Bogatynia, PL - Na żywo te druty nie miały znaczenia. Były tylko wzgórza, lasy, poranne mgły i słońce. Cała reszta mogłaby równie dobrze nie istnieć. To zdjęcie i tak nie oddaje nastroju chwili. To był niecodzienny wschód słońca i niecodzienny poranek. Zittau, DE - Piękna kamienica. Od razu zwróciła moją uwagę. Dosłownie jakby ją ktoś wkleił w ten pedantyczny świat idealnie odrestaurowanych ciągów kamienic. Te zaniedbane i opuszczone przyciągały mnie jak magnez. Wydawały mi się bardziej przytulne od tych odrestaurowanych, a może znowu duchy wyczuły we mnie medium... Krucze Skały, PL - Przypomniał mi się "Piknik pod wiszącą skałą"... Ponoć film oparty jest na faktach i wciąż poszukuje się śladów zaginionych tam ludzi. Tajemnice australijskich zakątków... Cudze chwalicie, swego nie znacie. Ponoć faktura skał jest konsekwencją erozji wody i wiatru. Gromadząca się w szczelinach woda pod wpływem niskiej temperatury rozsadza skały. W Australii ponoć słychać wówczas charakterystyczne tąpnięcia. To musi robić niesamowite wrażenie... Każdy z nas jest jak płatek śniegu, jedyny i niepowtarzalny,
Bóg patrzy na nas i podziwia, nie myśli o kimś, że jest banalny! Poczuj sie cennym płatkiem śniegu, nie chciej podobny być do kogoś, dla Boga jesteś WYJĄTKOWY, zacznij iść wreszcie własna - drogą! Dla mnie oznacza to, że tak jak nie ma dwóch takich samych płatków śniegu, nie ma dwóch takich samych osób. Każdy z nas jest indywidualnością, ma w sobie "własnego, osobistego Boskiego Ducha" i musi tylko nawiązać z Nim łączność. Możemy pytać innych o radę, ale decyzje musimy podejmować sami. To jest nasze własne życie. Trzeba wziąć wreszcie kierownicę w swoje ręce. Zacytuję tutaj parę zdań z pewnego artykułu, które cytowałam już na onkologii, bo nie ma znaczenia na co jesteś chory, PYTANIE BRZMI, PO CO ZACHOROWAŁEŚ? Istnieje tak wyraźny związek pomiędzy stresem a chorobą, ŻE MOŻNA PRZEWIDZIEĆ CHOROBĘ na podstawie ilości stresu (nierozładowanego-mój przypisek) w życiu danego człowieka. Dlatego pierwszym krokiem WE WSZELKIEJ TERAPII powinno być poznanie psychicznego stanu pacjenta. GDY UDAJE SIĘ WYJAŚNIĆ ZWIĄZEK POMIĘDZY PROBLEMAMI PACJENTA, A CHOROBĄ, wówczas zawarty w chorobie sygnał jest zrozumiały, A DALSZE ISTNIENIE CHOROBY - NIEPOTRZEBNE! W innym artykule Krzysztof Abramczuk, który dzięki hipnozie wyleczył wielu ludzi wypowiedział się tak: NIE MIAŁEM PACJENTÓW NIEZADOWOLONYCH. Miałem natomiast takich, którzy uciekali, ale to dlatego, że PEWNE OSOBY OKAZUJĄ SIĘ BARDZO PRZYWIĄZANE DO SWOJEJ CHOROBY, lubią swoje problemy! BARDZIEJ NIŻ WYLECZENIA, POTRZEBUJĄ LITOŚCI, OPIEKI. PO PEWNYM CZASIE STAJE SIĘ TO CZĘŚCIĄ OSOBOWOŚCI. ZAWSZE, ZAWSZE, jeśli PSYCHIKA BĘDZIE SIĘ DOBRZE CZUŁA nie grozi żadna GRYPA, KATAR ANI NOWOTWÓR. STRES NATOMIAST PRZYCIĄGA CHOROBĘ. Z kolei w innej z książek wyczytałam coś bardzo interesującego. A mianowicie, ktosśz dwóch powszechnie znanych zdań wyciągnął taki wniosek: 1) KRÓLESTWO BOŻE JEST W NAS 2) KRÓLESTWO BOŻE JEST NIE Z TEGO ŚWIATA, a ten wniosek brzmi tak: jeżeli Królestwo Boże jest w nas i jeżeli Królestwo Boże jest nie z tego świata, TO W ŚRODKU (WEWNĄTRZ) NAS JEST NIE Z TEGO ŚWIATA. ( całkowicie się z tym wnioskiem zgadzam). Dlatego medytacja jest takim poznawaniem siebie od wewnątrz, czyli odkrywaniem TEGO KRÓLESTWA W SOBIE. A wtedy nic nie będzie stało na przeszkodzie ku radosnemu życiu (wiem coś o tym). Pozdrawiam jadwigaszpaczynska Źródło: http://commed.polki.pl/lek-jest-naszym-przyjacielem-vt24177-45.html With rue my heart is laden For golden friends I had, For many a rose-lipt maiden And many a lightfoot lad. By brooks too broad for leaping The lightfoot boys are laid; The rose-lipt girls are sleeping In fields where roses fade. A. E. Housman's Shropshire Lad "Rose-lipped maidens, lightfood lads" is a quite memorable toast from "Out of Africa." The film is partially based upon the biography of Karen Blixen (literary pseudonim: Isak Dinesen). Quite an extraordinary figure in the history of the world literature. What is love then? if it can only be sort of instant crush?! Instant crush is just one shade of love I believe. You cannot force anybody to love you instantly. Sometimes it simply takes time to melt into one. If someone does not let love grow, they simply kill it. Or am I wrong? Maybe I kill it in as much as the other side. Maybe it just could not work that way. At least this time I managed to end it short and not deceive the other person. However, I suffer and I know the other person also suffers, but it was the best thing I could do. I suffer because I was not given time to fall in love, the other person suffers because his love could not find satisfaction. I just could not meet the expectations. I was asked to give more than I have. It would be again like cutting one's own hand only to satisfy the other. A hole too big not to destroy the tam and the consequences could be disastrous. I just felt I am not ready to cope with the flood. That's all. The water I cannot imagine to live without. Still keeping coming back to the wild lakes to purify oneself. What an absurd! If I took the challenge, it would be a pure physical exchange that would cut my wings, limit me to earthly categories, I would have to run away. I could not stand the inequality of experience. It would as if someone stole the chance to experience something deep and unique from me. Guess that is the basic problem between the way man and women treat sex. If you love, time and place should not matter. If one insists on the other to have sex as if it was a kind of trial, can we talk about love at all? I do understand that for men it is a way of showing love, but I do also know that sometimes sex can also cross out love from a relationship if one person does not feel like getting so close at the beginning. This person will always feel kind of raped and this feeling will radiate on the future of the relationship. That is why I did not want it that way. I knew I would always feel as if I was devoid of choice, as if I have let something happen too early, not the way I really wanted it. Especially that recently it came to the conclusion that I need more time than others to build trust, attraction and self-confidence in a relationship. I am no kind of cheater and it hurts me a lot that I was again accused of deceiving the other person. I was accused of not being honest despite my explanations. My feelings were true, but were not let to grow according to their nature. Instead I felt pressed and threatened. I want to experience love in as much as the other, but I need more time to fell in love and I think that it is my right to demand time to let the feeling grow. Unfortunately I was forced to make a choice. I sad "No." At the time it was painful to say it. Now it is painful to know that my feelings were simply ignored. All I was saying was treated as an excuse. I still live my illusions and ideals. If I said "yes," I would fail to protect them. I would admit I have no illusions and ideals anymore, that it was all only a game and this is not true. It was no game at all. It was a mask to protect one's own weaknesses at best. All I wanted was to get well along, to become closer, to be myself. I was told the other does not have time, has to plan the rest of their life and I respected it. My love is like my pictures. It has to be worked out. But just as with the cards I made, I am not a copyist, not a realist, I can do it fast for the other, but it does not mean that it satisfies me. And if I say so, it is not by humbleness or low self-esteem, but because I know I could do it better to experience full satisfaction. The same rule applies to my everyday life. But if I try to explain it and the other still insists that it is a blague, just an excuse and my true intention is to use somebody, then either there is no love between us (but could be if there was time) or it is just a fatal attraction, where desire overgrows the feeling. I cannot say I regret saying "no," but I do resent the other side for not giving me the time to say "yes." That is why I hate all that craziness over "fast, more and cheap." Because insisting upon living up to this rule can lead to a waste of great potential. And I have such a potential. I can give a lot, but I do it slow and it demands big investments on both sides. But at the end it can surpass the expectations and turn into a true bargain for a patient partner. I guess this way, paradoxically, I have just learned how special I am. I lost something precious irreversibly. This marvelous and dreamy perspective of future so vividly painted in front of my eyes. But I have also won something priceless. Self-esteem. For that I am grateful to me would-be partner... He surely lost something priceless at his own request. Indeed, he listened to me, but he could not see. Words can seem deceptive, when you can not see the heart. It is all the question of trust and trust is the question of time. The word "no" was finally bore after a lifetime of painful self-denial. Was it right? I cannot say. Possibly a high price, but how much would you be ready to pay for your self-esteem? Exactement, ton départ a marqué la veille de mes joies du reste de ma vie... Je ai payé un prix élevé, inimaginable avenir avec toi, mais je ne regrette rien. Pas un seul moment avec toi. Bien que je sois si proche de perdre même ça.
Wydarzenia ostatnich dni skłoniły mnie do pewnej tragicznej refleksji. Mam poczucie, że nigdy na prawdę nie spotkałam się ze swoimi rodzicami w głębszym sensie. Myślałam, że zrobiłam już w tym względzie wszystko i owszem być może ja zrobiłam, ale oni nie. Spotkałam się z Ojcem. W związku z tym podjęłam również nieudaną próbę porozumienia z matką. Nieudaną, ale jednak próbowałam. Uznałam kwestie swojego dzieciństwa za zamkniętą. Oficjalnie zadeklarowałam i Matce i Ojcu, że nie będę więcej wracać do tej kwestii. Chyba znowu spoczęłam na laurach, wyświadczając obojgu rodzicom wielką przysługę - dałam im święty spokój, a właściwie oddałam im swój spokój, bo sama zostałam z otwartą raną, która niestety wciąż daje się we znaki. Ja wciąż próbuję zapełnić pustkę w związku z faktem porzucenia mnie duchowo przez obojga rodziców. Nie potrafię zapełnić jej sama. Okazuje się, że nieumiejętnie wmówiłam sobie tylko, że nie ma tej pustki, wychodzi jednak bokiem w postaci głodu platonicznej miłości rodzicielskiej, której nigdy nie doświadczyłam, bo oboje moi rodzice byli de facto obojętni na mój krzyk o uwagę lub w ogóle nie byli jego świadkami. Popadłam więc ostatecznie w apatię. Odrzuciłam miłość we wszelkich jej przejawach, aby żyć, choć de facto chciałam umrzeć, nie widziałam sensu swojej egzystencji już w wieku 11 lat i chyba faktycznie coś we mnie umarło. Chyba udało mi się zabić tą miłość, cytując tytuł filmu Janusza Morgensterna. Nie umiem odwzajemniać miłości. Od swoich partnerów oczekuję naiwnie miłości platonicznej, pozbawionej aspektu erotycznego. Nie potrafię poradzić sobie z wielkimi namiętnościami, których padam przedmiotem, uciekam. Poniższ utwór wzbudził jakiś czas temu u mnie rezerwę. Mimo pozytywnych wibracji melodii, był dla mnie kontrowersyjny - słowa wydawały mi się negatywnie nacechowane. Utwór zdawał się być przesycony "defetyzmem", jakby życie było męką i jedyne zbawienie od jego trudów można było znaleźć po tamtej stronie. Jeszcze ten tekst o spotkaniu z matką i ojcem w niebie wzbudził we mnie wewnętrzny protest, bo przecież trzeba miłować życie tu i teraz, jakby ta matka i ojciec byli niejako tożsami z rzekomym niebiańskim spokojem. Dzisiaj ta piosenka nabrała jednak dla mnie innego charakteru wobec wniosku, że tak naprawdę nigdy nie spotkałam się naprawdę w sensie duchowym z żadnym z nich tu na ziemi. Nasze relacje były powierzchowne, pozbawione zaufania i prawdziwej miłości wyrażanej nie tyle w przedmiotach i słowach, co w czynach i w byciu. Obserwowaniu, dostrzeganiu, słuchaniu. Doświadczeniu. Najgorsze jest to, że nie potrafię już więcej z siebie dać, aby dopomóc w nadrobieniu tego. Nie potrafię też pogodzić się z tym. Nie potrafię uleczyć sama własnych ran. Nie umiem tym samym odwzajemnić uczuć innych ludzi. Stałoby to w sprzeczności z moimi prawdziwymi pragnieniami. Byłoby formą psychicznego, ale również fizycznego gwałtu na sobie samej. Staraniem się zaspokoić pragnienia innych przy jednoczesnym niezaspokajaniu własnych. Wyrzekam się więc miłości, aby nie popadać w konflikt sama ze sobą. Nie mogę oczekiwać od nich, aby zastąpili mi matkę i ojca, bo nie są w stanie obdarzyć mnie taką miłością. Takie oczekiwania byłyby krzywdzące. Nie umiem ich też obdarzyć miłością partnerską, bo nie wiem, co to znaczy. Nie wiem, co czuje kobieta, która się zakochuje. Nie potrafię tego rozpoznać. Wielokrotnie w swoim życiu myślałam, że się zakochałam, że kocham. Z obecnej perspektywy wszystko to jawi mi się jak samooszukiwanie się, a wszelkie rozstania i cierpienia z nimi związane jak użalanie się nad samą sobą. Wówczas niezrozumiałe dla innych, niezrozumiałe dla mnie. Długofalowe i bolesne umieranie i odradzanie się na nowo w nieskończoność. Dzisiaj też znowu coś boli. Nie czuję tego bólu. Znieczuliłam się. Widzę go jednak w każdej najmniejszej czynności. Widzę jak mnie ten ból nosi, jak mną miota, jak mną rzuca. Moje ciało, na które się zamknęłam, zobojętniałam, które zabiłam prawie 20 lat temu, wykręca się w potwornym bólu. Bólu, który ma rację bytu tylko na skali ruchu. Nie da się go zmierzyć krzykiem, płaczem, jękiem. W wieku 11 lat poprzysięgłam sobie, że już nigdy więcej nie będę chciała umrzeć. Przestałam więc krzyczeć, płakać, jęczeć. Wyłączyłam w sobie te funkcje. Zamknęłam na klucz gdzieś głęboko w sobie. Już nawet sama ich nie słyszę. Jeżeli płaczę, krzyczę, jęczę, to jedynie kiedy użalam się nad sobą. Obiecałam sobie jakiś czas temu, że nigdy już więcej nie będę tego robić w obecności osób trzecich. Oni nie rozumieją... jak mogą rozumieć, skoro nie są w stanie tego zrozumieć, skoro nawet ja sama nie jestem w stanie tego poczuć. Świadomość inkranacji tego bólu w postaci ruchu wzrosła u mnie dzisiaj ze wzmożoną siłą. Mam poczucie, że gdybym otworzyła się na ten ból, nie zniosłabym go, że spowodowałoby to nieodwracalne kalectwo psychiczne, fizyczne lub anwet śmierć. Śmierć, która depcze mi po piętach trudnymi do wytłamaczniea przeczuciami, że muszę się śpieszyć, by przeżyć w życiu wszystko to, czego dotąd nie przeżyłam, wszystkie te durne marzenia, być może dlatego, że jest we mnie coraz więcej dziur, jak bym była uszkodzoną tamą z trudem powstrzymującą niszczycielski napór wody, który zmiecie z powierzchni ziemii wszystko, co napotka na swojej drodze, rozleje się, położy kres cywilizacji. Zwycięży dzika i nieokiełznana natura. Tylekroć przecież odzywającą się we mnie. To takie właśnei małe dziury w moim życiu. Te moje wszystkie ucieczki. Aż trudno mi się pogodzić z myślą, że każda z nich przybliża mnie jedynie do ostatecznej, wydawać by się mogło, tragedii, klęski, śmierci. Żyje się tylko raz. Ma się tylko jedną duszę i jedno ciało. Tyle, że ja robię wszystko, odkąd przyszłam na ten świat, aby umrzeć. Być może to żadne odkrycie. Każdy dzień przybliża każdego z nas w mniejszym lub większym stopniu do śmierci. Być może nie ma nic niezwykłego w moim przekonaniu o tym, że chcę umrzeć. Być może tylko tak to nazywam, bo tak naprawdę chciałabym mieć kontrolę i nad śmiercią, decydować o czymkolwiek, skoro nie mogę decydować o innych sprawach, dlaczego chęć śmierci nie miałaby być przeze mnie interpretowana jako forma władzy. Ale to tylko jedna strona monety, bo jest mnie jakby dwie - jedna cierpi i chce umrzeć, druga chce żyć i doświadczać coraz to nowego. Jakby dwie dusze nie do pogodzenia. Jedna tkwi w przeszłości jak dziecko. Ukrywa się. Druga żyje z dnia na dzień. Ucieka przed tą pierwszą. Ucieka od przeszłości. Przyszłość woli pozostawić niedopowiedzianą, żeby móc w każdej chwili się wycofać i pójść w inną stronę niż wszyscy by się tego spodziewali. To ma generować złudne poczucie bezpieczeństwa. Zbyt chwilowe, tymczasowe jednak, aby uniknąć poczucia rozbicia i niepewności. "Choć my rodacy, dzieli nas klasa. Ty jesteś kutasem, ja mam kutasa." Ponoć autorem tych znamiennych słów jest Kazimierz Przerwa-Tetmajer. Cięte przesłanie otworzyło mi oczy na pewne niedokończone sprawy. Chyba cytat wejdzie na stałe do mojego repertuaru na każdą okazję. Zaraz obok: "Widziały gały, co brały". Ciekawe, czy autorem tego ostatniego był również Kazimierz Przerwa-Tetmajer?!
Go, go, Ranger! The endless prairie awaits... That was the most crazy and cheerful ride I ever had! Miło patrzeć na uśmiech na swojej twarzy, a jeszcze milej, jeżeli można go mieć i na niego patrzeć cały czas. Smutna prawda na temat zdjęć - kradną duszę. Z dwojga złego wolę, żeby kradły ją zdjęcia niż, żeby rozpływała się gdzieś bezpowrotnie w nicości niepamięci. Kilka dni temu w trakcie jazdy zapaliła mi się kontrolka. Brak oleju? Zjechałam, sprawdziłam, nie było aż tak sucho, aby panikować. Jedyne zmartwienie, to plamy oleju za i pod autem. Postawiłam samochód na szmacie i faktycznie przez noc zrobiły się zacieki. Nie pozostało nic więcej, jak pojechać na warsztat. Ale gdzie? Większość okolicznych warsztatów niestety mnie zawiodła. Nie mogłam pozwolić sobie na to, aby po raz kolejny ktoś mnie wykiwał. Postanowiłam więc pojechać do zakładu, w którym zawsze wymieniam opony, a gdzie znajduje się również warsztat mechaniki. Panowie chyba nawet nie zdawali sobie sprawy z tego, jaką ulgę poczułam, kiedy zgodzili się zająć całą awarią. Byłam przeszczęśliwa, bo bałam się, że odeślą mnie z kwitkiem. Dzień dobroci dla zwierząt: wymiana oleju, filtru oleju, filtru powietrza, uszczelki filtru oleju i chyba jeszcze jakiejś małej pierdoły. Dobrze, że nie odkładałam tego na później, bo był chyba problem z ciśnieniem oleju i de facto w każdej chwili mój łazik mógł mi numer wykręcić. Jednym słowem nie oszczędzajcie na oleju! Jesteś tym, co jesz - tę zasadę można równie dobrze odnieść do własnego samochodu. Polecam warsztat. Wymieniam tam opony od jakiś 7 lat. Jest to póki co, moim skromnym zdaniem, jedyny uczciwy warsztat w najbliższej okolicy. Panowie są zawsze dla mnie mili, pożartują, pomogą w różnych upierdliwościach, jak się tylko przyjedzie w dobrym nastroju z uśmiechem na twarzy. W takich momentach cieszę się, że kupiłam ten samochód, bo wreszcie po latach widzę uśmiech na twarzach za każdym razem, kiedy przyjeżdżam. Chyba mechanicy lubią te stare niemieckie graty dla przysłowiowych gospodyń domowych. Nawet mi nie żal tych pieniędzy, które wydałam. W sumie przyjemnie mi się na nie tym razem pracowało i przyjemnie również wydawało. Być może to tylko kwestia mojego pozytywnego nastawienia, być może również pozytywnych ludzi, którzy dają mi pieniądze zarobić i ludzi, którym ja z kolei daję zarobić. Wielkie pozdrowienia i podziękowania za miłą, profesjonalną i uczciwą obsługę "Max Serwis" S.C. Przedsiębiorstwo Handlowo-Usługowe Andrzej Czarnacki Jacek Sahajdakiewicz tel. 22 729 00 75 ul. Warszawska 37 05-805 Otrębusy woj. mazowieckie Zakład znajduje się w okolicy skrzyżywania z sygnalizacją świetlną w Otrębusach, na trasie 719 Pruszków-Grodzisk Mazowiecki (obwodnica Brwinowa), obok Muzeum Motoryzacji i Techniki w Otrębusach. Siedzę dzisiaj w ogrodzie i po chwili wyciszenia, moją uwagę zwraca charakterystyczne "tłi tłi" i znowu "tłi tłi". Rozglądam się i na rozłożystej "akacji" dostrzegam skaczącego po gałęzi małego ptaszka może niewiele większego od wróbla z charakterystycznym jasnym ceglanym brzuszkiem. Próbowałam mu zrobić zdjęcie, ale był za wysoko. Przeglądałam nawet swoją "biblię" o ptakach, ale jedyny ptak, który miał taki brzuszek, to samiczka gila, choć nie byłam w stu procentach przekonana. W końcu znajomy mnie olśnił, że to rudzik. Zdziwiłam się, bo nie wydawał się aż tak rudy, jak na zdjęciach. Stwierdził, że na śniegu wydaje się bardziej kolorowy. W sumie kartka papieru też nieco przypomina taką tafle śniegu i daje podobny efekt. Ciekawe, czy to był samczyk czy samiczka. W każdym bądź razie pięknie śpiewał. W takich chwilach zawsze żałuję, że nie sprawiłam sobie w swoim czasie profesjonalnego sprzętu dźwiękowego. Jest tak wiele dźwięków, które chciałabym zachować i móc odsłuchać w dowolnej chwili.
Zajechałam dzisiaj do Warszawy i na parkingu bezdomny prosi mnie o parę groszy. Myślę sobie na wódę nie dam, mówię, że mogę kupić coś do jedzenia. Mówi ok. Pytam, czy ma wodę. Nie ma. No to poszłam kupiłam mu chleb, parówki, wodę i batona dla osłody życia. Generalnie mi się nie przelewa, ale wczoraj, dla odmiany, nie wiem, czy wyglądałam na aż tak niedożywioną, jeden z klientów zaproponował, że mi coś do jedzenia i picia przyniesie, nalegał, więc mówię dobrze i dodaję, że jestem bezglutenowa (a co to znaczy?!:) nie jem produktów z mąki pszennej), generalnie nie jem słodyczy, unikam cukru i mięsa też nie kupuję, choć nie jestem wegetarianką, ale jakby było coś pysznego, to nie pogardzę:D (zaczął się śmiać. No i dobrze, niech sobie nie myśli, że głodna chodzę i wszystko zjem. Koniec końców jestem księżniczką, a księżniczka musi trochę powybrzydzać, co nie?!). No i co z tego wynikło? Kupił mi pizzę na razowym spodzie:) Nie jadłam pizzy sto lat, marzyła mi się jakiś czas temu, choć ostatecznie jakoś o tym zapomniałam. Żyję chyba w jakimś czarnogrodzie, bo nie wiedziałam, że robią już pizzę nawet na razowym spodzie. Jakieś dwa soki, wodę, banana, jogurt, batonik. Nawet nie chciał zjeść razem ze mną. Podzieliłam się więc z sąsiadami:) Więc dzisiaj stwierdziłam, że nie będę żałować, jak mnie ktoś prosi. Może kiedyś będę w podobnej sytuacji i nie chciałabym, aby mnie ktoś zignorował albo powiedział nie, idź do roboty.
Dereń jadalny (Cornus mas). Kolejna roślina, która chciałabym mieć w swoim ogrodzie. To niewielkie drzewo osiągające do 7m wysokości na jesieni daje małe czerwone owoce o cierpkim, ale cenionym smaku w przemyśle spożywczo-monopolowym. Można je spożywać na surowo, ale zwykle są wykorzystywane do tworzenia konfitur, soków i innych przetworów. W przemyśle alkoholowym (i produkcji amatorskiej) z owoców derenia wytwarza się słynną nalewkę – „dereniówkę”.
Owoce zawierają węglowodany – fruktozę i sacharozę, kwasy organiczne, sole mineralne i witaminy (głównie witaminę C). W medycynie ludowej zaleca się spożywanie owoców na zaburzenia żołądkowo-jelitowe. Okłady na czoło z wywaru z derenia pomagają przy migrenie. Zupełnym przypadkiem zauważyłam dzisiaj to drzewo podczas spaceru po swojej ulicy. Ciekawe, czy właściciele zgodziliby się odsprzedać trochę owoców. Choć generalnie nie piję alkoholu, nie odmówiłabym dereniówki. To najlepsza nalewka na świecie, co z resztą odzwieciedlają ceny na sklepowych półkach. Dereniówka jest z resztą cenionym zagranicą luksusowym polskim specjałem. (Źródło: http://www.zielonyogrodek.pl/drzewa-owocowe/deren-jadalny) Bardzo udana niedziela. Mimo zaspania, porannego pośpiechu, na Targu Staroci w Pruszkowie udało mi się nawiązać dużo fajnych kontaktów, zebrać dużo zamówień i poznać bardzo wiele ciekawych osób, a przy okazji spotkało mnie bardzo wiele miłych gestów ze strony obcych w gruncie rzeczy ludzi. W drodze powrotnej postanowiłam zajechać pod dom, gdzie rośnie dereń jadalny. Zapytałam, czy istniałaby możliwość odkupienia owoców. Pani była tak miła, że zaprosiła mnie do o ogrodu i mogłam nieodpłatnie zebrać pokaźną siatkę owoców derenia. Przy okazji sobie porozmawiałyśmy o pogodzie, suszy, kwiatach, drzewach, robieniu dereniówki, naszej ulicy i aktualnie prowadzonych inwestycjach. Nie spodziewałam się takiej otwartości. W ten sposób poznaje się swoich sąsiadów. Mam nadzieję, że będę miała kiedyś okazję się odwdzięczyć. Dzięki uprzejmości Biblioteki w Otrębusach mogłam prezentować swoje prace w czytelni. W ramach podziękowania za taką możliwość postanowiłam sprezentować bibliotece książkę, którą otrzymałam od samego autora wraz z dedykacją na poczet przyszłego tłumaczenia, którego ostatecznie oficjalnie się nie podjęłam. Oprócz książki dostałam wielki bochen razowego chleba na zakwasie. Gdzieś tam źle się z tym czułam, że nie podjęłam wyzwania, że w sumie sama wyszłam z propozycją i zawiodłam, a taki dostałam kredyt zaufania. Jak zwykle przestraszyłam się, że nie dam rady zrobić czegoś wystarczająco dobrze, a może tak to sobie tylko pięknie tłumaczę. Ostatnio przy okazji spotkania z Panią bibliotekarką wpadłam na pomysł, aby sprezentować książkę bibliotece, aby mogło ją przeczytać więcej osób. Pierwotnie planowałam książkę sprezentować jakiemuś dobremu znajomemu. Niniejsza książka, to nie jest być może wielka literatura, jest to z pewnością głos odwagi w opisywaniu swoich doświadczeń w prosty sposób. Autor, jak sam mi wyznał i wyznaję też na stronicach "Moje Camino", jest alkoholikiem, choć nie pije od 20 lat. Na łamach "Moje Camino" opisuje jedną z niezliczonych terapii, których się podejmował, aby uleczyć duszę i ciało - pielgrzymkę do Santiago de Compostela. Polecam!
Czy wiedzieliście, że...
"Drugą przeszkodą mogącą utrudnić wydostanie się radonu na powierzchnię jest gleba. Typowe stężenie tego pierwiastka pomiędzy ziarnami gleby wynosi dziesiątki tysięcy Bq/m3, a średnie stężenie w powietrzu 5-10 Bq/m3. Wielką rolę gra przepuszczalność ziemi. Czysta glina ma przepuszczalność około milion razy mniejszą niż piach, co powoduje, że zatrzymuje w sobie znaczną część radonu. Tak więc gleba jest jedną z lepszych barier powstrzymujących migrację gazu na powierzchnię." http://chemfan.pg.gda.pl/Publikacje/Radon.html |
Hej! Mam na imię Victoria. Wycieczki Osobiste to mój dziennik podróży, spełnionych marzeń i ulotnego piękna. Podróżować można nawet w kropli wody. Dzisiaj jest tylko dzisiaj, więc nie trać czasu: "podróżyj" tak, jakby jutra miało nie być!
O mnie
Z wykształcenia tłumacz i montażysta filmowy. Z zawodu kameleon, a w praktyce przede wszystkim włóczykij z dziennikarskimi ciągotami. Niespokojny duch. Trudny charakter. Towarzyski samotnik. Poliglota, gaduła i gawędziarz. Niestrudzony ogrodnik. Z zamiłowania piszę, fotografuję i maluję. Uwielbiam podróże, aktywność na świeżym powietrzu i kontakt z naturą. Szukam szczęśliwych wysp. Wierzę, że jest przede mną jeszcze wiele do odkrycia! Oto moja bajka o życiu! WĄTKI
All
ARCHIWUM
July 2023
Victoria TucholkaYou can change the skies but you cannot change your soul |
VICTORIA TUCHOLKA |
|