Nigdy nie uważałam się za mola książkowego. W tej dziedzinie prym wiodła zawsze moja mama. Zakrawa w tej mierze o budowniczych największego rozmachu, obwarowując się jak niezdobyta twierdza murem książkowych cegieł. Każda książka jest dobra. Nawet harlequin, jeśli nie ma nic lepszego pod ręką. Żyjemy tym samym jakby w dwóch różnych światach. Ze mną bywa różnie. Czasami potrafię nie przeczytać żadnej książki przez cały rok. Bywają jednak takie okresy, że czytam po cztery czy pięć książek w miesiącu. Wszystko zależy od tego, czy w danym momencie zafascynuje mnie jakaś konkretna dziedzina. Jestem typem czytelnika, który nie chwyta po przypadkowe książki, który nie jest też na czasie z najnowszymi trendami czy nagrodami w dziedzinie literatury, który nie czyta po to, by po prostu czytać, bo tak trzeba. Nie, dla mnie książka to podróż. Podróż do miejsc, do których nie zawsze mogę się udać, ale zwycięża niecierpliwość. Po prostu muszę być tam, gdzie bym chciała już, tu i teraz. Muszę żeglować, łowić ryby lub badać runo lasu. I to nie po byle, jakich morzach pływać, nie byle gdzie, jak i, jakie ryby łowić i znać najskrytsze tajemnice niepozornego porostu. Krótko mówiąc, czego dusza zapragnie. W przeciwieństwie również do mamy preferuję jednak biblioteki niż księgarnie. Zanim zdecyduję się na zakup książki, muszę zapałać do niej szczególnym uczuciem. Moja osobista biblioteka jest skromną esencją światowej literatury szalenie zróżnicowaną pod względem gatunku. W okresach wzmożonej potrzeby wielkiej litery bywam więc częstym gościem w lokalnych bibliotekach. Traf sprawił, że dzisiaj udałam się do jednej z moich bibliotek na slajdowisko poświęcone "USA: Georgia i podróż przez siedem stanów" prowadzone przez szalenie sympatyczną Misię Łukasiewicz, rzeźbiarkę i malarkę, której udało się połączyć przyjemne z pożytecznym i w ramach pozyskiwanych grantów nie tylko tworzyć, ale również podróżować. Te podróże z resztą stały się w dużym stopniu ogromnym źródłem inspiracji dla jej twórczości. Przyjemnie się słuchało jej opowieści. Miło było się choć na chwilę przenieść na drugi koniec świata. Nie tylko oglądać ten świat na zdjęciach, ale również posłuchać o tym, jak się tam ludziom żyje, jakie mają radości, jakie troski. Była również duża dawka przyrodniczych ciekawostek. Ot choćby o takiej oplątwie brodaczkowej (Tillandsia usneoides L.) zwanej potocznie hiszpańskim mchem, która jest epifitem pokrywającym korony olbrzymich drzew, zwisającym z nich i powiewającym na wietrze niczym witki naszej polskiej wierzby płaczącej. Widok niezwykle charakterystyczny dla tych rejonów Ameryki. Z pewnością widzieliście nieraz te niezwykłe twory na drzewach rosnących wzdłuż traktów prowadzących do amerykańskich plantacji przewijające się na malowniczych kadrach filmów o niewolnictwie. Ciekawostką byli dla mnie w szczególności mieszkańcy tej przedziwnej rośliny - oczywiście nietoperze, ptaki, pająki (skakuny i pelegriny) i mikroskopijne robaczki o nazwie Trombiculidae - rodzina owadów z podrodziny roztocze z rzędu roztocze Acarina, przed którymi tak bardzo przestrzegali Misię tubylcy. Owady te bowiem wnikają pod skórę i mogą powodować silne podrażnienie skóry, jak również inne nieprzyjemne dolegliwości. Krótko mówiąc, moje klimaty - niezwykła przyroda, podróżowanie na dziko, spanie w samochodzie, próba zbliżenia się do tubylców, zrozumienia ich codzienności. Jeśli dodam, że podczas prezentacji stały mieszkaniec biblioteki kanarek postanowił nam zaintonować niezwykle subtelną arię, całe wydarzenie zyskuje na kameralności. Swoją drogą trochę sobie z kanarkiem porozmawialiśmy. Nie było nas wiele, ale w sam raz, aby w pełni nacieszyć się tym spotkaniem, a przecież dzisiaj dzień kobiet. I pewnie ten dzień bez tych wszystkich wrażeń przeminąłby dla mnie jak każdy inny dzień - dzień jak co dzień. Zamiast tego wracałam z głową ciężką od refleksji. Z jednej strony na myśl o młodych ludziach w USA, którzy żyją z dnia na dzień niepewni tego, czy kiedykolwiek uda im się spełnić marzenia, czułam ulgę, że nie jestem osamotniona, a z drugiej strony poczułam nagły przypływ inspiracji do namalowania kolejnego obrazu na widok w sumie sam w sobie nieszczególny. Jakby jeszcze znalazł się ktoś, kogo też by zachwycił i dałoby się za tych parę groszy pojechać gdzieś dalej. Póki co musi mi wystarczyć książka i moja bujna wyobraźnia, bez której pewnie niczym bym się specjalnie nie wyróżniała. Z pomocą przyszła mi ponownie biblioteka. Otóż z okazji dnia kobiet panie bibliotekarki rozdawały dzisiaj czytelnikom książki-niespodzianki opakowane w szary papier. Wstrzymałam się z otworzeniem swojego zawiniątka do czasu powrotu do domu. Z namaszczeniem przystąpiłam do rozpakowywania niespodzianki i nie mogłam uwierzyć własnym oczom. Intuicja jednak mnie nie zawiodła, gdy postanowiłam wybrać jednak tę grubszą paczuszkę. Podróży ciąg dalszy - Włochy. A dopiero co w ubiegły piątek postanowiłam uczyć się hiszpańskiego w ramach darmowego e-learningowego kursu, do którego klucz można było pobrać w bibliotece. Dobrze, że chociaż oba języki są romańskie. Może moja mała główka ostatecznie da jakoś radę stanąć na wysokości zadania. Więcej o prelegentce Slajdowiska o USA, rzeźbiarce i malarce Misi Łukasiewicz: http://www.misialukasiewicz.pl/aboutme
0 Comments
Leave a Reply. |
Hej! Mam na imię Victoria. Wycieczki Osobiste to mój dziennik podróży, spełnionych marzeń i ulotnego piękna. Podróżować można nawet w kropli wody. Dzisiaj jest tylko dzisiaj, więc nie trać czasu: "podróżyj" tak, jakby jutra miało nie być!
O mnie
Z wykształcenia tłumacz i montażysta filmowy. Z zawodu kameleon, a w praktyce przede wszystkim włóczykij z dziennikarskimi ciągotami. Niespokojny duch. Trudny charakter. Towarzyski samotnik. Poliglota, gaduła i gawędziarz. Niestrudzony ogrodnik. Z zamiłowania piszę, fotografuję i maluję. Uwielbiam podróże, aktywność na świeżym powietrzu i kontakt z naturą. Szukam szczęśliwych wysp. Wierzę, że jest przede mną jeszcze wiele do odkrycia! Oto moja bajka o życiu! WĄTKI
All
ARCHIWUM
July 2023
Victoria TucholkaYou can change the skies but you cannot change your soul |
VICTORIA TUCHOLKA |
|