Po drodze zobaczyła na jezdni zająca niezdecydowanego, czy przebiec przed nadjeżdżającym autem czy nie. Zasada jest zazwyczaj prosta – należy założyć, że zwierzę zawsze przebiegnie choćby i szanse na ujście z życiem miałyby być żadne, choćby i wiązałoby się to z niechybną śmiercią pod kołami. Wiedziała, że przebiegnie. Nie wiedziała tylko, w którym momencie. Nie wiedziała tylko, czy zderzy się z nim czy nie. Dała lekko po hamulcach. O zatrzymaniu się nie było nawet mowy. Takie sytuacje przerabiała już wielokrotnie. Być może przez chwilę sie zawahała, zaczynając manewr wymijania, ale jeszcze w tym samym momencie odbiła kołami na prostą, nie tracąc przyczepności. Jechała na długich światłach, co dało jej tą przewagę, że miała czas w ogóle się zastanowić nad tym, co ją czeka. Zwykle nie ma się tego czasu. Wszystko się po prostu dzieje. Jest się zdanym w całości na własny zdrowy rozsądek, że nie zamknie się oczu, nie puści kierownicy, nie zrobi jakiegoś bezsensowengo manewru, że sytuacja nie wymknie się spod kontroli jakimś bliżej nieokreślonym odruchem bezwarunkowym. A takie ryzyko jest zawsze. Dobrze, że to tylko zając. Przebiegł. Jechała dalej.
Nikt nie wiedział, że będzie. Nie zapowiadała się. Wręcz przeciwnie. Właściwie uprzedziła wszystkich o tym, że jej nie będzie. To był więc czas tylko dla niej. Chciała być sama. Chciała tą drogę przemierzyć całkowicie o własnych siłach. Jakby w oderwaniu jeszcze przez tych kilka godzin od świata, do którego wracała, a do którego chyba nie chciała wracać. Mimo poczucia porażki, chciała w ramach świątecznego prezentu dać sobie choćby te 5 godzin prawdziwej autonomii. Ona sama tym razem w swoim własnym samochodzie. Starego golfa traktowała teraz jako właściwie jedyne miejsce, w którym czuła się tak naprawdę niezależna. Choć trudno było mówić o pewnym zgraniu. Trudno było mówić o prawdziwej miłości. Wiedziała, że nie będzie jej łatwo nawiązać równie głęboką relację jak z poprzednim autem, którego choć nie była właścicielem w sensu stricte, takim właścicielem właśnie zaczęła się czuć. Kiedy kupiła golfa, czuła de facto potworne rozczarowanie. Choć trudno przeszło jej przez gardło to wyznać, osoba, której się zwierzyła, stwierdziła, że prawda jest taka, że to nie auto chciała kupić, ale coś o wiele bardziej cennego. Niezależność. Jakoś to przełknęła, tłumacząc sobie, że jest to kwestią czasu oswojenie się ze sobą nawzajem. Kwestią przebytych kilometrów. Kwestią wspólnych przygód takich, jak chociażby ten zając.
Tylko za kierownicą czuła się tak narawdę sobą. Szybko zorientowała się, że ta autonomia jest zagrożona, że walkę o nią toczą jakby dwie siły. Jedna z nich próbuje ją zawrócić, zatrzymać. Druga przyciągnąć do siebie, wyrwać tej pierwszej. Nie ma nic gorszego jak znaleźć się na polu walki dwóch przeciwnych światów. Nigdy wcześniej nie doświadczyła podobnej sytuacji. Z jednej strony znajdowała się w polu magnetycznym okolicznych jezior. Oddziaływały na jej podświadomość. Spędziła wśród nich tak wiele czasu, że poznały każdą jej słabość. Uległa urokowi ich lustra, zwodniczych mielizn, wiotkich trzcin. I władcy jeziora – księżycowi. Dojrzała w zajęczym oku jego błędne spojrzenie. Choćby dlatego nierozsądny manewr był jak najbardziej prawdopodobny. Taka próba sił dwóch silnych charakterów. Być może dlatego zając przebiegł w odpowiednim momencie. Gdyby go potrąciła i wyszła z tego cało, zatrzymałaby się i tak. Nie potrafiłaby pozostawić konającego zwierzęcia na drodze. Nawet gdyby zwierze było martwe, zabrałaby je ze sobą. Choć nie potrafiła przewidzieć tylko jednego – co by czuła w związku z całą sytuacją, jaka by nie była. Być może by wróciła w nadziei na uratowanie mu życia, choć dobrze by wiedziała, że najprawdopodobniej strach okazałby się silniejszy od woli przetrwania. Woli życia. Jakież to odkrywcze?! Jakby mówiła o samej sobie. W pewnych momentach wola ucieczki nawet w naturze okazywała się silniejsza od woli życia. Nawet jeśli ceną była śmierć. Tak się jednak nie stało.
Po raz drugi w ciągu 24 godzin przekroczyła wrota miasta, które spokojnie mogłaby już ochrzcić podobnie jak ochrzciła niebieski most w Nowym Dworze Mazowieckim swoim osobistym rubikonem, pomorskim rubikonem. Miasto jezior. Już raz zawróciła. Teraz ponownie uświadomiła sobie jak silnie działają tutaj siły, których nie potrafiła nazwać, wyjaśnić, wytłumaczyć. Wiele osób sprowadzałoby ją na ziemię, twierdząc, że znowu dorabia sobie filozofię, że jest po prostu rozkojarzona. Dla niej jednak fakt, że do baku nalała benzynę zamiast ropy, świadczył o tym, że to nie jest tylko rozkojarzenie, zamyślenie, lekkomyślność, ale silne zachwianie poczucia świadomości. Za kierownicą czuła się bezpiecznie. Wystarczyło jednak postawić nogę na ziemii i do głosu dochodziły jakieś dziwne siły, z których nie zdawała sobie sprawy. Co najmniej jakby za kierownicą była kimś innym niż stojąc obiema nogami na ziemii. Nie od wczoraj wiedziała o swoim wewnętrznym rozdarciu. O swojej podwójnej tożsamości, która w przeciągu ostatnich kilku miesięcy nabrała jeszcze większej wyrazistości. Nie zamierzała z tego rezygnować. Podjęła świadomy wybór i to już lata temu. Wydarzenia ostatniego czasu jedynie utwierdziły ją w przekonaniu, że nie funkcjonuje jedynie na papierze. Że jest w niej coś, co musi ujrzeć kiedyś światło dzienne. Stała tak chwilę z pistoletem w ręcę i nie mogła uwierzyć, patrząc na dystrybutor. Chwila nieuwagi i tak jakby jakaś jej zaprzeszła postać tankowała inne auto. Totalna kompromitacja. Absurd. Paranoja. Dla niej, bo dla innych po prostu chwila nieuwagi, rozkojarzenia. Ileż to już słyszała histori, kiedy to dorośli faceci tankowali swoje auta do pełna po to tylko, aby przeżyć szok w kasie. Dlatego też, mimo że w odruchu bezwarunkowym wyjęła telefon z kieszeni z zamiarem zadzwonienia po poradę, szybko się opamiętała. Właściwie sama siebie zaczęła zaskakiwać, że nie wykonała w ostatnim czasie żadnego telefonu sama z siebie z prośbą o poradę, pomoc, wsparcie. Żadnego. To inni dzwonili do niej. Z resztą, na co mogłaby liczyć?! Na słowa krytyki. Znowu udowodniłaby światu, że jest biedną, niezaradną małą dziewczynką, która nic sama nie potrafi zrobić. To nieprawda! Choćby dlatego podeszła do kasy i powiedziała ze spokojem, co się stało i zapytała ekspedientów o poradę. Miała szczęście do ludzi w ostatnim czasie. Nie bez powodu z resztą chętnie wyjeżdżała sama, bo dla napotkanych ludzi była jedną wielką niewiadomą. Była po prostu równie obca jak oni dla niej. Relacja jakakolwiek by się zawiązała w jakimkolwiek kontekście była więc pozbawiona wszelkich emocji. Była rzeczowa. Tak i tak. Jest problem i to jest rozwiązanie. Tak też było w tym przypadku. Konkret pozbawiony zbędnych ozdobników. Ekspedienci spojrzeli po sobie, luknęli na auto, do rozmowy dołączył się też klient, jakiś młody facet około 40-tki, jechał za nią od ronda krótką chwilę oplem sedanem. - Dużo Pani zatankowała tej 95-ki? - zapytał jeden z ekspedientów. - 5 litrów zatankowała - dodał drugi zanim zdążyła otworzyć usta. - Co za auto? - zapytał klient. - Golf - odpowiedział pierwszy ekspedient. - Trójka - dodał drugi. - Aaa, to spoko. To niech Pani tankuje ropę do pełna. Więcej niż mniej na pewno - skwitował klient. - Jak to trójka, to nie ma, o czym gadać. - dodał jeszcze. Odetchnęła z ulgą gdzieś w niedostępnych mrokach własnej duszy. Tankując, zobaczyła jeszcze właściciela opla. - Niech Pani tankuje. Nie powinno być problemu. Byle więcej niż mniej. Zatankowała 10 litrów. Nie tankowała do pełna. Zapłaciła. Ekspedienci wyrazili jeszcze swoje wątpliwości co do ilości, ale nie tankowała więcej. Pojechała. Jak zwykle pozostawiając sobie margines niepewności. Całą drogę słuchała pracy silnika, obserwowała dym z rury wydechowej, który przy dodawaniu gazu, ścielił się jasną łuną jak mgła po błyszczącym paśmie jezdni niknącym w kilometrach ciemności pokonywanej drogi.
Ponownie powróciło we niej nieznośne pytanie. Dlaczego nie może do nikogo zadzwonić z prośbą o poradę, pomoc, wsparcie w takiej chwili? Dlaczego jest to niemal ostatnią rzeczą, na jaką by się w tym momencie zdobyła. Nawet gdyby złapała gumę i tak próbowałaby sobie radzić sama. Choć dla niej to byłoby oczywiste... jakby ktoś do niej zadzwonił i powiedział: “Słuchaj, zdarzyło się to i to, nie wiem, co robić...”, ucieszyłaby się, że może komuś doradzić, pomóc, kogoś wesprzeć. I nie drwiłaby z nich. Nie krytykowała. Najpewniej by zażartowała, starając się podnieść drugą stronę na duchu. Czułaby się potrzebna. Choć być może rozumowali podobnie jak ona... byle tylko nie wyjść na głupią idiotkę. Byle tylko nie dać komuś poczucia, że nie można dać sobie bez niego rady. Być może dlatego właśnie dwa razy się zastanawiała zanim by wykręciła numer. Właśnie dlatego, że zamiast pozytywnej energii, zostałaby zapewne naładowana wszystkim negatywnym co możliwe. O ile jednak życie byłoby łatwiejsze i przyjemniejsze, gdyby można było na siebie liczyć tak jak mogła liczyć na obcych sobie ludzi na stacji. Bez zbędnych wycieczek osobistych. Emocjonalnych szantaży. Dorabiania filozofii.