- A Wam czasami nie zimno?
- Nie, my strajkujemy. Domagamy się od jutra wyższego wynagrodzenia…
Wymieniają z kpiną w głosie kolejne postulaty przez zaciśnięte na tanich papierosach zęby.
Nie trudno zrozumieć żart. Ruch na przebiegającej nieopodal autostradzie blokuje od rana kilkudziesięciu rolników. Z tego powodu otworzono po raz pierwszy w historii dotąd zamknięte bramki zjazdowe z autostrady. Alleluja! A więc jednak można. Szkoda, że tylko w obliczu takich okoliczności ułatwia się ludziom życie. Może więc ten strajk ma jakieś plusy. Właściwie nie ma znaczenia, co dokładnie postulują strajkujący, zapewne mają swoje powody, dla mnie znaczenie ma bierność i brak solidarności zwykłych, szarych obywateli ze strajkującymi, czego smutnym przykładem wydaje się być ta mikrosytuacja. Zapewne nie są to jedyni ludzie, którzy zakpią dzisiaj z tej inicjatywy.
Społeczeństwo wydaje się być podzielone na dwie skrajności: zrezygnowanych z trudem wiążących koniec z końcem, a z pewnością takich, co już dawno poddali się w walce o lepsze jutro, o coś więcej niż ochłapy, którzy uwierzyli, że na nic więcej nie zasługują niż minimalna stawka godzinowa, i tych, którzy nie wiedzą, co zrobić z chlebem i pieniędzmi, którym obcy jest świat ulicy - świat zwykłego człowieka. Dla tych drugich ci pierwsi są przykładem ciemnej masy. Stereotypowymi wieśniakami. Dla nich minimalne wynagrodzenie to tylko hasło bez pokrycia w statystykach. Nie rozumieją ich i nie chcą zrozumieć. Tak jest łatwiej żyć - łatwiej wyrzucać ten chleb do kosza, kiedy nie ma się pojęcia, ile pracy kosztuje najbiedniejszego zapracowanie na niego.
Poraziła mnie nie tyle obojętność, co kpiarski ton wypowiedzi tych mężczyzn, w którym z trudem starałam się dopatrzyć jakiejkolwiek nuty solidarności, nie wspominając już o poczuciu rezygnacji. Ci mężczyźni wydawali się w stu procentach pogodzeni z rzeczywistością, pogodzeni z tym, że nie mają prawa oczekiwać niczego więcej od życia, jakby pragnienie czegoś więcej było z góry skazane na niepowodzenie, wiązało się z jakąś niechlubną walką, która być może kosztowałaby ich jeszcze więcej niż dotychczasowe życie, która zapewne spotkałaby się z analogiczną kpiną, jak ta, która przebijała przez ich własne wypowiedzi.
Wieczorem dotarła do mnie informacja o zakończeniu strajku, pięknie podsumowana w mediach, że były postulaty, przyjechał minister, wysłuchał strajkujących, policja wystawiła mandaty, rolnicy okazali wyrozumiałość kierowcom (zapewne nie zdawali sobie sprawy z tego, że skrócili drogę do domu wielu postulującym otwarcie bramek mieszkańcom pobliskich miasteczek) i wszyscy rozeszli się grzecznie do domu przekonani o tym, że zbawili świat. Taki happy end. A ja odnoszę wrażenie, że wszystko rozeszło się po kościach, że nie sposób odratować już tego świata, zaszły w nim nieodwracalne zmiany. Z jednej strony wciąż razi mnie kpina jednych wobec odwagi drugich, a z drugiej strony ten strajk przypomina mi trochę wątły płomień, który ostatkiem sił zawiązuje się jeszcze na wypalonym palenisku, by za chwilę zgasnąć na zawsze.
Sunę dalej ulicami miasta i po okolicy, załatwiając sprawunki na piechotę i w popołudniowym korku. Mijam wycięte w pień działki i podziurawione kałużami złomowiska, przemierzam znienawidzone barokowe galerie i markety mydlące oczy kolejnymi promocjami i nie mam wątpliwości, że świat mojego dzieciństwa już dawno przeminął. Każdy sprawunek ciąży mi w głowie wielkim znakiem zapytania, który jak słaba kotwica zostawia za sobą ledwo widoczną linię tej bezdusznej podróży. Jutro znów nie będzie po mnie tutaj śladu. Trudno pogodzić mi się z tym faktem, to uczucie paraliżujące, mimo że na ustach noszę już od miesięcy obietnicę wyjazdu. Zastanawiam się, dlaczego zwlekam, skoro każdy kolejny dzień nic nie zmienia, dlaczego jestem tak uparcie konsekwentna w wywiązywaniu się ze wszystkich obietnic i obowiązków, dlaczego tak bardzo mi zależy na byciu uczciwym wobec siebie i innych ludzi, przecież co dzień stykam się z postawami wręcz przeciwnymi. Jestem jak to słabe ogniwo, które chce płonąć, nie czyniąc szkody. Już prawie gasnę, już czasu mam coraz mniej, jeszcze mnie bolą czyjeś oczekiwania. Byle tylko starczyło ognia do końca tygodnia. Byle tylko udało się wypalić ten cień na sumieniu i odnaleźć się na końcu świata...
...może znajdę bratnie dusze w innym małym miasteczku.