Sprawdzone zakamarki Suwalskiego Parku Narodowego w nowej odsłonie
DZIEŃ 2
Kajakiem wokół Hańczy
Stańczyki i suwalskie bezdroża
Ostatnie podrygi
VICTORIA TUCHOLKA |
|
Mój tegoroczny wyjazd nad Hańczę różnił się pod wieloma względami od poprzednich. Przede wszystkim był powrotem do nieco nielubianego przeze mnie schematu weekendowych wyjazdów, a więc do tego, od czego zaczęła się właściwie moja przygoda z Hańczą. Pierwszy raz nad Hańczę pojechałam w pewien czerwcowy weekend 4 lata temu. To był naprawdę spontaniczny wyjazd i ekspresowe zwiedzanie, choć czas płynie tutaj jakby inaczej. Sama byłam zdziwiona, że mimo późnego przybycia dałam radę objechać jezioro dookoła przed zachodem słońca i tyle zobaczyć. Hańcza ma około 11 kilometrów w obwodzie, choć brzeg jest bardzo dziki i nie wszędzie da się przejechać rowerem. Aby w pełni poczuć klimat dzikiego brzegu, najlepiej chyba wybrać się w pieszą wędrówkę. Tym razem hańczowskie brzegi postanowiliśmy zwiedzić jeszcze inaczej - kajakiem. No i i to jest druga istotna różnica - po raz pierwszy pojechałam nad Hańczę w towarzystwie. Trzecia różnica wynika z pierwszej, a mianowicie niestety nie było już tak zacisznie, jak bywa tutaj w tygodniu. Prawdziwy spokój odnaleźliśmy dopiero na wodzie nieco pod chmurką, choć i to miało swoje uroki. Czwarta różnica to niemożność zrealizowania wszystkich celów z różnych, głównie czasowych względów. Chciałam tak wiele pokazać swojemu towarzyszowi, że zapomniałam, że wszystko to zajęło mi dotąd co najmniej 2 tygodnie rozłożone na cztery kolejne wyjazdy na przestrzeni lat. I tak chyba zobaczyliśmy o wiele więcej niż sądziłam, głównie ze względu na fakt, że podróżując we dwoje trzeba chodzić na kompromisy. Choć podczas swoich dotychczasowych wypadów zazwyczaj gotowałam sobie sama by zaoszczędzić na inne przyjemności, postanowiłam przystać na wszelkie propozycje folgowania sobie lokalnymi pysznościami. W końcu był to dla mojego towarzysza od dawna wymarzony odpoczynek od pracy i innych trudów. Postanowiłam więc wcielić się w nową rolę życia - przewodnika z prawdziwego zdarzenia! DZIEŃ 1 Sprawdzone zakamarki Suwalskiego Parku Narodowego w nowej odsłonie Mimo krótkiej nocy i ogólnego zmęczenia nie odpuściłam żadnego krajoznawczego postoju po drodze. I chyba mój towarzysz nie żałował, bo miał okazję nie tylko dobrze zjeść, ale również odpocząć na zielonej łączce i przede wszystkim zobaczyć kilka moim zdaniem wyjątkowych miejsc w drodze do Hańczy. W słynnej z wyśmienitej kuchni regionalnej Restauracji "Pod Jelonkiem" w Jeleniewie zamówiliśmy talerz suwalskich pyszności - wszystkiego po trochu. Kiszka, babka ziemniaczana z i bez mięsa, kartacze gotowany i smażony. Do tego surówka i kufel... zsiadłego mleka. Przy okazji postoju w Jeleniewie, wrót Suwalskiego Parku Narodowego, zajrzeliśmy do lokalnego kościoła - perełki architektury drewnianej. Wewnątrz piękny wizerunek Matki Boskiej z dzieciątkiem w szacie zdobionej licznymi świecidełkami. Niektórzy podchodzą sceptycznie, żeby nie powiedzieć negatywnie do wszelkich tego typu wizerunków wykonanych z rozmachem, ale moim zdaniem, okiem artystycznej duszy, to przedstawienie jest po prostu piękne. Dalsza podróż obfituje sama w sobie w mnóstwo pięknych widoków. Wystarczy właściwie tylko wyjechać z Suwałk i krajobraz nabiera swoiście dzikiego piękna. Fioletowe łubiny okalają krętą drogę praktycznie na każdym zakręcie. Robi się coraz bardziej pagórkowato. Pierwszy postój zrobiliśmy w Rutce. Znajduje się tam jedno z bardziej imponujących głazowisk w okolicy z przepięknym punktem widokowym na jezioro. Choć głazowisko jest widoczne z drogi, po raz pierwszy odkryłam je w pełni zaledwie rok temu. Zmierzchało już, gdy zmierzałam nad Hańczę, gdy zobaczyłam małą tabliczkę z rysunkiem lornetki. Mimo chylącego się ku zachodowi słońca, postanowiłam sprawdzić cóż to za piękny widok kryje to miejsce. Miejsce okazało się jednym z tych, które chyba bardziej zauroczyły mnie w okolicy. Zwłaszcza o zmierzchu, gdy dolina zaczyna rozbrzmiewać magicznymi dźwiękami. Tym razem podczas spaceru na miejsce natrafiliśmy na liczne kępy tymianku, rozłożyste wielopienne lipy, a nawet postanowiliśmy zapuścić się w dolinę nad sam brzeg jeziora. To bardzo dziewicze tereny. Rezerwat. Nie ma tu żadnych wytyczonych szlaków ani ubitych ścieżek. Idzie się po prostu przez wysoką kwiecistą łąkę. Po drodze minęliśmy starą wierzbę, która zapewne naturalnie rozwinęła się jak kwiat pod naporem ciężaru gałęzi. Jezioro okalało prowizoryczne ogrodzenie po napięciem - zabezpieczenie dla pasących się nieopodal krów przed zbliżaniem się nad podmokły brzeg. Oczywiście musiałam sprawdzić, czy działa ;) Jak dotąd to jezioro okazało się chyba najbardziej dziewiczym kawałkiem wody, nad którym miałam okazję posiedzieć podczas swoich dotychczasowych wyjazdów. Znajdujący się z dala od domostw i dróg zbiornik był prawdziwą ostoją spokoju i dziewiczej natury. Rośliny były tutaj nad wyraz bujne. W drodze powrotnej rzuciliśmy się jeszcze leniwie na kwiecistą łąkę i zrobiliśmy sobie krótką drzemkę. Droga do punktu widokowego wiedzie przez jedno z najbardziej okazałych głazowisk w okolicy. Rozrzucone po dzikiej łące głazy nadają temu miejscu wyjątkowo magiczny charakter. Przypomina mi to Szkocję, dlatego też ochrzciłam te strony tytułem Małej Szkocji. Mieliśmy szczęście - zdążyliśmy wrócić do samochodu przed deszczem. Kolejny przystanek zaplanowałam w Turtulu. Znajduje się tutaj malowniczy zbiornik wodny z ruinami starego młyna, a także punkt informacyjny poświęcony Suwalskiemu Parkowi Krajobrazowemu. Miejsce to urzekło mnie rok temu podczas obchodów Nocy Świętojańskiej. Musiałam pokazać je Łobuzowi. Turtul znajduje się jakby w dolinie. Po drodze mija się z resztą dzikie dorzecze Szeszupy, a w samym Turtulu przebiega ponoć najbardziej dynamiczny odcinek Czarnej Hańczy. Niestety na odwiedzenie informacji turystycznej jest już za późno. Postanawiamy więc przejść się po ruinach starego młyna i wokół jeziora. Krótki przystanek na ławce nad jeziorem uświadamia mi, że mój towarzysz jest już chyba zmęczony. Nie pozostaje nam więc nic innego, jak w końcu udać się prosto do celu - nad brzeg Hańczy. Po drodze zatrzymujemy się na małe zakupy w lokalnym sklepie i Łobuzowi pojawiają się iskierki podniecenia w oczach - domowej roboty pąki. Kupujemy cztery z myślą o podwieczorku na bogato. Ja po staremu - sękacza! Cały rok sobie go odmawiam, bo najlepszego robią właśnie tutaj. Na prawdziwym maśle, a nie na margarynie, jak gdzie indziej. Kawa i pąki nad brzegiem dziewiczego jeziora - czy można wymarzyć sobie w tym momencie coś więcej?! Jeszcze tego samego wieczoru pozdrawiam znajomą parę z okolicznego domku. Zapraszają na kawę, ale grzecznie odmawiam, tłumacząc, że muszę zabrać jeszcze swojego towarzysza na krótki spacer wzdłuż brzegu Hańczy, a przed zachodem słońca musimy jeszcze rozłożyć namiot - kolejna odmiana od moich dotychczasowych wyjazdów. Proponuję spotkanie kolejnego wieczora. DZIEŃ 2 Kajakiem wokół Hańczy Pamiętam jak podczas któregoś ze swoich pobytów nad Hańczą spotkałam kajakarza, który opłynął całe jezioro dookoła. To był jeden z tych wyjazdów, kiedy cały czas kogoś zaczepiałam i zagadywałam. W ten sposób z resztą nawiązałam wiele znajomości z tubylcami, które trwają po dziś dzień. Wypytałam tego kajakarza chyba o wszystko, co tylko możliwe, począwszy od czasu potrzebnego na opłynięcie Hańczy dookoła po cenę kajaka. Zamarzyło mi się wówczas odbyć podobny rejs po Hańczy. Podczas tegorocznego wyjazdu wreszcie udało mi się zrealizować to marzenie. Choć pogoda była kapryśnie marcowa, nie zraziło nas to i nie żałujemy, że trochę przemokliśmy, bo odkryliśmy wiele pięknych miejsc, które nie są normalnie dostępne od lądu, o których istnieniu nawet zwykły piechur nie ma pojęcia. Już wkrótce więcej zdjęć! Przełomka - jeden z punktów widokowych na jezioro Hańcza. Znany był mi dotąd jedynie z tej perspektywy. Warto było się przekonać, jak wygląda z wody, a zwłaszcza trochę pobrodzić w kamienistym brzegu, bo wśród kamieni i mułu dostrzegliśmy nawet raki! Raki w Hańczy! A jednak tablice przyrodnicze nie kłamią! DZIEŃ 3 Stańczyki i suwalskie bezdroża Stańczyki - jedno z miejsc, które po prostu trzeba koniecznie zobaczyć, odwiedzając te strony. Monumentalne wiadukty robią wrażenie zarówno z oddali, jak i z bliska. Dla odmiany postanowiłam wypróbować krótszą drogę powrotną. Wiodła bezdrożami dosłownie usłanymi licznymi malowniczymi zakątkami. Jeden z nich podbił nasze serce. Dlaczego? Dowiecie się już wkrótce! Największe wrażenie robi chyba na mnie zawsze stanie pod pilonami wiaduktów w Stańczykach. To tutaj właśnie można w pełni docenić rozmach tego przedsięwzięcia. Jest tutaj również świetna akustyka, która potęguje śpiew bytujących tutaj gromadnie jaskółek dymówek. Brakuje jedynie dźwięku toczącej się po rozkradzionych torach lokomotywy. Zbliżające się znad granicy polsko-litewskiej ciemne burzowe chmury nadały wyjątkowego uroku panoramie roztaczającej się z jednego z najwyżej położonych punktów widokowych w okolicy - Zamkowej Góry. Gdy przyjechałam tutaj rok temu, widok ten tak bardzo mnie nie zachwycił, jak w obecnych okolicznościach przyrody. Kolejny dowód na to, że i deszcz i burza mają swoje niezaprzeczalne plusy. Nie, ta kaplica nie jest odrestaurowywana. To nowy budynek zaprojektowany w starym stylu, a człowiek, którego spotkaliśmy tutaj wbijającego gwoździe w sobotę po południu, to lokalny proboszcz. Nasze odwiedziny były dla niego pretekstem do zrobienia sobie przerwy na kawę i kanapki z chleba i wędliny własnej produkcji, którymi oczywiście się z nami podzielił. Nie pozostało nam nic innego, jak zrobić to samo z zakupioną w Stańczykach tradycyjną chałką. Trafiliśmy na to miejsce zupełnym przypadkiem pod koniec naszej podróży bezdrożami. DZIEŃ 4 Ostatnie podrygi Ostatni dzień przypomniał o sobie brutalnie uciekającym jak woda przez palce czasem, a tu przecież jeszcze tak wiele do zobaczenia, tak wiele do zrobienia, tak wiele osób do odwiedzenia. Znajomi znad jeziora postanowili obdarować nas na do widzenia warzywami z własnego ogródka. Na śniadanie zrobiliśmy sobie więc pyszną sałatkę. Ostatecznie dzień upłynął nam pod znakiem suwalskiej sztuki. Odwiedziliśmy kolejną perełkę architektury drewnianej w Pawłówce. W istocie jest tak, jak opowiadała mi znajoma znad jeziora, która po wymodlonej pomyślnej operacji kręgosłupa obiecała sobie i Panu Bogu uczestniczyć regularnie w niedzielnych mszach - figura Matki Boskiej Niepokalanej wydaje się jakby za chwilę miała wyjść z ołtarza. Jak to zazwyczaj bywa w drewnianych kościołach, wnętrze jest bardzo ciepłe i przytulne. Efekt ten wzmacniają żółte szyby w oknach z pomarszczonego tradycyjnie lanego szkła. Ta drewniana świątynia, zbudowana w 1905 roku, została przewieziona w to miejsce z odległego Teolina na dzisiejszej Białorusi w 1923 roku. Co ciekawe, świątynia zbudowana została w stylu bazylikowym o trzech nawach, a ołtarz główny w stylu bizantyjskim. Odwiedziliśmy również galerię lokalnej artystki, którą odkryłam podczas swojego ubiegłorocznego wyjazdu. Motylem, kwiatem, łąką być. To możliwe dzięki wybitnym suwalskim artystom, takim jak Krysia Sajewska. Kolorowy szal na zdjęciu poniżej to jej dzieło. Zakochałam się w nim od pierwszego wejrzenia. Dodał mi skrzydeł! Dzięki niemu było mi nieco lżej opuszczać moje ukochane suwalskie zakamarki! Oczywiście nie mogłam przepuścić ostatniej okazji, aby popływać! Niestety zabrakło czasu i pogody na nurkowanie, ale na szczęście miałam ze sobą maskę i rurkę, które dały mi choć namiastkę satysfakcji z poczucia się na chwilę, jak ryba w wodzie, a ta woda jest naprawdę niezwykle bujna w faunę i florę, więc naprawdę warto zanurzyć choć na chwilę głowę i ponurkować za rybami w labiryntach wodnej roślinności! CIĄG DALSZY JUŻ WKRÓTCE!
0 Comments
Leave a Reply. |
Hej! Mam na imię Victoria. Wycieczki Osobiste to mój dziennik podróży, spełnionych marzeń i ulotnego piękna. Podróżować można nawet w kropli wody. Dzisiaj jest tylko dzisiaj, więc nie trać czasu: "podróżyj" tak, jakby jutra miało nie być!
O mnie
Z wykształcenia tłumacz i montażysta filmowy. Z zawodu kameleon, a w praktyce przede wszystkim włóczykij z dziennikarskimi ciągotami. Niespokojny duch. Trudny charakter. Towarzyski samotnik. Poliglota, gaduła i gawędziarz. Niestrudzony ogrodnik. Z zamiłowania piszę, fotografuję i maluję. Uwielbiam podróże, aktywność na świeżym powietrzu i kontakt z naturą. Szukam szczęśliwych wysp. Wierzę, że jest przede mną jeszcze wiele do odkrycia! Oto moja bajka o życiu! WĄTKI
All
ARCHIWUM
July 2023
Victoria TucholkaYou can change the skies but you cannot change your soul |