Powyższa mapa marzeń to efekt naszego udziału w warsztacie Katarzyna Łuka zaprasza do pracy nad swoimi marzeniami, o którym to wydarzeniu wspominałam Wam już wcześniej na facebooku. Jak większość wydarzeń, którymi dzielę się z Wami na Wycieczki Osobiste, i to nie było przypadkowe. Kasię poznałam już wcześniej. W sierpniu zeszłego roku wzięłam udział w cyklu czterech warsztatów przez nią prowadzonych i bardzo mile je wspominałam. Wiedziałam, że praca z nią z pewnością jest okazją do znalezienia motywacji i pozytywnej energii do działania, a tego właśnie potrzebowałam i uważałam, że przydałoby się również Nam - mi i Łobuzowi. Przede wszystkim chodziło o to, abyśmy razem z Łobuzem określili jakiś wspólny cel-marzenie, do którego będziemy razem dążyć. Coś takiego, co zjednoczy nas we wspólnym działaniu i konstruktywnym spędzaniu czasu razem. Na warsztaty udaliśmy się z jednomyślnym postanowieniem stworzenia jednej mapy marzeń - Naszej mapy marzeń, a opuściliśmy z jasno określonym wspólnym celem.
Pewnie zastanawiacie się, skąd właściwie wziął się cały ten pomysł na budowę własnej łajby i rejs dookoła świata. A tak, zapomniałam wspomnieć, że postanowiłam, że nie będziemy się rozmieniać na drobne i od razu zamierzymy sobie ambitny cel opłynięcia świata :)
Ja zaczęłam ostatnio coraz bardziej tęsknić za żaglami. Odkąd przed wyjazdem do Australii przeczytałam książkę "Australia kusząca obietnicą" Tadeusza Zimeckiego, zamarzyło mi się jeszcze raz w życiu przeżyć jakąś żeglarską przygodę. Najlepiej równie ekscytującą, jak ta opisana przez Zimeckiego. Wciąż buzia mi się śmieje, jak tylko sobie przypomnę jeden z zabawnych cytatów z książki:
"[..] - Samolot, proszę szanownego - mówi steward - to jedno wielkie załganie i bluźnierstwo. Trzeba zobaczyć świt na Biskaju, foki koło Kapsztadu, musi szanownemu panu zapachnieć Dniem Ostatecznym. Dobrze jest chociaż jeden raz wzywać na pomoc Serdeczną Matkę, dać się obezwładnić samotnością, nieokreśloną grozą, wyobrażać sobie, że się przepadło na wszystkie czasy w zimnych, obojętnych ciemnościach morza… [..]".
Po takiej lekturze chętnie zamieniłabym swój luksusowy lot do Australii na rejs. Oczywiście w charakterze członka załogi :) A tak na marginesie, warto jest czasami wrócić do swoich refleksji z lektury sprzed kilku lat: Ten steward musiał chyba być spod mojego znaku zodiaku. Jakbym słyszała siebie:) Nic więcej dodać, nic ująć, nie można było mnie, kapryśnego czytelnika, odpowiednik inkwizycyjnej próby trzech stron, wziąć bardziej za gardło niż decydując się na 2-miesięczną wyprawę łajbą do Australii. Uwielbiam morskie klimaty. Zawsze marzyła mi się taka morska wyprawa - pisałam we wpisie poświęconym lekturze książki. To niebywałe, że od tamtego czasu jeszcze mi się nie odmieniło. Być może paradoksalnie w choć jednej rzeczy jestem konsekwentna. Oczywiście to nie jedyna inspiracja. Po drodze odkryłam jeszcze dokument z rejsu tratwą Kont-Tiki Thora Heyerdhala, beletrystyczne "Cmentarzysko Zapomnianych Statków" Arturo Perez-Reverte naszpikowane wręcz fachową wiedzą, nie spałam po nocach, czytając z zapartym tchem o kolejnych wyprawach na Wyspę Wielkanocną.
Wierzę w to, że nasze życie jest pełne takich tajemnych znaków, które cały czas nam się objawiają, przyciągają nas, choć nie zawsze potrafimy je dostrzec i prawidłowo odczytać. Trzeba być bacznym obserwatorem, aby połączyć je wszystkie w całość. Takim swojego rodzaju astronomem własnego przeznaczenia. Kierować się intuicją. Być spontanicznym. Iść za tym, co podpowiada ten wewnętrzny głos. By móc wreszcie zobaczyć wyraźnie na tym rozgwieżdżonym niebie swoją własną gwiazdę polarną.
Już długo nosiłam się z zamiarem odświeżenia swojej wiedzy z zakresu żeglarstwa. Gdy więc żeglująca koleżanka podzieliła się ze mną informacją o wykładach teoretycznych z zakresu przygotowania do egzaminu na żeglarza jachtowego, nie zastanawiałam się ani chwili i pojechałam na pierwszy wykład. Odkąd zrobiłam patent, wiele się pozmieniało. Gdy więc wreszcie dokopałam się w swoim osobistym archiwum do mojego żeglarskiego prawa jazdy, przeżyłam lekki szok - od tego czasu minęło ponad 10 lat!
Jednocześnie w Łobuzie rozbudziłam chyba dawne marzenie o budowie jachtu i rejsie po morzu. Sam ma na koncie przygodę życia - rejs dookoła świata na pokładzie jednego z niegdyś największych statków pasażerskich świata Grand Princess, jako członek załogi. Jakiś czas temu obiecałam Wam z resztą wywiad z nim na ten temat - praca jako sposób na podróż życia. Nawet pojechaliśmy do Gdyni w odwiedziny do jego starego znajomego Grubasa. Chłopaki nie widzieli się sto lat. W każdym razie, Łobuz zaczął mi podsyłać jakieś linki z projektami jachtów i pytać, który podoba mi się najbardziej, a ja jestem chłodną realistką i najważniejsze jest dla mnie zawsze to, aby wszystko było przede wszystkim praktyczne, a po morzach przecież nigdy nie żeglowałam, jaki więc byłby sens kierowania się tylko estetyką wykonania, skoro morski rejs, jak już się wywiedziałam z lektury książek i rozmów z różnymi osobami, to nie przelewki. Ostatecznie chyba nieco zgasiłam zapędy Łobuza swoim ciętym "To zależy...".
Nie zabrakło jednak i miejsca i czasu na odrobinę fantazji, bo oto nagle z dnia na dzień dowiedziałam się o warsztacie z Kasią Łuką, którego przedmiotem miało być stworzenie mapy marzeń. Intuicja podpowiadała mi, że nie powinno Nas na tych warsztatach zabraknąć. I tak oto fantazja rozerwała na strzępy mój chłodny realizm, a na środku kartki znalazło się zdjęcie Daru Pomorza :) którego to ostatecznego przyklejenia raz a dobrze podjął się sam Łobuz, pieczętując tym samym Nasz szalony los. Los dwóch szalonych wilków morskich "to be", bo jeszcze długa droga przed nami do realizacji tego szalonego marzenia!
Jeżeli spodobał Ci się ten post, zostaw komentarz lub polub mój fanpage Wycieczki Osobiste.