- Ale dzięki panu Patoce dowiedziałem się, że tak powinno się właśnie robić. Nasi bohaterowie też wpływają na autorów. "
fragment rozmowy Hanki Sowińskiej z Andrzejem Mularczykiem - scenarzystą Teatru Polskiego pt. "Życie - rzecz pożyczona"
Piszę, piszę, nie mogę przestać pisać i tak się zaczynam zastanawiać, dlaczego ja tak piszę? I właściwie nie zastanawiam się już nad tym, czy to ma sens czy nie, bo wiem, że wszyscy twierdzą, że nie ma, i szczerze mówiąc nie chcę mi się na ten temat dyskutować, bardziej zastanawiam się nad tym, skąd u mnie ten dryg do pisania.
W liceum uchodziłam za utalentowanego mówcę. Matura pisemna z języka polskiego pozostawiała z kolei wiele do życzenia. Wówczas nie potrafiłam jakoś udźwignąć ciężaru pióra. Mówienie stało się dla mnie sposobem na zwrócenie na siebie uwagi i, co zaskakujące, nawet chętnie mnie wówczas słuchano. Z biegiem lat w toku edukacji wyższej przycięto mi jednak skrzydła, podważając zasadność mojego własnego zdania na dany temat, i chyba na zasadzie dyfuzji niepohamowanej potrzeby ekspresji zaczęłam przelewać się na papier, żeby przetrwać i być może, choć wątpię, dotrwać do czasów, w których nie będę miała już nic więcej do dodania, ale wszyscy będą mnie błagać jak wyrocznię o to, abym wyraziła swoje zdanie. Pobożne życzenie! Najprawdopodobniej zaszczyt ten nadejdzie, gdy nie będzie mnie już na tym świecie, za to znajdzie się gro specjalistów, którzy będą wiedzieli najlepiej, co autor miał na myśli. Oczywiście za odpowiednią opłatą, szafując przedimkiem mgr jak jakąś magiczną kartą przetargową, która za mojego życia okazała się wekslem bez pokrycia.
Wracając jednak do moich rozterek. Mój tok myślenia skłonił mnie do szukania odpowiedzi nie tyle w wyrokach niebios, dostąpieniu bożej łaski czy nadprzyrodzonego talentu, a więc w uzasadnieniach miałkich, ale w konkretach. Zawsze w takich momentach wspominam dziadka, choć nigdy nie miałam okazji go poznać, nic o nim słyszeć, nie są mi znane jego osiągnięcia, poza tym, co sama z trudem wyszperałam w wyrwanych z kontekstu pożółkłych papierach poutykanych tu i tam w różnych ciemnych zakamarkach rodzinnego domu, a z których jasno wynikało, że dziadek był magistrem, redaktorem Wydawnictw Szkolnych i Pedagogicznych, członkiem Towarzystwa Przyjaciół Podkowy Leśnej wraz z kilkoma wybitnymi osobistościami, m.in. Jarosławem Iwaszkiewiczem, którego przedstawiać nikomu nie trzeba, współtwórcą elektrycznej kolei dojazdowej (EKD) i społecznikiem Tadeuszem Baniewiczem, wojskowym i przemysłowcem (Światło i Siła) Januszem Regulskim, dowódcą AK, ps. "Bruzda", plutonu "Alaska II" kompanii "Brzezinki" i autorem "Rewolty Marcowej: Narodziny, Życie i Śmierć" Jerzym Brochockim, autorką poczytnych powieści kryminalnych i obyczajowych Laryssą Mitzner znaną lepiej pod pseudonimem artystycznym Barbara Gordon (jego sąsiadką), organizatorką i wieloletnią kierowniczką biblioteki w Podkowie Leśnej Wandą Głowacką, wieloletnią i wybitną nauczycielką historii w szkole w Podkowie Leśnej Martą Pajączkowską czy księdzem Leonem Kantorskim (takich księży dzisiaj na próżno nawet ze świecą szukać). Wspólne działanie w tak wybitnym towarzystwie nie mogło pozostać bez znaczenia dla kondycji mojego dziadka jako redaktora i z całą pewnością również autora tekstów. Niemniej jednak umarł człowiek, a wraz z nim wszelka o nim pamięć. W rodzinie zakopana zamiast topora wojennego pod presją niekończącej się opowieści o wzajemnych pretensjach międzypokoleniowych, które trwają nadal, choć właściwie nie ma już, z kim bojów toczyć, a w historii rozwoju polskiej kultury zmarginalizowana i przemilczana nawet w wirtualnym śmietniku. Czasami łudzę się, że dzisiaj coś się zmieni i wpisuję w wyszukiwarkę znajome imię i nazwisko. Niewiele jednak się zmienia. Czasami dojdzie jakaś niejasna przesłanka, że to może o nim, może to ten Jan P., nawet jeśli, i nawet jeśli to jego słowa przytaczają, to wciąż pozostaje anonimowym Janem Kowalskim. Podobno sensem naszej ludzkiej egzystencji na tym świecie jest to, aby kolejne pokolenia kontynuowały zaczętą przez nas pracę, misję. Mam to niewytłumaczalne przeświadczenie, że choć dziadka nigdy nie poznałam, to jakimś przewrotnym zrządzeniem losu w moich żyłach płynie również jego krew. Krew redaktora i pisarza.
Oto trafiam na nowy trop. Jan Patoka - bohater wywiadu "Msza św. Huberta" Andrzeja Mularczyka. Zacytowano nawet jego wypowiedź, ale nic więcej nie dodano: kto to, kiedy i gdzie się urodził, kim był, czy żyje i, co właściwie ma wspólnego z Mszą św. Huberta. Pewnie to nie mój dziadek, a jednak, jak już dorwę w ręce reportaże Andrzeja Mularczyka, ta recenzja brzmi nieodparcie zachęcająco, łudzę się, że odkryję, że to jednak o nim. Co za absurd! Zastanawiam się, dlaczego to wszystko musi być takie skomplikowane, dlaczego nie pielęgnuje się wiedzy o życiu i osiągnięciach przodków, bliskich, miast tego sprowadzając ukłon w ich stronę do znienawidzonych corocznych odwiedzin na grobie, by postawić ten znicz, położyć kwiatek, byle ludzie nie gadali. Hipokryzja. Czy doprawdy do niemego grobu chcemy sprowadzić ludzki los? Nie zapominajmy o tym, że w imię sprawiedliwości pokoleniowej i nas czeka podobny wyrok ze strony naszych własnych dzieci. O ile łatwiej byłoby im dokonać życiowych wyborów, bazując na pełnej wiedzy o własnych korzeniach niż na jej niejasnościach, fragmentaryczności i wybiórczości. Miast tego same muszą rozwiązywać zagadkę własnej egzystencji. Już nie tyle tego, skąd się wzięły, ale właściwie po co? W ten sposób w istocie trudno położyć kres leniwemu przekonaniu, że "wszystko już wymyślono, wszystko już stworzono, wszystko już odkryto" i nie pozostaje nic więcej, jak pogodzić się ze swoim marnym losem. Bez wiedzy o korzeniach ten los w istocie jest marny. Wystarczy jednak trochę pogrzebać w dowolnej dziedzinie i nagle okaże się, że wciąż żyją tacy, którzy odkrywają "nowe". Gdy więc spotykam się z tym nudnym banałem o tej całej skończoności, to sama nie wiem, czy wyprowadzać drugą stronę z tego złudzenia, a może pozwolić by umarła w istocie śmiercią naturalną bez zbędnych rozterek co do tego, że być może została jednak stworzona do rzeczy wyższych, ale pokornie przystała na odgórny wyrok bycia tym, kim trzeba, ostatecznie bycia statystycznym Janem Kowalskim.