Cóż za lekkomyślność zbić lustro... Wiem! Powinnam bardziej uważać! Nieco mnie to wzruszyło, ale nie na długo. Na przysłowiową krokodylą łzę, którą uroniłam chyba bardziej z pogardy dla własnej niezdarności niż z powodu czekających mnie siedmiu lat nieszczęścia. Jeszcze, a może dopiero teraz, a może to bujda, siedem lat nieszczęścia... nie jestem zdolna i wręcz nawet nie chcę wybiec nawet 7 dni w przyszłość, a co dopiero siedem lat. Ostatecznie więc przeszłam nad tym do porządku dziennego jak nad rozlanym mlekiem. Zdziwiona swoją ambiwalencją nad tym podobnie jak nad wszystkim innym. W sumie czas jest czymś względnym. Nie ja to wymyśliłam, tylko Einstein. Ja mogę nie mieć racji, ale Einstein?! W sumie jak patrzymy wstecz, to czasem mamy poczucie jakby to było wczoraj, czasem jakby 100 lat temu. Być może patrząc kiedyś z perspektywy na te siedem lat, paradoksalnie będę miała poczucie, że było to najlepszych siedem lat mojego życia, choć inni mogliby twierdzić inaczej.
Ostatnio nie wzrusza mnie jakoś żadne nieszczęście. Co najmniej jakby stało się dla mnie czymś oczywistym, wpisanym w życiowe ryzyko, rutyną. Jego zaistnienie kwestią czasu. A może nie mam już siły po prostu przeżywać go jak należy. Jeden mój znajomy ma takie życiowe motto, że szczęście to sposób myślenia. Czy gdybym miała taki sposób myślenia, to nie stłukłabym lustra? Paradoksalnie po raz pierwszy w życiu miałam poczucie, że widzę swoje prawdziwe odbicie. Było to dla mnie niemal czymś zjawiskowym. Choćby więc dlatego fakt, że się stłukło, miał jakiś sens. Wzbogacił mnie duchowo. Ciekawe, czy potłuczone lustro mogło w jakikolwiek sposób być inspiracją dla Picassa!? Taka mnie wówczas naszła dziwna refleksja.