kiedy przyjdzie szaleństwo."
Cezary Iber
Jest środek nocy. Jadę samochodem przez kolejne opustoszałe miasto, gdzie palą się już tylko pomarańczowe światła, a na drogach zostały już tylko tiry. Na poboczach dróg spotkać można już tylko prostytutki i podejrzanych typów.
Kobieta jest zadbana, choć może słowo kobieta wydawać się może trochę nad wyraz, dosyć elegancko ubrana, włosy schowane pod czapką z daszkiem, trudno powiedzieć, czy długie czy krótkie, drobne, wręcz dziecięco drobne dłonie spoczywają jak zwiędłe kwiaty na kierownicy, jakby nie zdążyły w pełni się rozwinąć, pomalowane na krwisto czerwony kolor paznokcie pozostają w kompletnej sprzeczności z powierzchownością kobiety, spojrzenie pewne, głowa dumnie uniesiona, twarz bez wyrazu, choć zdawać by się mogło, że szczęka zaciśnięta, rysy twarzy dosyć napięte, kąciki ust wskazują na osobę rzadko się uśmiechającą. Z trudem przychodzi mi uwierzyć, że w ogóle widzi zderzak swojego auta. Musi być stosunkowo niska. Jest drobno zbudowana jak nastolatka. Gdybym zobaczył ją na ulicy, nigdy nie powiedziałbym, że jest pełnoletnia. Niemniej jednak intryguje mnie, kim jest, dokąd zmierza, po co.
W radiu leci jakaś nocna, całkiem dobra audycja. Te nocne audycje są najlepsze. Lubię podróżować nocą. Lubię podróżować nocą autostopem. Czuję specyficzną więź z kierowcą. Kiedy wszyscy już śpią i nie ma nikogo na ulicy, ja nie czuję się już taki samotny, kiedy jadę razem z kimś. Lubiłem podróżować stopem, miałem wówczas poczucie jakbym zostawiał swoją gorszą część gdzieś za sobą, a rozpędzone auto zdawało się na swój sposób być taką klatką Faradaya, gdzie żadna zewnętrzna siła nie ma wstępu, chyba że sam o tym zdecydujesz. Jest tylko bliżej nieokreślony cel przed tobą, który czy tego chcesz czy nie skupia twoją zazwyczaj rozproszoną uwagę.
Kobieta uchyla na moment szybę. Do nagrzanego wnętrza wpada chłodne, pachnące zimą powietrze. Odchyla głowę do oparcia i otwiera usta jakby chciała zaciągnąć się głęboko powietrzem. Po chwili mówi: “Lubię ten elektryczny zapach w powietrzu. To jeden z tych zapachów.” Spoglądam na nią skonsternowany i nie wiem do końca, jak rozumieć jej słowa. Staram się odpędzać od siebie dwuznaczne myśli. Kobieta nagle podkręca radio jakby wyczuła moje zakłopotanie.
“Tylko kilka prostych prawd. Tylko szczerych oczu blask, cała reszta nie obchodzi nas... Nie obchodzi już nas... cała reszta” wtóruje wokalistce. Robi to tak swobodnie jakby mnie tu nie było. Piosenka jest dosyć dynamiczna, wyczuwam, że auto zaczyna jechać szybciej. Na początku czuję się niepewnie, bo wszystko to wydaje mi się bardzo dziwne i nie wiem, czego się spodziewać. Może ona ma nie po kolei w głowie. Potem nagle przycisza muzykę i znowu milczy. Zdawać by się mogło, że wszystko to robi, aby w skupieniu wziąć zakręt drogi, do którego się właśnie zbliżamy, mimo, że prowadzi co najmniej jak zawodowy kierowca. Można by się równie dobrze doszukać w sposobie jaki jedzie swoistej wirtuozerii. Znam się na tym, całe życie tak podróżuje i z nie jednego pieca już chleb jadłem. Niemniej jednak tym bardziej mnie zastanawia, kim jest towarzyszka mojej podróży.
Kolejne piosenki w radio, które kobieta co jakiś czas podkręca i zaczyna śpiewać na pełen głos, nucić, wystukiwać dłońmi na kierownicy, czasami jedzie wtedy szybciej, czasami wolniej.
Jedziemy razem już kilka godzin, a ja nadal czuję się zakłopotany, mimo że zacząłem dostrzegać pewien osobliwy rytm, pewną ukrytą zasadę w zachowaniu kobiety, wciąż nie znam jej imienia i nie śmiem o nie zapytać, podobnie jak o wiele innych rzeczy. Zachowuje się chyba trochę tak jakbym, mimo moim zdaniem obiektywnie nierozsądnego postępowania swojej de facto zbawczyni, bo nie wiem czy wytrzymałbym dłużej na tym zakręcie, starał się nie wprowadzać jej w niepokój podobnymi pytaniami. Jakbym starał się ją chronić przed samym sobą. Absurd. Jakbym starał się chronić samotną młodą kobietę, która zabiera ze sobą obcego mężczyznę do samochodu w środku nocy. Samobójstwo. Dlaczego to zrobiła? Zdawała się jakby na coś z mojej strony cierpliwie czekać. Tylko nie wiedziałem na co. Sama nie zadawała żadnych pytań jakby nie chciała nic wiedzieć. Ponad fakty.
“A wystarczy odrobina dobrych chęci. Wszak żaden telefon sam numeru nie wykręci. Dziś jest piękny dzień, żeby wreszcie zadzwonić...” Jej głos wyrwał mnie z zamyślenia. Tym razem wtórowała jakiemuś hip-hopowcowi. Starałem się wychwycić jakąś logikę w wyborze kolejnych utworów, ale nie sposób. Raz nuciła jakiś sentymentalny kawałek, innym razem podkręcała w radiu jakiś popowy hit lub rockowy szlagier. Wreszcie starałem się zaszufladkować jakoś ją samą, ale nie byłem w stanie. Zabawne, jak my ludzie staramy się wszystko racjonalizować. Chcielibyśmy kogoś zamknąć od tak w pudełku, nalepić etykietkę, oszacować cenę jak robi się z produktami na półce w hipermarkecie. Jakbyśmy nie potrafili zaakceptować złożoności drugiego człowieka. Chyba już tak jesteśmy ułomnie wszyscy skonstruowani. Jak inaczej byśmy przetrwali, gdybyśmy akceptowali w drugim człowieku zarówno złodzieja jak i filantropa. Zazwyczaj unikamy złodziei i innych typów spod czarnej gwiazdy. Chyba, że lubimy komplikować sobie życie.
"Trudno uwierzyć, że to tylko pół roku..." ciszę ponownie przerwały wibracje jej ciągle zmieniającego ton głosu. Spojrzałem na nią pytająco. "Słucham?" Odniosłem wrażenie jakbym wyrwał ją tym pytaniem ze snu. Spojrzała na mnie z jakimś niepokojem w oczach. "Przepraszam, sądziłem, że mówi Pani do mnie..." Wyczułem nerwowość i gwałtowność w jej ruchach. "Mówiłam, że trudno uwierzyć, że to tylko pół roku... odkąd skończyło się lato," uśmiechnęła się do mnie nerwowo. Wiedziałem, że nie to miała na myśli, choć jej wymijająca odpowiedź wydała mi się również nie bez znaczenia. W tym momencie na szybie rozbił się pierwszy śnieg. Zima przyszła w tym roku wyjątkowo późno. Jakby nie potrafiła się jakoś zadomowić w kraju. Zabawne, ale całe życie jeżdżę stopem, a nigdy jeszcze nie miałem okazji podziwiać pierwszego śniegu przez szybę samochodu. Znajomy opowiedział mi kiedyś, że mieszkał jako student z Hindusem. Powiedział mi, że był wówczas świadkiem niezwykle osobliwej sytuacji. To było jakoś właśnie w grudniu, wstał w nocy, aby pójść do kuchni po wodę, bo dręczyło go straszne pragnienie. Zanim zdążył zapalić światło, opamiętał się. W ciemnej kuchni dostrzegł swojego współlokatora wpatrzonego nieruchomo w światło okna. Za oknem prószył właśnie pierwszy śnieg. Kiedy dostrzegł, że nie jest sam, powiedział: "Nigdy nie widziałem czegoś równie pięknego." Sam nie wiem, dlaczego właśnie wyznałem to towarzyszce swojej podróży. Choć milczała, dostrzegłem w wyrazie jej twarzy swoiste przejęcie. Może właśnie starała się sobie przypomnieć najpiękniejszy obraz, jaki widziała w życiu.
"Rób co chcesz, niczego nie żałuj. Chciałaś wybrałaś, w d*** mnie pocałuj..." gdy odrzucała lekko głowę do tyłu, zauważyłem na jej twarzy przewrotny uśmiech. Przez chwilę myślałem, że zaraz wybuchnie jakimś rozpaczliwym śmiechem, ale skończyło się na drwiącym westchnieniu skierowanym gdzieś w próżnię. "Musimy zatankować" stwierdziła beznamiętnie.
Pierwsza stacja, jaka się nawinęła, zmusiła nas do zjechania na parking pod jakimś ogromnym hipermarketem. Nie znosiłem tych miejsc. Tym razem jednak widok porzuconych gdzie popadnie wózków na bezkresnej pustej przestrzeni parkingu zadziałał na mnie wręcz hipnotyzująco. Nie wiedziałem, co właściwie czułem, kiedy patrzyłem na ten widok, co najmniej jak współczesna reprezentacja bitwy pod Grunwaldem. Potrafiłem sobie wyobrazić, im bardziej abstrakcyjny byłby to dla mnie widok, gdybym po północy wychodził właśnie z kina w towarzystwie licznych zakochanych par i mógłbym beznamiętnie podziwiać ludzi rozchodzących się po tym asfaltowym pustkowiu, niknących gdzieś w cieniu swoich aut, teleportujących się z prędkością światła samochodowych reflektorów do swoich ciepłych domów, gdzie bezpiecznie zasypiają w ramionach swoich ukochanych. W tym momencie zauważyłem przed sobą swój rosnący cień. Odwróciłem się. To moja towarzyszka podróży po mnie podjechała i otworzyła przede mną drzwi pasażera. Nic nawet do mnie nie powiedziała. Nie zdziwiłbym się, gdyby zatrzasnęła mi drzwi przed nosem i odjechała z piskiem opon, gdybym się choć chwilę zawahał. Wciąż nie dawało mi spokoju pytanie, dlaczego wzięła mnie ze sobą. Czyżby oczekiwała, że będzie miała mniej szczęścia? Mogła równie dobrze trafić na jakiegoś typa spod ciemnej gwiazdy. Gdyby tak jednak było, mogłaby równie dobrze teraz zniknąć i szukać szczęścia, a raczej nieszczęścia dalej. Prawie w ogóle nie rozmawialiśmy, więc nie chodziło o towarzysza do rozmowy czy aby nie zasnąć za kierownicą. Może nie chciała być sama, a może właśnie potrzebowała mieć dodatkowy powód, aby jechać dalej, czy aby nie zrobić jakiejś głupoty. Spodziewałbym się po niej wszystkiego. Miałem teraz możliwość się z tego wyplątać, ale z jakiegoś bliżej niezrozumiałego dla siebie powodu, nie zrobiłem tego. Chyba jej los nie był mi tak całkiem obojętny. Ciekawe co by zrobiła, gdybym zniknął. Jechała by dalej? Zawróciła? Szukała mnie? A może wzięłaby pierwszego lepszego autostopowicza, którego napotkałaby na drodze. Może tym razem nie miałaby tyle szczęścia.
Kiedy odjechaliśmy, zauważyłem, że za prawym uchem wsuniętego ma papierosa. Nigdy bym nie pomyślał, że pali. Nie pachniała papierosami, a już zwłaszcza nigdzie w aucie nie zauważyłem walających się niedopałków czy przypalonej tapicerki. Dziwne. Może rzuciła, a teraz ma chwilę słabości, a jednak dalej walczy z potrzebą zaciągnięcia się dymkiem. Wyobrażałem sobie jak podchodzi do kasy zapłacić za paliwo. Przy kasie stoi młody chłopak, krótko obstrzyżony nieśmiały blondyn, ledwo 20-lat, twarz chłopięca, zaspana po wielu godzinach pracy, zamiast "dobry wieczór" mówi do niej "dzień dobry". Dla niej to i tak nie ma większego znaczenia. "130 złotych" Ona płaci i w ostatniej chwili dodaje "I jeszcze paczkę..." patrzy zakłopotana na półkę z papierosami i obydwoje na chwilę trwają w takiej stop klatce. Po chwili jak wybudzona ze snu, spogląda na chłopaka i pyta: "Pali pan?" Brzmi co najmniej jak jakiś śledczy lub sam Pan Bóg na sądzie ostatecznym. Chłopak zbity z tropu po chwili wahania odpowiada niepewnie: "Tak" "Poczęstuje mnie pan?" "Jasne." Podchodzi do odblaskowej kurtki wiszącej na drzwiach wychodzących na zaplecze i wyciąga z kieszeni paczkę tanich papierosów, podchodzi do kobiety i częstuje ją. "Dziękuję" odpowiada, patrzy mu w oczy z jakąś niebywałą ulgą pomieszaną ze wzruszeniem. Chłopak uśmiecha się, ale zanim zdąża coś wybąkać, ona jeszcze raz powtarza. "Dziękuję," i już odwraca się, aby odejść, gdy nagle spogląda jeszcze raz na chłopaka i pyta: "Mówił ci ktoś kiedyś, że ładny z ciebie chłopak?" Chłopak jest zmieszany. Wzrok zaczyna mu latać po suficie, a na twarzy wyskakuje mimowolny rumieniec. "Niech zgadnę... nie. A mnie ktoś kiedyś powiedział, że taka fajna dziewczyna jak ja nie powinna palić. To było na plaży. Świeciło słońce. I wiesz, co? Rzuciłam. Ty też powinieneś rzucić," i wyszła. Tak to sobie właśnie wyobrażałem.
Prawda była jednak inna. Nie chodziło jedynie o zatankowanie. Chciała zadzwonić, ale nikt nie odpowiadał. Nic dziwnego był środek nocy. Nie, wróć. Wcale tak nie było, bo nawet nie podniosła słuchawki. Tylko się w nią wpatrywała, rozważając wszystkie możliwe scenariusze. Dzwonić teraz to wariactwo. Podobnie jak cała ta podróż. Jest za wcześnie. Taką miała nadzieję, że jest jak w naturze przystało. Jest po prostu za rano.