Kiedy zjechałam z autostrady, zauważyłam wchodzącą w zakręt pędzącą karetkę na sygnale, zjechałam na krawężnik, mimo, że był bardzo wysoki, ustępując jej drogi. Mogłam uszkodzić auto, jadąc z tą prędkością, ale wygrało jednak jakieś podświadome i bezwarunkowe poczucie obowiązku i przyzwoitości. Jak zwykle pomyślałam sobie, że to pewnie grodziskie pogotowie. Być może jedzie tą karetką mój ojciec. Być może byłby ze mnie dumny jako kierowcy. Choć ta myśl była wtórna. Najpierw naszła mnie refleksja, że być może kiedyś to ja będę pasażerem takiej karetki. Być może od ustąpienia drogi przez tego jednego kierowcę, zależeć będzie reszta mojego życia.
Zjeżdżając w ulicę prowadzącą do Państwa B., przypomniałam sobie o adresie ojca, który dostałam od ich córki pół roku temu. Miałam tam pojechać. W między czasie Agnieszka nawet dzwoniła i mnie pytała, czy pojechałam. Dostałam ten adres w złym momencie. Nawet teraz nie byłabym w stanie tam pojechać, choć to rzut beretem. Być może przez ten cały rok unikałam tych odwiedzin, aby o tym nie myśleć, a wizyty w Grodzisku niechybnie mi o tym za każdym razem przypominały. Nawet nie byłam w stanie sobie przypomnieć, gdzie włożyłam karteczkę z nazwą ulicy, choć być może nie miało to większego znaczenia i i tak trafiłabym pod wskazany adres. Zastanawia mnie jak by to było, gdybyśmy mieli te spotkanie już za sobą. Być może jechałabym teraz do niego, a być może podobnie jak moja matka byłby w pracy.
Z rodzicami Agnieszki spędziłam dwie godziny, oglądając wiadomości w telewizji, rozmawiając o polityce i o przegranym pokoleniu, do którego się zaliczam. A rzadko mi się zdarza oglądać w domu telewizję, rzadko w domu panuje taka kameralna atmosfera, na kanapie rzadko wszyscy siadają i rozmawiają choćby o głupiej polityce, popijając herbatę i jedząc kanapki. Być może brakuje w moim domu jakiegoś elementarnego składnika rodzinnej atmosfery, dlatego wiecznie tak się jakoś mijamy i wszystko jest jakieś chaotyczne i byle jakie. Lubiłam te rozmowy o polityce z Panem B., jakkolwiek moja wiedza z zakresu polityki mojego kraju pochodzenia wydawała mi się godna pożałowania. Nigdy jednak nie rozstawaliśmy się w negatywnych emocjach, co było niejako standardem w przypadku wszelkich innych moich znajomych. Być może po prostu nasze punkty widzenia z ojcem Agnieszki były w miarę zbliżone i wykluczały wszelkie emocje związane z ewentualnymi różnicami w poglądach. Być może po prostu nasze rozmowy miały charakter dialogu, którego chęci zasadniczo brakowało ze strony większości ludzi, którymi się otaczałam. Jedno jest pewne Pan B. z pewnością posiadał ogromną wiedzę w tym zakresie, której mi brakowało. Ja zawsze byłam, jestem i pozostanę jednak tylko idealistką w tym zakresie.
Kiedy żegnałam się i wsiadałam do auta, minęła mnie znowu karetka pogotowia. Znowu pomyślałam o ojcu. Cóż, to nieuniknione, pomyślałam, być w Grodzisku i nie minąć karetki pogotowia, nie przypominając sobie o nim. Dostałam jego adres jakiś czas temu, ale coś usilnie powstrzymuje mnie już od prawie pół roku od spotkania z nim. Mam poczucie, że byłby zawiedziony tym, jaka jestem. Moją bezcelowością. Podobnie jak wszyscy, którym na mnie zależy lub, którym zależy na mojej bezcelowości. Czymkolwiek przejawia się ta moja bezcelowość. Być może wcale jej nie ma. Jedno jest pewne jestem teraz zbyt pogubiona, aby dzielić trójkąt bermudzki, a może nawet czworobok swojego życia pomiędzy jeszcze jedno miasto. Zaiste fenomen trójkąta bermudzkiego był idealnym odzwierciedleniem mojej obecnej sytuacji, gdzie wszystko jakoś ginie w niewyjaśnionych meandrach moich życiowych trajektorni.
Ostatnio nawet ktoś próbował mnie namówić, abym nakręciła o ojcu dokument. A właściwie o swoim dążeniu do spotkania z nim. Już kiedyś miałam taki pomysł. Z czasem wyewoluował jednak do koncepcji filmu fabularnego. Uznałam, że nie byłabym w stanie zrobić z tego filmu dokumentalnego. To jakby wykraczało poza moje możliwości. Myślałam nawet o tym, aby znaleźć podobnego bohatera, który szuka swojego rodzica i chce się z nim skonfrontować. Moja wrażliwość zawsze jednak przegrywała z poczuciem, że robiłabym to być może kosztem czyjegoś intymnego przeżycia. Te pomysły podobnie jak moje własne sinusoidalne porywy pragnienia i próby konfrontacji z ojcem, trafiały więc podobnie jak wiele moich niespełnionych namiętności do szuflady w postaci szkiców i notatek. Po prostu była to jedna ze spraw, które mnie przerastały. Być może było to kwestią czasu, a być może przejawem niedojrzałości wrodzonej, a być może wtórnej, być może niesprzyjających okoliczności, choć mając adres w kieszeni i zielone światło ze strony całego świata, gdzie nikt i nic już właściwie nie stało na przeszkodzie, moje wahanie ujawniało już tylko wszelkie niedociągnięcia mojej życiowej sytuacji i obnażały moje obecne słabości. To, że po prostu nie byłam gotowa na to wyzwanie przy obecnym niestabilnym stanie umysłu, a być może mój umysł nie był po prostu sam z siebie niestabilny, a niestabilność spowodowana była nadmierną ilością zewnętrznych zmiennych. Po raz kolejny uświadomiłam sobie, że nie ma właściwie w życiu nic stałego i pewnego. Albo jest dobry moment albo go nie ma. Było wiele dobrych momentów, ale nie było sprzyjających okoliczności. Teraz okoliczności były sprzyjające, ale z kolei ja nie znajdowałam się w dobrym położeniu, aby stanąć na wysokości tego spotkania.
Kiedy wracałam z Grodziska, zastanawiając się, czy kupić masło, żeby nadać jakiś cel swojej powrotnej podróży do domu, nagle przed moim zderzakiem pojawiła się znowu karetka. Ta sama, która mnie wtedy minęła. Chcąc, nie chcąc, dogoniłam ją na jednych z grodziskich świateł. Jechałam za nią przez dobre dziesięć minut. We wnętrzu zapalone było światło i widziałam niewyraźny profil jednego z ratowników. Miał na nosie okulary i zmierzwioną, bujną czuprynę. Nieznośnie przypominał mi mojego ojca, jakim znam go z internetowych reportaży i zdjęć. Po chwili ktoś zgasił światło. Zastanawiałam się, czy mnie widzi. Starałam się trzymać jak najbliżej. Zdjęłam czapkę. Nawet myślałam, żeby zapalić światło. Zastanawiałam się, czy jeżeli to faktycznie on, czy palec Boży sprawiłby, że spojrzałby w stronę kierowcy jadącego z tyłu, czy byłby w stanie dostrzec we mnie jakiekolwiek swoje podobieństwo, a może podobieństwo do kobiety, w której był niegdyś podobno tak szaleńczo zakochany, że nosił ją na rękach. Zastanawiało mnie, czy ja w ogóle byłam w jakikolwiek sposób podobna do mojej matki sprzed lat. Być może wcale. Być może było wręcz przeciwnie i to ja bardziej przypominałam o nim mojej matce. Być może mijamy się tak od lat. Być może spotkamy się kiedyś, kiedy będzie już za późno. Być może zawsze było za późno. Z tego wszystkiego nie pojechałam kupić masła. Doszłam do wniosku, że to masło nie jest raczej tym, czego teraz tak na prawdę najbardziej potrzebuję.