SUBIEKTYWNY KOBIECY OPIS PRODUKTU
Urządzenie może mało poręczne, choć
da się spakować do plecaka turystycznego,
wymagające precyzji przy pracy, ale... ale...
ale w sumie zastosowanie intrygujące,
no i w ładnym czerwonym kolorze, pasowałoby mi do wystroju mojej kuchni (akcent kobiecy musi być).
Rano przy zakupie owej maszyny moje podchwytliwe pytanie "co to?"
(kolega lubi kupować różne takie rzeczy, wizjoner-wynalazca, co można wywnioskować choćby z ostatecznego wymienionego powyżej zastosowania przez niego owego ustrojstwa)
zostało przez kolegę przemilczane, kolega złapał dystans dużymi krokami,
faux pas, chyba narobiłam mu tym pytaniem wstydu przy podśmiewywujących się sprzedawcach, dla handlarza-wyjadacza prowadzanie się z kobietą, która nie wie, jak wygląda prasa, musi być w istocie totalną kompromitacją,
przez krotochwilę, ale krotokroto nawet czułam się zażenowana, prawie rumieniec na twarzy, że nie wiem wszystkiego, ale zamiast zamilknąć i oddalić się w ustronne miejsce, ocierając krokodylą łezkę spod oka, zadając sobie retoryczne pytanie: "Jak możesz nie wiedzieć, co to, "głuptasie" [wersja poprawna politycznie]?!
nic sobie z tego nie robiłam, powtórzyłam pytanie, naciskałam, aż wreszcie bezcenna wiedza o tym, co to za maszyna, została mi przez panów sprzedawców podana do wiadomości.
Cel i sens zakupu owej maszyny nadal pozostawał dla mnie enigmatyczny, ale trudno, nie moje pieniądze, więc to nie moja sprawa. Więcej pytań nie zadawałam, nie drążyłam tematu, żeby czasami nie przebrać kompromitującej miarki.
Nie minęło 12 godzin, udałam się na warsztaty z linorytu i miałam okazję pobawić się maszyną z rodziny prasowatych, która ostatecznie podbiła moje serce. Z osoby rano wątpiącej stałam się jej wielką fanką.
W ramach refleksji o dziadzie do orzechów prychnęłam dosłownie śmiechem. Zwracam honor za ten pomysł. Dziad do orzechów...