Samo wnętrze wozu, choć ciasne, jest niezwykle przytulne. Oprócz wygodnego łóżka na podwyższeniu z okienkiem wychodzącym na spowite w porannej mgle łąki, znajduje się tutaj również wysuwany stolik z wygodnymi siedziskami, kompaktowy sektor kuchenny ze wszelkimi udogodnieniami kuchennymi i niezbędnym wyposażeniem oraz kabina prysznicowa. Na zewnątrz ubikacja, umywalka ze zbiornikiem wody, palenisko. Wszystko to subtelnie ujęte w ręcznie plecione parawany z gałęzi. Za nimi znajduje się zielona przestrzeń żywopłotów, która zapewne niedługo zamieni się w urokliwy labirynt dla zakochanych. Żyć, nie umierać! Tym trzeba się nacieszyć po- |
To miał być jednodniowy wypad. "Daleko" – cokolwiek miałoby to znaczyć. Mimo licznych przesłanek miejsce przeznaczenia pozostawało dla mnie jedną wielką niewiadomą prawie do samego końca. Dopiero, gdy dojechaliśmy do skrzyżowania w Bielsku Podlaskim, a mój szofer włączył lewy kierunkowskaz, na mojej twarzy pojawił się szeroki uśmiech i iskierka w oku, bo nawet nie marzyłam o wypadzie w tak piękne miejsce jak Białowieża, nie mówiąc już o tym, że nie sądziłam, że jeszcze w lipcu uda mi się w ogóle gdzieś wyjechać. Czasami tak się w życiu układa, że wszystko staje przysłowiowym okoniem i niezależnie od stopnia zwariowania, trzeba niestety spuścić z tonu i pójść za głosem rozsądku. Opatrzność musiała chyba jednak nade mną czuwać, skoro postawiła na mojej drodze kogoś, dla kogo moje szalone postanowienie o wyrwaniu się smutnej codzienności w świat choć ten jeden raz w miesiącu również okazało się na swój sposób zrozumiałe? bliskie? ważne? Tuż przed Bielskiem krajobraz nabrał prawosławnych akcentów – droga usłana była cerkwiami, które ze swoimi misternymi kopułkami i żywymi kolorowymi fasadami przypominały bajkowe pałace. Chyba najbardziej zapadła mi w pamięci żółto-ceglana cerkiew w Zbuczu, w której otwartych wrotach siedziała z podkulonymi nogami babuszka bacznie obserwująca drogę. Przez tę krotochwilę, kiedy mijaliśmy to miejsce, miałam nawet wrażenie, że nasze spojrzenia spotkały się w bliżej nieokreślonym geście wzajemnego porozumienia. Zupełnie jakby czekała właśnie na mój przyjazd. Takich cerkwi i kaplic z towarzyszącymi im prawosławnymi nekropoliami minęliśmy w ten weekend wiele. Pewnie normalnie? (jakieś dziwne słowo:), gdybym była sama, zatrzymywałabym się przy każdej okazji, jak to mam w zwyczaju, ale w tym wyjeździe ważne było dla mnie zupełnie co innego. Najważniejsze było dla mnie to, że był to wyjazd we dwoje. PODRÓŻOWANIE WE DWOJE Gdy patrzę z perspektywy czasu nieco mnie to dziwi, że tak szybko zdecydowałam się ponownie na podróż we dwoje. Ostatnia taka podróż dała mi nieźle w kość i de facto skłoniła do wniosku, że wspólne podróżowanie nie jest dla mnie. Najbardziej więc interesowało mnie to, jak moje dotychczasowe doświadczenia nie tylko z podróży w towarzystwie, ale przede wszystkim tych ostatnich samotnych przełożą się na tą naszą wspólną podróż. Wciąż jakoś nie jestem pewna, czy ujmuję to wszystko dobrze w słowa. No a poza tym nie wiem, jak pisać o moim nowym towarzyszu, jak go Wam przedstawić, czy sam by tego chciał, więc na chwilę obecną będę go po prostu nazywać moim towarzyszem podroży. Podróż we dwoje – ot, taka mała rewolucja, której nie planowałam, której w ogóle się nie spodziewałam. Z doświadczenia wiem, że podróż we dwoje może być prawdziwym koszmarem, ale może być również wspaniałą przygodą, którą okazała się również nasza wspólna podróż do Białowieży, choć oczywiście nie obędzie się również w mojej relacji bez pouczających refleksji – w końcu mimo zbliżonych upodobań każdy z nas może i ma prawo mieć swoje własne zwyczaje, które mogą okazać się jednak nużące dla drugiej strony, która zamiast robienia zdjęć żubrom wolałaby, na przykład, abyśmy po prostu je podziwiali, obejmując się przy tym mocno. Ach to moje ego! Jako życiowemu samotnikowi trudno mi wciąż przestawić się na myślenie w kategoriach "my". Podróż dla każdego znaczy co innego. Co innego jest ważne. Inne są oczekiwania. Inne potrzeby. Podróżowanie we dwoje wymaga przeformułowania od podstaw swojej dotychczasowej definicji podróżowania. Zawsze warto odwoływać się do swoich dotychczasowych doświadczeń i, na przykład, pamiętać o tym, że jeżeli coś nam przeszkadzało lub czegoś brakowało, gdy podróżowaliśmy samotnie, najprawdopodobniej nie jesteśmy w tym odosobnieni, a podróżując razem możemy śmiało podzielić się tym ciężarem na pół lub wypełnić wspólnie pustkę. I tak daleka podróż samochodem bywała męcząca, kiedy podróżowałam sama i nie miałabym wówczas nic przeciwko temu, aby podzielić się z kimś kierownicą, mimo że nigdzie mi się nie śpieszyło, nie musiałam wstać następnego dnia rano do pracy i cieszyłam się każdą chwilą za kółkiem. Czasami po prostu fajnie byłoby mieć z kim pogadać i zamienić się rolami. Warto pamiętać o takich refleksjach, bo można je spokojnie odnieść również do wspólnych podróży. Zmęczenie podróżą udziela się nie tylko mi, ale każdemu. Jeżeli więc obiecasz komuś podzielić się tą drogą, zawsze dotrzymuj obietnicy. Spróbuj postawić się w sytuacji swojego towarzysza podróży, który wcale nie musi wieść podobnego trybu życia do Twojego. Wspólne podróżowanie z pewnością uczy empatii i odpowiedzialności za siebie nawzajem, choć na początku wcale nie jest łatwo wyrobić sobie w tym względzie refleks. NIESTANDARDOWY NOCLEG!? Bielsk Podlaski - Hajnówka - Białowieża. Dojeżdżamy do celu naszej podróży. Nie zdążyłam nawet zastanowić się nad tym, co mój towarzysz mógł zaplanować i, czy w ogóle cokolwiek zaplanował. Wspomina coś o największym hotelu w mieście. Na samą myśl przechodzą mnie ciarki. Ja i hotele jakoś nigdy nie potrafiliśmy się pogodzić. Być może jeszcze nie dojrzałam do myśli o takich luksusach. Białe ręczniki, spa, basen i śniadania wliczone w cenę jakoś nigdy mnie nie pociągały. Zawsze wydawało mi się, że jestem na ten zbytek po prostu zbyt dzika. Ale zaraz na myśl przychodzi mi tekst rzucony przez jednego ze znajomych w kontekście odrzuconej przeze mnie propozycji kolacji – miała baba chleb i go nie zjadła :) – więc szybko rewiduję swoje podejście i dochodzę do wniosku, że być może moje dotychczasowe hotelowe przygody po prostu nie powiodły się, bo okoliczności, towarzystwo lub inne czynniki były niesprzyjające. Tym razem miałam u boku kogoś, z kim nadawałam wręcz idealnie na tej samej fali. Czy można chcieć czegoś więcej?! Niech więc i będzie nawet burżujski białowieski hotel. W poczuciu zagubienia (z perspektywy czasu czyżby udawanego?) mój towarzysz dzwoni do właściciela, podczas gdy ja byłabym gotowa wyskoczyć z auta i pytać o drogę pierwszego lepszego napotkanego tubylca na wysadzanej równo ogłowionymi wierzbami urokliwej uliczce. Z jakiegoś jednak powodu mój towarzysz nie chce zdradzić mi nazwy miejsca, do którego zmierzamy, tłumacząc wymijająco, że to niestandardowy nocleg. Cokolwiek się za tym kryje. Niech mu będzie! Ja już i tak nic z tego wszystkiego nie rozumiem. Właściciel tłumaczy mu drogę przez telefon. W końcu odbieram aparat kierowcy oburzona tym, że rozmawia przez telefon w trakcie jazdy. Dojeżdżamy na miejsce. Ranczo pod Gwiazdami. Nawet nie zdążyłam pomyśleć, co może kryć się za tą urokliwą nazwą, kiedy wjechaliśmy na zielony teren, a zza ręcznie plecionego płotu wynurzył się wóz Drzymały, zaniemówiłam. Byłam w szoku! Tego się nie spodziewałam. To, co zobaczyłam, przerosło kompletnie moje wszelkie wyobrażenia. Muszę przyznać, że mój towarzysz niezwykle miło mnie zaskoczył. Uwielbiam niespodzianki! Sama jednak chyba nigdy bym na to nie wpadła, a z pewnością sama nie zafundowałabym sobie takiej przyjemności. Nie mówiąc już o tym, że trudno byłoby mi utrzymać język za zębami przez całą drogę i się nie wygadać. Widzę, że mój towarzysz odrobił pracę domową i wybrał nocleg najbliższy mojemu szalonemu poczuciu luksusu. I chyba swojemu przy okazji też :) Ranczo pod Gwiazdami znajduje się na uboczu w niezwykle zacisznym zielonym zakątku Białowieży, gdzie w istocie gwiazdy świecą w nocy bardzo jasno. Niebo jest nimi gęsto usłane. Jeżeli uzbroicie się w cierpliwość, na pewno doczekacie się i tej jednej wymarzonej spadającej. Wóz Drzymały stanowi idealną alternatywę dla tych, którzy szukają luksusu w hotelowym standardzie, ale w nieco innym wydaniu. Z jednej strony "ekologicznym", ponieważ takie lokum wyposażone jest w szereg przyjaznych środowisku udogodnień, jak na przykład alternatywne źródła energii. Nie ma tutaj nie tylko bezpośredniego podłączenia do prądu – w nocy oświetlenie zapewniają lampy LEDowe. Nie ma również właściwej kanalizacji. Ubikacja jest przenośna, podobnie z resztą jak prysznic, na którego składa się specjalne urządzenie ze zbiornikiem każdorazowo napełnianym wodą ze znajdującej się pod gołym niebem termy na baterie słoneczne. Ten przenośny prysznic to gwarancja niezapomnianych wrażeń. Sprawdzone i potwierdzone nawet przez największych sceptyków :) Znajduje się tutaj również specjalnie wydzielone miejsce pod romantyczne ognisko pod gwiazdami. Do dyspozycji gości jest również przenośna kuchenka gazowa. Z drugiej strony Ranczo pod Gwiazdami oferuje ogromną zieloną przestrzeń w całości do dyspozycji gości. Ma się więc tutaj poczucie prawdziwej intymności, czego nie można powiedzieć o noclegu w hotelu. No i przede wszystkim panuje tutaj cisza i spokój, dzięki czemu można nawiązać prawdziwy kontakt z naturą. Nikt Ci tutaj nie będzie przeszkadzał poza może wyjącym do księżyca dzikim zwierzem. dobnie jak snem– zdecydowanie za życia! Wyjątkowa jakość w przyzwoitej cenie. Choć spędziliśmy tutaj zaledwie jeden dzień, zdążyliśmy nacieszyć się po trochu wszelkimi urokami tego miejsca i pewnie z chęcią tutaj kiedyś wrócimy, choćby po to, aby wziąć prysznic, który okazał się prawdziwym hitem tego krótkiego pobytu :) APETYT NA ZWIEDZANIE Mało tego do dyspozycji mieliśmy również rowery wliczone w cenę! Oczywiście długo się nie zastanawialiśmy i wyruszyliśmy czym prędzej na wycieczkę po okolicy napędzani w pierwszej kolejności głodem, bowiem po drodze nie mieliśmy jakoś szczęścia do czynnych restauracji. Całe Podlasie wyprawiało chyba tego dnia wesela, a my oboje zlekceważyliśmy chyba dzisiaj znaczenie śniadania w kontekście długiej podróży. Za radą właściciela udaliśmy się do Gospody pod Gawrem, gdzie zamówiliśmy kartacze, babkę ziemniaczaną z kapustą i pierogi ruskie. To było dosłownie śniadanie Mistrzów, a może raczej prawdziwych głodomorów! Tak jak oboje lubimy – regionalnie podane z artystycznym akcentem. Od razu nabraliśmy sił na podróż puszczą do Rezerwatu Żubrów. Pojechać do Puszczy Białowieskiej i nie zobaczyć żubra, toż to by było prawdziwie żenujące! Uwaga! Kraina Żubra – znak ten powitał nas na samym wjeździe. Liczyłam na to, że żubry żyją sobie w puszczy na wolności, że zaraz jakiś wyłoni się zza drzewa i przejdzie sobie od tak drogą na drugą stronę lasu. Niestety żubry można podziwiać już tylko w niewoli. I choć na miejscu okazało się, że rezerwat jest otwarty dla zwiedzających tylko w określonych godzinach, a my, łasuchy, oczywiście spóźniliśmy się studencki kwadrans, humory nie przestawały nam dopisywać i nie omieszkaliśmy ponaigrywać się z wiszących przy wejściu tabliczek. Z jednej strony – zwiedzający proszeni są o opuszczenie rezerwatu do godziny 17:30, a z drugiej – restauracja na terenie rezerwatu czynna jest do 24:00. Stek z żubra! – zażartowałam przewrotnie jak to ja oczywiście mam w zwyczaju. Zebrało mi się na czarny humor, który o dziwo! udzielił się również mojemu towarzyszowi. OFF-ROAD NA DWÓCH KÓŁKACH Nie wiem, co nam strzeliło do głowy, ale postanowiliśmy wracać leśnym duktem do Białowieży. Szybko zorientowaliśmy się, że zaserwowaliśmy sobie niezły off-road. Dwa żółtodzioby na rekreacyjnych rowerach w dodatku w przysłowiowych klapkach, a tu przed nami zaczynają się na ścieżce piętrzyć prawdziwie puszczańskie przeszkody – bagna, kałuże wody i wystające korzenie. Witaj przygodo! Mało brakowało, a w tę rowerową wyprawę wybrałabym się na dodatek w długiej białej spódnicy. To by było dopiero śmiechu co nie miara! Oczywiście zdążyłam zapeszyć i po tym, jak oświadczyłam, że będziemy prawdziwymi bohaterami, jeżeli przejedziemy ten leśny dukt suchą nogą, nie minęły pewnie nawet trzy minuty, gdy sama utopiłam kierpce w błocie! Tak, kierpce! Potraficie to sobie wyobrazić, żeby jechać do Puszczy Białowieskiej w kierpcach! :) Jakoś mnie to nie ruszyło. W końcu i tak chciałam dotrzeć tę nową parę na tym wyjeździe, a mistyczny klimat tych leśnych ścieżek był tego wart! Chyba nigdzie indziej zieleń nie wydała mi się tak zielona jak właśnie w Białowieży. Ku konsternacji i chyba rozpaczy mojego towarzysza zatrzymywałam się co chwila by zrobić jakieś zdjęcie. Nie potrafiłam nacieszyć się tymi pięknymi widokami. Gdy dojechaliśmy do Białowieży, postanowiliśmy udać się do parku, w którego sąsiedztwie akurat odbywał się IX Międzynarodowy Festiwal Muzyki, Sztuki i Folkloru „Podlaska Oktawa Kultur”! Od stania w tłumie my woleliśmy jednak spacer przy dźwiękach folkowej muzyki po zielonych terenach parku, a w białowieskim parku jest gdzie spacerować! Jest on położony nad malowniczym rozlewiskiem z rwącym strumieniem okalanym starymi wierzbami. W szczelinie jednej z nich mogłoby się schować kilka takich osóbek jak ja. Na terenie parku znajdują się również stare carskie zabudowania – dom myśliwski, zamek i piękna drewniana dacza z misternymi zdobieniami. Prawdziwa perełka. Zawsze miałam słabość do drewnianych domów. W końcu mieszkam w jednym od dziecięctwa. Znowu do głosu dochodzi moje wewnętrzne dziecko: wspinaczka na grzbiet żubra – nie mogłabym przepuścić takiej okazji! Zdejmujemy klapki i kierpce z wysłużonych tego dnia stóp i spacerujemy boso po trawie do wyjścia. Zostawiamy za plecami spowitą w złotej poświacie zachodzącego słońca tętniącą życiem parkową aleję. Sama nie wiem, skąd przyszedł mi do głowy ten cywilizowany pomysł na kupno woskowej świeczki. Zapomniałam o tym, że przecież mamy w planach dzisiejszego wieczoru ognisko. Ta świeczka to może dlatego, że obydwoje żywimy głębokie przekonanie o tym, że to obowiązkowy element każdego wspólnego spotkania. Przy okazji kupujemy miód leśny (pycha! malina, kruszyna, lipa to wyśmienite połączenie dla takiego smakosza miodów jak ja; pszczelarz sporo sobie za niego policzył, ale cóż, wszystko, co dobre, ma swoją cenę). Z równie niewyjaśnionych powodów decydujemy się na kawę w pobliskiej restauracji, choć równie dobrze moglibyśmy zrobić ją sami w naszej zacisznej samotni tak jak oboje lubimy z dala od wścibskich spojrzeń i hałasu rozmów. Chyba oboje nie zdążyliśmy jeszcze w pełni uwierzyć i przestawić się w ten wypoczynkowy tryb. Wypijamy więc szybko kawę i uciekamy od zgiełku rozkręcającego się w najlepsze festiwalu do naszej samotni pod gwiazdami. NASZA SAMOTNIA POD GWIAZDAMI Zmierzcha. Chyba z niejaką ulgą zamykamy za sobą wrota do otaczającej nas rzeczywistości. Chcemy teraz przede wszystkim nacieszyć się sobą, a intymność miejsca sprzyja romantycznemu wieczorowi we dwoje. Udaje się nam rozpalić ognisko na mokrym palenisku, a nawet rozpędzić nocne chmury, z których złapał nas dzisiaj po drodze do rezerwatu mały deszczyk. Wyjazd pod hasłem „jak w kalejdoskopie”. Z satysfakcją, ja czarodziejka, oświadczam, że uważam dzieło za ukończone. Oto rozgwieżdżone białowieskie niebo! Możemy teraz zawiesić wzrok na jednym z licznych gwiazdozbiorów. Nie omija nas również wymarzona spadająca gwiazda. Życzenie, co do którego byliśmy zadziwiająco zgodni, czekało na nią w pełnej gotowości. Czas spadania równie adekwatny do długości wypowiadanych w myślach słów. Po prostu romantycznie! KAWA, CYNAMON I EKOLOGICZNY PRYSZNIC Z ciężkim sercem budzimy się rano, bo spało się nam wyśmienicie, łóżko było bardzo wygodne i, gdyby nie napięty sezon pewnie moglibyśmy zostać tutaj dłużej, a bylibyśmy gotowi zapomnieć o dalszym zwiedzaniu i jeszcze trochę byśmy się powylegiwali w naszym drzymałowym łożu. Widok z okienka dopełnił jeszcze sielankowego nastroju tego poranka. Mogłabym tak leżeć i spoglądać przez to okno cały poranek, być może spacerując oczyma wyobraźni po okolicznych ukwieconych łąkach, zaglądając do zatopionej w niej jak arka w morzu starej stodoły krytej strzechą czy zapuszczając się w gęstwinę okalających łąki lasów w poszukiwaniu grzybów, których musi być tutaj co nie miara, sądząc po licznych grzybiarzach, których mieliśmy okazję napotkać na swojej drodze. Nasz poranek pachnie oczywiście kawą i białowieską cynamonką. Staramy się w niego wpleść być może niepotrzebnie przerwaną gdzieś wcześniej głębszą rozmowę, którą przerywamy chyba z błogą ulgą w poczuciu, że starczy nam tej głębi jeszcze na bardzo wiele wspólnych porannych kaw, ale również z zapobiegliwością, bo przecież nie wypróbowaliśmy jeszcze innowacyjnego prysznica! a wynalazek aż się prosi o przetestowanie. Był to zbiornik z dozownikiem, który trzeba było napełnić wodą ogrzaną przez termę na baterie słoneczne. Prysznic okazał się prawdziwą frajdą! Po prostu musicie tego spróbować! The shower made our day. Był to przysłowiowy gwóźdź programu. Nawet mój pierwotnie sceptyczny towarzysz dał się namówić, ba! nawet przekonać do tego, że czasami warto poczuć się jak małe dziecko i chyba teraz nie przepuści okazji sprawdzenia każdej nowinki technicznej w praktyce! WIDZĘ RÓŻOWE SŁONIE Wszystko, co dobre, kiedyś się kończy. Punkt jedenasta zdaliśmy klucze do naszego wozu i udaliśmy się do przypominającego mi nie wiadomo znowu dlaczego chińskie świątynie białego Pałacu Białowieskiego. Sądząc po biegnących wzdłuż budynku torach, dawnej stacji kolejowej. Oczyma wyobraźni widziałam eleganckie damy w wystawnych sukniach i fikuśnych kapeluszach niecierpliwie stukające o ziemię czubkami swoich letnich parasolek przeciwsłonecznych i wypatrujące snującej się w oddali czarnej smugi dymu – zwiastuna zbliżającego się pociągu. Dawna stacja stała się obecnie schronieniem dla przytulnej herbaciarni, a w okalającym ją ukwieconym mini ogrodzie botanicznym znajduje się galeria rzeźb różnych zwierząt, które można spotkać w białowieskich lasach oraz wiele gatunków pięknych roślin i kwiatów. Lubię takie miejsca. Chętnie zamieniłabym teraz swoje cztery ściany na ten piękny taras i pisała dla Was relację z kolejnej podróży. Nie zabrakło również pomysłowego placu zabaw dla dzieci (oczywiście z różnymi zwierzęco- i owadzio- podobnymi konstrukcjami, ach te nieszczęsne owady, ja Was tak lubię, a Wy mnie tak złośliwie gryziecie) oraz kącika małego przyrodnika, który sprawił, że nie potrafiłam pozostać dłużna swojemu wewnętrznemu dziecku. Furorę zrobiły okulary imitujące sposób widzenia owadów, a spośród kwiatów jednogłośnie zachwyciła nas czarna malwa. Osobiście urzekł mnie również odcisk bobrzej stopy :) Może kiedyś uda mi się zobaczyć jej właściciela "na żywo" w całej okazałości. KRÓL BIAŁOWIESKIEJ PUSZCZY Pozostało nam jeszcze udać się do Rezerwatu Żubrów. Nigdy nie widziałam żubra na żywo. I choć nie lubię oglądać zwierząt w niewoli i byłam nieco rozczarowana faktem, że białowieskie żubry nie żyją na wolności jak australijskie kangury, muszę przyznać, że rezerwat zrobił na mnie ogromne wrażenie. Dopatrzyłam się nawet żubrzej mamy z małym żubrzątkiem, któremu upał dawał się chyba mocno we znaki, bo leżał na ziemi plackiem jak balonik, z którego uszło całe powietrze, a jego mama cierpliwie odganiała od niego nieznośne muchy. Oprócz majestatycznych żubrów, miałam okazję zobaczyć z bliska również po raz pierwszy w życiu takie okazy zwierząt jak rysia, dziki, a nawet wilki. Z pewnością mogłabym polecić wizytę w Rezerwacie Żubrów wszystkim rodzicom. Dzieci na pewno będą zachwycone! Na odchodnym zaopatrzyliśmy się jeszcze w bukwicę, z której liści podobnie jak z żubrowej trzciny (tzw. żubrówki) można sporządzić wódkę, ale też napar na dolegliwości żołądkowe. Mam słabość do miłych zapachów. Bukwica pachnie marcepanem, który kręci mnie często w nosie, kiedy wchodzę do kuchni zrobić poranną kawę, a przede wszystkim sprawia, że wracam wspomnieniami do naszej białowieskiej wyprawy. BAJKOWE ŚWIĄTYNIE Choć czas nas naglił, w drodze powrotnej zatrzymaliśmy się jeszcze na chwilę przy jednej z przydrożnych cerkwi. Szkoda, że nie było możliwości wejścia do środka, bo chętnie zobaczyłabym na własne oczy, jak wygląda wystrój prawosławnej świątyni. Ciekawe, czy jest równie zachwycający, jak widok z zewnątrz, który cieszył oko swoimi żywymi niebieskimi barwami i ozdobną siateczką błyszczącej bulwiastej kopuły. Zupełnie jak z bajki! I taką też bajką, mimo swojej zwięzłości i intensywności, był dla mnie ten wyjazd. Spełnieniem lipcowego marzenia, o którym nawet nie śmiałam myśleć, że uda mi się je zrealizować ani zgodnie z planem, bo przecież obiecałam sobie jeden dłuższy wypad w Polskę w miesiącu, ani na taką bajkową skalę, bo w najlepszym wypadku myślałam o jednodniowym wypadzie w okolice, a co najważniejsze jeszcze dwa tygodnie wcześniej wyśmiałabym każdego, kto by mi wróżył, że w kolejną podróż udam się w romantycznym towarzystwie. Ta bajka nigdy nie stałaby się jednak rzeczywistością, gdyby ten na górze nie postawił przypadkiem na mojej drodze pewnego lipcowego dnia jednego ze swoich aniołów, a pomysłodawcę, organizatora i towarzysza tej wspaniałej wyprawy. Dziękuję Ci z całego serca za tą wspaniałą wyprawę, Łobuzie! Mam nadzieję, że dasz się kiedyś przekonać do wspólnego zdjęcia. Śniadanie Mistrzów - odsłona druga. Biała spódnica ma wiele cudownych zastosowań, m.in. świetnie sprawdza się jako prowizoryczny obrus. Dzięki niej będziesz miała również niepowtarzalną szansę poczuć się jak Marilyn Monroe, zwłaszcza jeśli masz rozsuwany dach w samochodzie ;) Wiatr zrobi swoje :) Z pewnością zapewnisz w ten sposób niezapomniane wrażenia swojemu towarzyszowi podróży. A już na pewno będziecie mieli z tego dużo śmiechu. Zupełnie jak w filmie.
2 Comments
Wodze
3/6/2020 01:46:01 am
Znakomita podróż, fantastyczny CAŁY blog (ileż atrakcji, które opisujesz, ujmując rzecz logistycznie - jest całkiem blisko wielkomiejskiego zgiełku... w wypadku Białowieży ciut dalej, ale bez przesady). Dużo zdjęć i ciekawych opisów indywidualnych wrażeń - więc niekoniecznie nawet trzeba jechać:) Wnikliwy tekst inspiruje jednakoż, bym i ja w końcu dotarł w rejony Białowieży. Co prawda byłem już w podlaskim domku ..."Pod Gwiazdami", ha - ale tym koło miejscowości Nurzec, gdzie zarówno gwiazd, odludzia, dzikiej przyrody, rowerowych tras, cerkiewek, itp, też nie brakowało.
Reply
Victoria Tucholka
3/10/2020 03:57:48 pm
Dzięki za miły komentarz :)
Reply
Leave a Reply. |
Hej! Mam na imię Victoria. Wycieczki Osobiste to mój dziennik podróży, spełnionych marzeń i ulotnego piękna. Podróżować można nawet w kropli wody. Dzisiaj jest tylko dzisiaj, więc nie trać czasu: "podróżyj" tak, jakby jutra miało nie być!
O mnie
Z wykształcenia tłumacz i montażysta filmowy. Z zawodu kameleon, a w praktyce przede wszystkim włóczykij z dziennikarskimi ciągotami. Niespokojny duch. Trudny charakter. Towarzyski samotnik. Poliglota, gaduła i gawędziarz. Niestrudzony ogrodnik. Z zamiłowania piszę, fotografuję i maluję. Uwielbiam podróże, aktywność na świeżym powietrzu i kontakt z naturą. Szukam szczęśliwych wysp. Wierzę, że jest przede mną jeszcze wiele do odkrycia! Oto moja bajka o życiu! WĄTKI
All
ARCHIWUM
July 2023
Victoria TucholkaYou can change the skies but you cannot change your soul |