.gddkia.gov.pl/pl/a/35290/Droga-w-jodelke
|
Hej! Mam na imię Victoria. Wycieczki Osobiste to mój dziennik podróży, spełnionych marzeń i ulotnego piękna. Podróżować można nawet w kropli wody. Dzisiaj jest tylko dzisiaj, więc nie trać czasu: "podróżyj" tak, jakby jutra miało nie być!
O mnie
Z wykształcenia tłumacz i montażysta filmowy. Z zawodu kameleon, a w praktyce przede wszystkim włóczykij z dziennikarskimi ciągotami. Niespokojny duch. Trudny charakter. Towarzyski samotnik. Poliglota, gaduła i gawędziarz. Niestrudzony ogrodnik. Z zamiłowania piszę, fotografuję i maluję. Uwielbiam podróże, aktywność na świeżym powietrzu i kontakt z naturą. Szukam szczęśliwych wysp. Wierzę, że jest przede mną jeszcze wiele do odkrycia! Oto moja bajka o życiu! WĄTKI
All
ARCHIWUM
July 2023
Victoria TucholkaYou can change the skies but you cannot change your soul |