Zgubiła się we własnym mieście. To było chyba wczoraj. Dzisiaj ledwo cokolwiek pamięta. Ma często problemy z przypomnieniem sobie, gdzie odłożyła telefon. Nie ważne, że to było trzy minuty temu. Śmieje się nerwowo, że nie potrafi niczego spamiętać oprócz setek godzin materiałów filmowych, które ogląda z zasady każdego dnia w pracy. To zabawne, że pamięta jak ubrany był bohater z taśmy nr 45 w 32 minucie, a sama nie jest w stanie przypomnieć sobie, co tak na prawdę stało się w jej własnym życiu. Teraz, gdy patrzy wstecz, nurtują ją postaci z drugiego planu. Te, o których mało pisała w pamiętnikach jako nastolatka, a które z bliżej nieokreślonych powodów wydają się jej najważniejsze w rozwikłaniu jej własnej tajemnicy. Wiedziała, że te osoby nie miały wpływu, na to, co teraz robi, chociaż może paradoksalnie jest wręcz przeciwnie, ale wiedziała też, że miały z kolei wpływ na to, jakim jest człowiekiem. Teraz myśli i pisze głównie o nich.
Długo zwlekała z poszukiwaniami. Obawiała się, że pozbawi ją to złudzeń co do transparentności jej młodzieńczych lat. I nie myliła się. Po przewertowaniu kilku pamiętników z lat młodości, zaskoczyło ją, ile w nich brutalności, mimo że uczucia były czyste. Czasami można wyrządzić więcej krzywdy, starając się być idealnym niż po prostu będąc sobą. Pragnienie bycia akceptowaną przypłacała zazwyczaj sromotną klęską. Zrezygnowała z tego. Przestało ją to obchodzić, co ludzie o niej myślą. Konsekwentnie eliminowała kolejne osoby ze swojego życia niczym wykreśla się zmarłych z ewidencji ludności. Doszła do wniosku, że woli być jak biała kartka papieru niż co raz to nowy akt urodzenia. I osiągnęła to, co chciała. Stan względnej niezawisłości. Zerwała wszystkie znajomości, które mogłyby jej w jakimkolwiek calu przypominać o przeszłości. Wszystko, co mogłoby być bezpośrednim powodem, dla którego jest właśnie tu i teraz. Podczas gdy jej koledzy z pracy wybierają się tradycyjnie na piwo do centrum handlowego, ona wraca do domu i przeszukuje internet w poszukiwaniu zaginionych bohaterów swojego opowiadania.
Już jakiś czas bezowocnie szukała informacji o K. i za każdym razem przypominała sobie jakiś nowy element układanki. Chciała się z nim koniecznie skontaktować. Nie wiadomo, dlaczego ubzdurała sobie, że to rozwiąże jej wszystkie problemy. Może chciała zadośćuczynić krzywdom, które wyrządziła dawnemu wielbicielowi, a może robiła to z czystej próżności. A może liczyła na to, że wciąż istnieje szansa, aby jej życie potoczyło się w innym kierunku niż ten, który zaprowadził ją do ciemnej kinowej sali, gdzie godzinami oglądała kolaudacje swoich kolejnych filmów. Kiedy je oglądała zastanawiała się, czy te niedoskonałe kopie rzeczywistości mają cokolwiek wspólnego z prawdą czy też za dwadzieścia lat okażą się równie brutalne w swoim idealistycznym wyrazie jak pamiętniki z lat młodości.
Wczoraj nie wiadomo, co jej odbiło i postanowiła odnaleźć podwórko, na którym kiedyś spędziła z K. całe niedzielne popołudnie. Zgubiła się podobnie jak niegdyś zgubiła się w Warszawie z K. Chociaż może wówczas to nie był taki zupełnie przypadek. Z upływem lat człowiek pozbawiony pierwotnej naiwności we wszystkim doszukuje się drugiego dna. Niepotrzebnie. Nie znalazła jednak tego podwórka. A może tylko wmawiała sobie, że się zgubiła. Może myślała, że to dopomoże losowi. Tak wiele sobie w życiu koniec końców wmawiamy. Jakby to miało w czymkolwiek pomóc. Kiedy w końcu udało się jej wydostać z labiryntu uliczek dzielnicy, była sfrustrowana. Musiała dzwonić do chłopaka, aby pomógł jej zorientować się, w jakiej dzielnicy się w ogóle znajduje. Tłumaczenie, że nie pamięta jak się znalazła tam, gdzie się znalazła, nie brzmiało przekonywająco dla Jarka. Zabawne. To miasto zmieniło się nie do poznania przez te 10 lat. Wydawać by się mogło, że nie można się już tutaj zgubić. A jednak. Wtedy punktem odniesienia stał się dla niej Pałac Kultury i Nauki. Nie potrafiła zrozumieć, dlaczego teraz nie była w stanie go zlokalizować jakkolwiek blisko lub daleko znajdowała się od tego podwórka. Jakby przez te wszystkie lata zatraciła jakiś ukryty talent. A może po prostu utraciła młodzieńcze "n" do kwadratu - naiwność i niewinność. Znowu wyszła na totalną idiotkę, ale nieważne. Tego już nie zmieni w relacji z chłopakiem.
Z Jarkiem, swoim chłopakiem, nie dogadywała się od stycznia. To wtedy właśnie K. odżył na nowo w jej pamięci i całkowicie ją zaabsorbował. Byli wówczas na spotkaniu służbowym na Brackiej w Warszawie. Jedli służbowy obiad, dyskutując na służbowe tematy. Nikt nie zauważył, że W. już dłuższą chwilę wydaje się nie zwracać na nich uwagi. Jej wzrok zawieszony gdzieś w przestrzeni. Ktoś zadał W. pytanie, które zawisło w powietrzu bez odpowiedzi jakby w stanie nieważkości, bo ku zdziwieniu wszystkich W. nagle wstała jak gdyby nigdy nic i podeszła do baru. Zapytała barmana, co to za piosenka leci w tle. Barman wydawał się równie zdziwiony jej pytaniem jak Jarek, który właśnie przeprosił wszystkich obecnych i podszedł do niej. „V., co ty robisz? Tak nie można.” W. jakby nieobecna, wymyśliła na poczekaniu jakiś głodny kawałek. „Przepraszam Jarek. Źle się poczułam. Musiałam zamówić wodę. Zaraz do was wracam. Idź do nich.” Jarek patrzył na nią z wyrzutem. „No idź. Zaraz przyjdę.” Próbowała go czym prędzej spławić, żeby tylko nie zorientował się, że nie zamówiła tej cholernej wody. Na szczęście wrócił do stolika zanim wrócił barman i oznajmił tytuł piosenki.
Szybko zamówiła wodę i korzystając z chwili, oddała się rozmyślaniom. Tak, znała tą piosenkę. Miała rację. Tylko skąd. Dopiero tytuł jej coś podpowiedział. Podpowiedział konkretną osobę. Tą osobą był K. To on jej puścił tą piosenkę. Tylko jak, kiedy, gdzie. Stanął wtedy przed jej oczyma jak żywy. Nie potrafiła zrozumieć, dlaczego akurat tam i wtedy usłyszała tą piosenkę. I dlaczego postanowiła podejść do baru i zapytać, co to za kawałek. To było kompletnie nie w jej stylu. Była przekonana, że to jakiś znak. Wierzyła w takie rzeczy. Tym bardziej ją to zastanawiało, że ostatnio przeżywała jakiś kryzys twórczy i nie potrafiła wytłumaczyć, o co jej chodzi. Minęło może półtora miesiąca zanim zrozumiała, że musi wyprowadzić się od Jarka i wrócić do domu. Nie to, żeby go już nie kochała, ale potrzebowała przerwy. Z tym też długo zwlekała, nie za bardzo wiedziała jak niby miałaby się odnaleźć w tej całkowicie już dla niej obcej przestrzeni rodzinnego miasta. Wiedziała jednak, że musi odciąć się chociażby w jakimś stopniu od tych filmowych klimatów dwadzieścia cztery godziny na dobę.
Choć nie uzasadniła swojej decyzji Jarkowi, zdążył jej zasugerować, że może ma kogoś innego. Gdyby tylko wiedział, że jest nim bohater jej nowego scenariusza. Gdyby ona wiedziała. Zdążyła jeszcze zajechać odebrać zdjęcia i wyjechała. Po raz pierwszy od dawna odczuła ulgę. Lubiła wyjeżdżać. Droga zawsze wydawała się jej właściwym przeznaczeniem. Tylko wtedy czuła się tak na prawdę wolna. Nieznośnie lekka od wszystkiego i wszystkich. Ktoś jej kiedyś powiedział, że ma to po ojcu. On też uwielbiał jeździć autem przy otwartych na oścież oknach i muzyce włączonej na maksa. Zawsze kiedy mijała na drodze karetkę pogotowia, myślała o nim. Był szefem pogotowia ratunkowego w sąsiednim mieście. Nigdy nie udało się jej jednak doprowadzić do spotkania. Ani wtedy, kiedy tego chciała ani później, gdy znajoma gotowa była je osobiście zainicjować. Było jej to już obojętne. Pamięta jak zapytała ją, czy powodem jest to, że jej ojciec jest homoseksualistą. Wybuchnęła śmiechem i powiedziała, że jeżeli dać wiarę plotkom, to jest takim samym homoseksualistą jak ona jest lesbijką. I dodała: czy to ma jakieś znaczenie? To w końcu mój ojciec.
Była wtedy na trzecim roku studiów i nie sądziła, że kiedykolwiek jeszcze wróci do domu. Z perspektywy czasu wydawało się jej to doprawdy zabawne. W ogóle ostatnio wiele rzeczy, które myślała kiedyś, wydawało się jej zabawne. Znajomi doceniali jej poczucie humoru, chociaż może nie zdawali sobie do końca sprawy z tego, że było w nim dużo więcej goryczy niż czegokolwiek innego. Podobnie nie zdawali sobie sprawy z tego, że choć często się uśmiechała, nie było jej wcale do śmiechu. Gardziła nimi wprost proporcjonalnie do stopnia, w jakim okazywali jej pobłażliwość. Nie zamierzała pozbawiać ich złudzeń, co do tego, że w pełni nad nią dominują. Wiedziała, że głupców lepiej utrzymywać w głupocie, a każda prowokacja rządzi się pożądaniem reakcji. Także pozwalała im do woli prawić morały i milczała. Jak mogła ograniczała kontakty z tymi osobami do koniecznego minimum. Powrót do domu był na to idealnym panaceum, bo nikomu z nich nie chciało się oddalać od centrów handlowych, w których sączyli codziennie nawarzone piwo, a potem wracali do domów i udawali szczęśliwych ojców i mężów. Doskonale wiedziała, że to wszystko pozory. Była tego żywym dowodem.
Wtedy właśnie ten strumień świadomości przerwało zdjęcie, które zrobiła w styczniu na Brackiej. To było najlepsze zdjęcie z całego filmu, a może zdążyła już dorobić sobie do niego filozofie. Ależ oczywiście. Rendez- vous avec K. pomyślała. Puściła ponownie piosenkę na pełen regulator w swoim starym pokoju. Rozsiadła się wygodnie w fotelu i przyglądała jak zahipnotyzowana zdjęciu w świetle monitora jakby próbowała kogoś dostrzec w mrocznych zakamarkach kanap i stolików. Zawsze mogła uciec przez jedno z okien na zdjęciu. Nawet w fotografii pozostawiała sobie zawsze bezpieczny margines ucieczki. Ale nie chciała już uciekać. Wręcz przeciwnie. Chciała wrócić. Cofnąć się w czasie i przekonać, czy to w ogóle możliwe. Nurtowało ją tylko jedno pytanie: Jak to zrobić?