Mało kto potrafi docenić domowy chleb. Tak już się ludzie przyzwyczaili do tego, że wystarczy pojechać do sklepu i kupić pieczywo, choć nadmuchane spulchniaczami coraz rzadziej ma cokolwiek wspólnego z tradycyjnymi wypiekami, że smak takiego prawdziwego domowego chleba nie za bardzo im podchodzi. Szkoda im też czasu na to, aby piec samemu. To w końcu takie skomplikowane. Zakwas - toż to prawie czarna magia, jakaś wiedza tajemna. Mąka i woda, sfermentowana maź niezbyt pięknie pachnąca, czy to, aby na pewno bezpieczne?! Niektórzy co bardziej pruderyjni pewnie długo nie wzięliby chleba do ust, gdyby zdali sobie sprawę z tego, jak powstaje. No bo przecież musi być pięknie jak z obrazka. Może jednak lepiej poprzestać na proszku do pieczenia i spulchniaczach?! Może lepiej nie wiedzieć. Lepiej pójść do sieciówki i kupić wymarzoną złocistą, kruchą bułeczkę. Ja również tak myślałam, gdy ponad dwa lata temu postanowiłam zrobić pierwsze podejście do pieczenia chleba. Piekę po dziś dzień i chyba będę piec do końca swoich dni. Być może nie jestem mistrzem, ale może kiedyś będę. Ponad dwa lata praktyki mam już za sobą. Kiedyś piekłam jeden chleb na tydzień, teraz piekę nawet 4 bochenki. Zakwas mam cały czas w gotowości. De facto mogłabym piec chleb codziennie, gdybym miała taką potrzebę. Niektórzy zarzucali mi, że odbieram zarobek piekarzowi. Dzisiaj odpowiadam, że ja przecież jestem piekarzem. Nie mam jednak własnego pola i zboża, więc z pewnością daję zarobić rolnikowi i młynarzowi, sprawiedliwość jak wszystko jest zawsze tylko kwestią punktu, a mówiąc precyzyjnie chęci widzenia, a piekarzom współczuję, że piec muszą byle co byle jak na skalę przerastającą możliwości konsumpcyjne, a przede wszystkim etyczne współczesnych konsumentów. Co bowiem jest większym wstydem - chleb wyrzucać czy go ze śmietnika podnosić? Czy nie godniej byłoby go pochować w ziemi, z której soków się narodził? Mało kto zadaje sobie chyba dzisiaj to pytanie. Niby nie sposób wszystko robić samemu, ale czy to, bo ja nie wiem, nie widziałem, nie słyszałem, to on zrobił, mnie to nic nie obchodzi, nie dotyczy, bo ja nie - zwalnia nas automatycznie z tego, żeby żyć świadomie?
Zawsze lubiłam piec. Już jako dziecko, nie mając oczywiście zielonego pojęcia o istnieniu czegoś takiego, jak zakwas, piekłam bułeczki, chlebki i ciasta, którymi bezskutecznie próbowałam zaimponować mojej mamie. Z czasem przestało mi zależeć na tym, aby komukolwiek imponować. Przestało mi nawet zależeć na tym, aby ktokolwiek doceniał moje starania. Najważniejsze dzisiaj jest dla mnie po prostu to, żeby ten chleb mieć i nie chodzić głodnym. Paradoksalnie te dwa pozornie pejoratywne w wydźwięku hasła "posiadanie" i "głód" wcale nie zniechęcają mnie do dalszego tracenia czasu na samodzielne pieczenie. Jeżeli nawet miewam chwile zapomnienia i dzielę się z innymi ludźmi swoim wypiekiem, skądinąd nie zawsze idealnymi, z chlebem jest bowiem trochę jak z fotografią analogową (tak na marginesie o fotografii też panowało kiedyś przekonanie, że kradnie duszę, niektórzy i dzisiaj powtarzają je jak jakiś zabobon, mantrę jakąś), taka chemia, nigdy do końca nie wiadomo, co z tego wyjdzie, to nie oczekuję już okrzyków zachwytu. Wiem, że ze smakiem prawdziwego domowego chleba trzeba się oswoić, żeby umieć go docenić. Trochę jak z winem. Trzeba być raz zmuszonym upiec go samemu. Nie wspomnę już o tym, że najlepiej po prostu zaznać raz w życiu głodu, takiego psychicznego wyzerowania, wówczas zaczynamy widzieć jakby inaczej, jakby wyraźniej, jaśniej, nawet ten chleb, choć byśmy jako dzieci nie znosili ciemnego pieczywa, gotowi będziemy jeść bez niczego. Powiedzenie "o chlebie i wodzie" nabierze dla nas zupełnie innego przewrotnego wydźwięku, jak wszystkie te powiedzenia zresztą, chyba właśnie tego autentycznego obdartego z pozorów, z tej całej otoczki, którą system skrzętnie obkleił najistotniejsze z wartości, bo przecież wszystko musi być dzisiaj cacy, nowoczesne, sterylne, trendy. Oto domowy chleb smakować będzie równie dobrze bez masła i innych dodatków, a wodą ze sprawdzonego naturalnego źródła będzie się można upijać jak najlepszym alkoholem. Cieszę się, że miałam okazję zaznać w życiu i jednego i drugiego, że to pierwsze to dosłownie mój chleb powszedni, to drugie było złudzeniem, efektem ubocznym wyrwania się na chwilę ze szponów nałogu, tak więc do pełni szczęścia jeszcze dobrego źródła mi trzeba, ale o to już wcale nie łatwo. Panta rhei. Wszystko płynie. Oceany płyną w naszych kranach niezależnie od tego, gdzie jesteśmy, choć byśmy uciekli w najbardziej dziewicze zakątki Ziemi. Co dzień wlewamy je w siebie, co dzień wylewamy się do oceanów.
Gdy trafiłam dzisiaj na ten cytat o tym, że dzieląc się z kimś chlebem, zabierasz serce, przypomniała mi się oczywiście moja ukochana Suwalszczyzna. W tym roku odwiedziłam ją aż trzy razy i za każdym razem miałam ze sobą napieczony na zapas chleb. Zwykle sama dbam o zaprowiantowanie i na miejscu kupuję tylko to, co typowo regionalne. Takie smaczki. Chętnie dzielę się swoim chlebem z innymi. Nie trudno o to, gdy się prowadzi w tym czasie cygańskie życie. W tym roku obdarowałam chlebem wiele osób. Między innymi samotnego rowerzystę, który wybrał się w objazdową wycieczkę ze swoją przygarniętą ze schroniska suczką. Chlebem poczęstowałam również moją Panią Jasię od kurek, jak również zaprzyjaźnionych gospodarzy znad jeziora. Jadąc w gości do Szwajcarów z Bachanowa również postanowiłam zabrać ze sobą nietypowy podarek w postaci bochenka chleba. Może te moje chleby nie są idealne. Gdybym mogła, dałabym więcej. Dałabym więcej, gdybym miała. Gdybym był bogaczem... Może i dobrze, że te moje chleby nie są idealne, bo sama nie wiem, czy chciałabym komukolwiek cokolwiek zabierać. A już zwłaszcza serce. Wiem coś o tym, bo serce skradła mi właśnie ta przepiękna kraina ze wszystkimi jej dobrodziejstwami i dobrymi duszami. Miłość na odległość jest jednak możliwa, bo im więcej mnie od niej zaczyna dzielić, tym bardziej zaciskam zęby i robię wszystko byle tylko tam wrócić. Zaczęłam nawet pisać i rysować bajkę dla dzieci. Jak dusza artystyczna nie "może", to sobie to "może" stworzy choćby i na papierze. A wracając do przewrotności polskich powiedzeń, to i chyba to o chlebie i sercu jest równie przewrotne, jest dokładnie na odwrót, to tak jak byś się z innymi dzielił swoim własnym sercem, jak byś sam sobie de facto odbierał. Tak więc, jeśli jesteś piekarzem, drogi czytelniku, zważ dwa razy, nim się chlebem z kim podzielisz. Obyś serca nie roztrwonił na wszystkie strony świata.
http://fototapeta.art.pl/2007/chl.php