Rysowanie czy malowanie nie idzie w parze z żadną dyscypliną. Nie da się tworzyć na akord. Od tak, wstaję o 8, śniadanie, kawa, papieros, o 9 siadam do pracy, o 12 kończę. Tak więc, jeżeli już uda mi się coś zrealizować, jest to rezultatem totalnie spontanicznej akcji, takiego wzięcia samej z siebie z zaskoczenia. Już nie od wczoraj żyje w przekonaniu własnego rozdwojenia. Czasami wydaje mi się, że jest nas dwie. Ta druga wiecznie spisuje wszystkie moje pomysły na straty. Czasami jednak udaje mi się ją zwieść, że niby robię coś w przekonaniu, że i tak się nie uda, a nawet jeśli by się udało, to przecież nic wielkiego. Ot tak, po prostu wyszło. Ten rysunek nie jest oczywiście spełnieniem mojej artystycznej wizji. Jest kompromisem z moją racjonalną drugą połową. Niemniej jednak ciesze się, że po tylu miesiącach wegetacji, pomysł ten wreszcie przelałam na kartkę papieru.
Post factum naszła mnie taka wizja dodatkowego zdynamizowania poniższej kompozycji. Kompozycja jest już sama w sobie dynamiczna choćby dzięki liściom. Nie trzeba wiele, aby puścić wodze wyobraźni i wyobrazić sobie, że te liście się poruszają, szeleszczą, zmieniają odcienie. Niemniej jednak byłoby ciekawie, gdyby to wszystko działo się na naszych oczach bez żadnego z naszej strony wysiłku. Być może w wolnej chwili poeksperymentuję i spróbuję ożywić dla Was ten obrazek.