"Żywię nadzieję, iż czytelnik mój świadom jest tego, że mrówki trudnią się ogrodnictwem i rolnictwem, że biegłe są w hodowli grzybów, że oswoiły - według dzisiejszego stanu wiedzy - pięćset osiemdziesiąt cztery rozmaite gatunki zwierząt, że potrafią drążyć tunele w litej skale, że znają sposoby zabezpieczenia się przed zmianami atmosferycznymi, które mogłyby zagrozić zdrowiu młodych, a także tego, że ich długowieczność jest wyjątkowa, bowiem przedstawiciele najwyżej rozwiniętych społeczności żyją wiele lat."
Autor poświęca aż 26 stron pochwale mrówek jako wzorcowi samowystarczalnej społeczności do naśladowania przez ludzkość. Któż w istocie nie zachwycał się choć raz mrówczą organizacją i dyscypliną, komu nie zdarzyło się protestować przeciwko panującemu nieładowi, twierdząc, że powinno być jak w mrowisku, i wszystko byłoby wspaniale, gdyby tylko nie jeden drobny szczegół, a mianowicie to, że ta mrówcza organizacja i dyscplina jest zasługą głównie płci pięknej. Panowie mrówki zdegradowani są w mrówczej arkadii nawet już nie tylko do ciężkiej pracy na rzecz realizacji oczywiście perfekcyjnej kobiecej wizji, ale raptem tylko do dostarczania materiału genetycznego, po czym giną. Nasuwa się oczywiste skojarzenie z "Seksmisją" Juliusza Machulskiego, która być może nie tyle podważa zasadność apoteozy mrówczego systemu, co jakąkolwiek szansę na wcielenie go w życie przez niesforny rodzaj ludzki.
Oczywiście "Kwaidan" nie traktuje jedynie o mrówkach, ale... również o komarach i motylach:) Polecam zwłaszcza rozdział poświęcony motylom:) "Kwaidan" jest przede wszystkim zbiorem legend i opowieści niesamowitych będących częścią kulturowej spuścizny Japonii. Jak przystało na legendy, oczywiście nie zabraknie duchów i upiorów, choć daleka byłabym od stwierdzenia, że są to typowe opowiadania grozy. Byłabym raczej skłonna twierdzić, że są to opowieści ludzi i opowieści o ludziach mądrych i wrażliwych, którzy po prostu widzą i rozumieją więcej. To również z tego względu doceniłam tę lekturę. Być może jestem bardziej duchem wśród duchów niż człowiekiem wśród ludzi, że prawdziwą grozę budzą we mnie zupełnie inne przejawy ludzkiej działalności.
"Nie mogę sobie przypomnieć, kiedy się to zaczęło. Bywają w życiu takie sprawy, które, gdy się je wspomina, wydają się nie mieć początku: początek został ukryty, nie wiadomo zresztą, czy jest on w ogóle wymierny, czy był linią łączącą ze sobą kilka momentów, kilka punktów czasu. To coś, jak z ową starogrecką zagadką na temat łysiny. Brak jednego włosa nie stanowi łysiny, brak dwóch włosów - też nie, brak trzech - też nie, brak piętnastu - też nie. Więc kiedyż właściwie zaczyna się łysina? Może w ogóle nie ma ona początku? A przecież to niemożliwe; nie istnieje na świecie rzecz bez początku, każda rzecz musi mieć swój początek, czy to w przestrzeni, czy w czasie. Szkoda tylko, że nie zawsze można go sobie przypomnieć, choćby się miało pamieć jak najlepszą."
Dla mnie lektura tego fragmentu to było objawienie. Co najmniej jakby komuś udało się ująć w filozofię słowa moje własne rozterki, gdyby tylko nie fakt, że ostatecznie autor sprowadza całe swoje filozofowanie do zapowiedzi, że w niniejszym dziele będzie dochodził źródła swego... alkoholizmu. Rzecz jasna mnie, jako bardziej przeciwnika niż zwolennika alkoholu, od razu to zgasiło. Słowo alkoholizm sprawiło, że potrzebowałam dłuższej chwili na zastanowienie, czy w ogóle chcę brnąć dalej w tę lekturę, ale jako że zawsze mnie intrygowało wszystko to, co ludzkie, z alkoholikami stykałam się w swoim życiu wielokrotnie i nigdy nie potrafiłam zrozumieć, co nimi kieruje, postanowiłam dać autorowi szansę. Być może dowiem się czegoś nie tylko o alkoholikach, ale w ogóle o nałogowcach. Zapewne wielu, choć niechętnie się do tego przyzna, doszukałoby się choć jednego, choćby niewinnego nałogu w swoim własnym życiu. Jezus zamiast wydawać wyroki, wypowiedział słowa: „Kto z was jest bez grzechu, niech pierwszy rzuci (w nią) kamieniem”. I choć w istocie powieść jest z pewnością odpowiedzią na dręczące wielu ludzi pytanie, dlaczego ludzie stają się alkoholikami, psychologiczną wręcz spowiedzią bohatera z alkoholowej delirki, w miarę lektury ten nałóg zaczyna właściwie schodzić na drugi plan, ustępuje, staje się tłem dla wydarzeń o wiele bardziej dramatycznych, bo oto rozważania na temat alkoholu i filozofii picia przerwie wybuch II Wojny Światowej i Powstania Warszawskiego, które staną się kanwą dla burzliwego i tragicznego romansu autora z tajemniczą Gosią, a którego konsekwencje okażą się ostatecznie dla autora destrukcyjne w skutkach, bo oto pod koniec swojego życia w momencie, w którym wydawać mu się będzie, że wreszcie odnalazł spokój ducha, wszystko sobie uporządkował, za wszystko zapłacił i odpokutował, jedno spotkanie załamie cały jego misternie poukładany i połatany światopogląd. Ironia losu. Bohater powieści Teodora Klona przywodzi na myśl bohatera greckiej tragedii, którego los jest z góry zdeterminowany jakkolwiek, by się nie starał uniknąć tego, co mu jest pisane. Na uwagę zasługuje w szczególności opisany z punktu widzenia kieliszka świat okupowanej Warszawy, piekła Powstania Warszawskiego i postępującego komunizmu. Z jakże naturalistyczną, chirurgiczną wręcz precyzją ujęte są kolejne stadia romansu od zauroczenia przez namiętność do rozczarowania. Teodor Klon to jeden z pseudonimów, pod którymi tworzył Stefan Kisielewski. Wybitny prozaik, publicysta, kompozytor, krytyk muzyczny, pedagog, poseł na Sejm PRL II i II kadencji z ramienia Znaku, członek założyciel Unii Polityki Realnej. Od 1990 tygodnik Wprost przyznaje tzw. Nagrodę Kisiela w trzech kategoriach polityk, publicysta i przedsiębiorca.