Często słyszę narzekania, że młodzi ludzie nie mają własnego zdania, że nie są wystarczająco zaangażowani i aktywni, ale kiedy już wreszcie ktoś z nich zabiera głos, najczęściej się go ucisza, zarzucając: co młody może wiedzieć o życiu. Sama tego doświadczyłam .Tutaj pojawia się pytanie, jakiego rodzaju zaangażowania i aktywności oczekujemy, czy ślepego i bezmyślnego zachwytu i potulnego "przynieś, podaj i pozamiataj" czy kreatywnego podejścia do rzeczywistości i chęci zmieniania jej na lepsze. Jako młoda osoba uważam, że żyjemy w kraju, który nie jest przychylny młodym ludziom, nie stawia ich w pozycji partnera, ale oczekuje męczęństwa w imię powszechnej martyrologii cierp i milcz, a będziesz zbawiony. Potem słyszę od młodych ludzi, którzy osiągnęli już niemal wyżyny, że właściwie to nie mają już ambicji na przecieranie nowych szlaków, że woleliby pozostać w cieniu.
Twierdzą, że żyjemy w nowoczesnych czasach, w których panuje równouprawnienie, ale jeśli napastowana kobieta zgłasza napastowanie na policję, ta zarzuca się jej, że jest sobie sama winna. Wolę nie myśleć, z jakim traktowaniem spotkałaby się zgwałcona kobieta. Być może warto byłoby się czasami zastanowić nad tym, czy warto zawsze hołdować powszechnej martyrologii, choć co ważne, nie ma znaczenia, czy ktoś wierzy, czy nie, czy chodzi do kościoła czy nie, tutaj rozchodzi się o to, co z tym robimy, do czego się posuwamy, będąc akceptowanym lub nie przez społeczność, w której żyjemy, odnajdując w niej swoje miejsce czy nie. Czy na gwałt odpowiadamy gwałtem, czy potrafimy jednak zachować ostatki człowieczeństwa... Równouprawnienie to sztuczny twór, którym maskuje się braki szerokopojętej przyzwoitości. Pamiętajmy jednak, że tak jak nie ma dżentelmena bez damy, tak i nie ma damy bez dżentelmena.
Gdy z kolei kobieta chce podjąć się pracy fizycznej, gdy chce podjąć się w ogóle jakiejkolwiek ambitnej pracy, przekonuje się ją, że to nie jest praca dla kobiety, że nie da rady, a jeśli chce pracować jeszcze na umowę, mieć świadczenia i normalne wynagrodzenie, próbuje się na wszelkie sposoby umniejszyć jej umiejętności, przekonując, że to się nie opłaca, że Ukrainka może taniej, że pracownicy nie mają zazwyczaj co liczyć nawet na dogodne warunki, mieszkają ze zwierzętami lub w szałasie w lesie, żeby zaoszczędzić, a Ty chcesz umowę, świadczenia i śmiesz jeszcze mówić Nie, kobieto! Europa, proszę Państwa! Europa w Europie. Europa Europie. Zdziwilibiśmy się pewnie, jak pozorny jest świat, w którym żyjemy.
Co ważne, samotna i pracująca kobieta często szufladkowana jest jako feministka. Śpieszę zaprotestować. Dla mnie osobiście myśl feministyczna wydaje się wykluczać możliwość samorealizacji kobiet, które wybrały tradycyjny model rodziny. To, że kobieta wybrała tradycyjny schemat nie czyni jej gorszej od tej, która decyduje się przecierać nowe szlaki. I vice versa. Takie różciowanie jest krzywdzące. Trudno oczekiwać od kobiety z rozbitej rodziny, że odnajdzie się w tradycyjnym schemacie. To nie jej wina. Skąd niby miałaby wziąć przykład? Tak samo trudno oczekiwać od tej wychowanej tradycyjnie, że wyrwie się z bezpiecznego schematu, który również może ją ograniczać, choć wszystko jest możliwe. Bunt to jest jak najbardziej naturalny odruch.
Niemniej jednak feminizm, który na ołtarze wynosi jedynie samotne kobiety poświęcające się stricte samorealizacji, skupiające się na rozwoju kariery kosztem życia rodzinnego lub ograniczające je do minimum, a jednocześnie gardzące utrzymującym je lub nie mężczyzną-mężem-ojcem ich dzieci, którego sprowadzają do podstawowych funkcji "przynieś, podaj, pozamiataj" nie ma dla mnie właściwie specjalnie nic wspólnego z kultem silnej kobiety. Dla mnie to co najwyżej kult jakiegoś zafałszowanego ideału, kobiety cyborga, która nigdy nie popełniła żadnego błędu, nigdy nie doznała porażki. Potem takie kobiety podtrzymują ten sam sposób myślenia w swoich dzieciach i nie dopuszczają myśli, że ich pociechy mogłyby nie sprostać ideałowi, w którego formę tak usilnie próbowały je wtłoczyć. Życie boleśnie jednak weryfikuje taki tok myślenia, bo zderzenie z brutalną rzeczywistością potrafi być druzgocące dla zbyt pewnych siebie młodych lydzi. Nagle okazuje się, że słowo idealny nie ma pokrycia w rzeczywistości, było tylko wymysłem przerośniętego ego własnych rodziców. I tak oto sterylizuje się córki i kastruje synów w trybie roszczeniowym: "Widzisz, mówiłem Ci, świat jest zły, masz tylko mnie. Poradzimy sobie" I wszystko byłoby w porządku, gdyby nie fakt, że w życiu przyjdzie się człowiekowi mierzyć z różnymi problemami. Co jeśli nagle okaże się, że ten rodzic, który tak nas utwierdzał w przekonaniu, że możemy na niego liczyć, zignoruje nasze potrzeby, zbagatelizuje leki i wątpliwości czy wręcz uda, że nie ma problemu?! Tak oto wchodzą w życie młodzi ludzie, unikając działania w obawie przed popełnieniem błędu, coraz bardziej zamykając się w sobie w poczuciu wymuszonej przez własnych rodziców idealnej odmienności, bo nie ma dla niej miejsca w otaczającej rzeczywistości.
To samo tyczy się mężczyzn. Pokutuje schemat mężczyzny-wojownika, który nie ma prawa do słabości, nie ma prawa do tego, by stracić pracę, by zarabiać mniej, by popełnić jakikolwiek błąd. Często na tym schemacie budowane są rodziny, by potem rozwodzić się, gdy budżet rodzinny zmniejszy się o połowę, a wraz z nim siła rodzinnych więzi. Nagle kochany mąż i tatuś staje się nikim, bo nie stać go już na wakacje na Malediwach czy najnowszego mercedesa. I potem słyszę o tych kobietach, matkach, córkach i kochankach, które z pogardą odnoszą się do swoich byłych lub niedoszłych mężów, oczekując że będą podtrzymywać ich sztuczny wizerunek niezależnej kobiety, płacić za to i za tamto, a temu wszystkiemu przyglądają się ich dzieci, synowie, bracia. Jaki przykład mają? Czy zdołają oprzeć się pogardzie własnych matek i sióstr? A co jeśli koniec końców usamodzielnią się, zbuntują i staną po stronie tego złego? Może się okazać, że on wcale nie jest zły, a tylko źle wybrał, ale wszyscy oczywiście podtrzymują schemat własnej nieskazitelności, korona by im z głowy spadła, gdyby przyznali, że to również po części ich wina, że stało się tak, jak się stało, bo unieśli się na przykład dumą osobistą. Łatwo jest odbierać innym to, co się miało, a co uważało za złe. Czy mamy jednak prawo do decydowania za drugiego człowieka, co jest dla niego najlepsze? Kiedy kończy się nasze prawo, a zaczyna jego? Ot, tragedia grecka z autopsji.
Człowiek to nie pies, na człowieka się nie woła, do człowieka się podchodzi i do niego mówi, a nawet psu zrobi różnice, czy jak się go woła, to woła się go po imieniu i nawiązuje się przy tym kontakt wzrokowy, czy jak nie przychodzi, to ktoś się nim jednak zainteresuje, poszuka i sprawdzi, czy nic się nie stało. Chyba, że ten pies to tylko kolejny element przewrotnej układanki pozorów, z której stworzyliśmy swój własny sztuczny oczywiście nieskazitelny wizerunek. Jak się nie ma serca, wówczas można oczywiście zamienić tego nieszczęsnego psa na lepszy model. Jeżeli traktujemy drugiego człowieka jak powietrze, nie odwzajemnimy pozdrowienia, uśmiechu, daru, to dla niego informacja, że nie jest traktowany na równi, nie oczekujmy więc, że będzie szukał z nami kontaktu, że będzie nam słał ukłony, płaszczył się jak ten, o zgrozo! biedny pies. Nikt nie chce być traktowany jak powietrze, a jeśli nawet wolałby być niewidzialny, to z pewnością nie będzie szukał wtedy potwierdzenia w drugim człowieku. Żaden człowiek to nie pies, nawet ten, który zamiata ulice, jemu też należy się najzwyklejszy ludzki szacunek. Życie bywa przewrotne i nigdy nie wiadomo, czy kiedyś nie znajdziemy się na jego miejscu. Jeśli nie potrafimy znaleźć w sobie dla niego szacunku, to należy się tego z całą pewnością wstydzić!