Na studiach jeden z moich profesorów zwrócił się do damskiej części audytorium z przestrogą, że kobieca intuicja nie pomoże w pomyślnym zdaniu egzaminu, bo (jego zdaniem) nie ma czegoś takiego, jak kobieca intuicja. Gdyby zawierzyć wszystkim przekonaniom członków grona pedagogicznego wyższych uczelni, których nasłuchałam się wiele w toku mojej 10-letniej kariery studenckiej, zapewne ludzkość nie posunęłabym się ani o krok do przodu. Tkwilibyśmy uparcie w przekonaniu, że nie, nie ma, nie da się. Na szczęście, cytując Einsteina, zawsze znajdzie się ktoś, kto nie wie, że się nie da i to po prostu zrobi. Niewiedza wydaje się czasami prawdziwym zbawieniem, wzbudzającym ciekawość świata, zachęcającym do spontaniczności, bywa że otwierającym podwoja prawdziwej przygodzie. I tak oto ta nieszczęsna intuicja podpowiedziała mi dzisiaj, żeby zrobić krok dalej pewną aleją lipową. Znałam dobrze to urokliwe miejsce na straży, którego stoi oczywiście nieodłączny element polskiego krajobrazu, czyli kapliczka. Wielokrotnie się tutaj zatrzymywałam na zdjęcia. Nigdy jednak nie zapuściłam się dalej, bo nigdy jakoś nie było mi po drodze. Samochodem po lesie przecież jeździć nie będę. Po raz kolejny dochodzę do wniosku, że najlepszym, najbardziej zbliżonym do naturalnego rytmu organizmu środkiem lokomocji są te dwie niezgrabne nogi. Tym razem jednak byłam rowerem. Rower pomaga w prawdzie dotrzeć szybko, nieraz szybciej niż samochodem w wiele miejsc, ale nieraz to nieznośne "szybko" odbiera pełni przyjemności napawania się każdym szczegółem, bywa czasami kulą u nogi, ogranicza ruchy, stanowi dodatkowe obciążenie, nie wiadomo, co z nim zrobić, więc czasami po prostu leci z rąk, biedny połamaniec, bo ja muszę nagle zdjęcie zrobić, czemuś się bliżej przyjrzeć, coś z ziemii podnieść tu i teraz. Postanowiłam, że muszę zobaczyć aleję we wiosennej odsłonie. Tym bardziej, że znajdowała się po drodze do mojego głównego celu. Dzisiaj jest tylko dzisiaj. Nie wiadomo, co będzie jutro. Nie wiadomo, czy będzie. Nie wiadomo, czy ja będę, może będę w ogóle, gdzie indziej i, czy w ogóle będę potrafiła jeszcze czerpać radość z tego, że ta aleja w ogóle istnieje. Póki więc jeszcze kompletnie nie oślepłam na piękno, chciałabym wyciągnąć go z tego świata jak najwięcej. Tyle, na ile tylko pozwala mi moja wybujała wrażliwość. Napawawszy się więc pięknym widokiem spowitej w gęstwinie zieleni polnej drogi, już miałam jechać do głównej drogi, gdy coś mnie tknęło, żeby jednak zawrócić i pojechać dalej tą aleją. Być może nie prędko trafi się kolejna sprzyjająca i usprawiedliwiona okoliczność, żeby przekonać się, co kryje się na jej końcu, dokąd prowadzi, co jest po drodze. Już nieraz w życiu przekonałam się o tym, że nie ma czegoś takiego jak następnym razem. Jest tylko tu i teraz. Na tej samej zasadzie "potem" oznacza po prostu "nie" i jest równoznaczne z koniecznością wywierania presji, a przecież nikt z nas nie lubi presji, więc najlepiej po prostu zrobić to, co ma być zrobione, samemu niż być zdanym na czyjąś łaskę. Intuicja, ta sama, która ponoć nie istnieje, mnie nie zawiodła. Być może nie zawodzi tylko kobiet, dlatego właśnie jest taka kobieca. Tego dnia planowałam bowiem udać się do pobliskiej stadniny po obornik do ogródka. Zabrałoby mi to pewnie resztę popołudnia. Tymczasem jadę sobie aleją lipową i co widzę? Oczywiście kupę szczęścia. Leśnymi duktami często jeżdżą w teren kursanci z pobliskich stadnin. W sumie sama nie pogardziłabym konną przejażdżką tą urokliwą drogą. Końskie odchody na leśnych ścieżkach nie są więc niczym niecodziennym. Niemniej jednak nie sposób przewidzieć miejsca, w którym akurat mogą się w lesie trafić, a tu taka miła niespodzianka. Zbieranie obornika zbiegło się z nadjeżdżającym od strony lasu rowerzystą. Jako, że korona z głowy już dawno mi chyba spadła, nie odczuwam potrzeby chowania się z takimi czynnościami. Uśmiechnęłam się i pozdrowiłam więc pana, dodając, że tego się chyba nie spodziewał. To krótkie dodane, być może zbędne zdanie oczywiście pociągnęło za sobą zwięzłą rozmowę, bez której i ja i ten pan zapewne moglibyśmy się spokojnie obyć, ale o ile przyjemniej nam się jechało w przeciwne strony z dodatkowym ładunkiem uśmiechu i życzliwych pozdrowień. Żywa harfa Aleja wysadzana jest lipami. Uwielbiam te stare dziuplaste lipy. Ciekawe, czy mają w nich gniazda sowy. Muszę to kiedyś sprawdzić. Jak przystało na stare zabytkowe aleje drzew, zapewne i ta wiodła niegdyś do jakiegoś dworku, pałacyku, gospodarstwa, a może po prostu leśniczówki. Ile ludzkich sukcesów, dramatów nosiła w swojej historii ta gruntowa droga. Ile nosi dzisiaj... Dzisiaj spotkałam na tej leśnej drodze aż trzy osoby. Droga ginie bowiem w lesie wśród kontrastów pni i powykręcanych gałęzi, świergotu ptaków i rozwidlających się ścieżek. Każda z napotkanych twarzy była jak obraz nieco wyblakły, zakurzony, pomarszczony, złamany wskazówką czasu niczym przedstawienie jednej z zapomnianych, mało spektakularnych i być może przegranych potyczek w cieniu apoteoz wielkich bitew z rozmachem i gorliwością kolorowanych pędzlami mistrzów. Być może moja twarz wcale nie jest mniej dramatyczna, skoro już my, stare dusze, spotkaliśmy się wszyscy na tej polnej drodze...
0 Comments
Leave a Reply. |
Hej! Mam na imię Victoria. Wycieczki Osobiste to mój dziennik podróży, spełnionych marzeń i ulotnego piękna. Podróżować można nawet w kropli wody. Dzisiaj jest tylko dzisiaj, więc nie trać czasu: "podróżyj" tak, jakby jutra miało nie być!
O mnie
Z wykształcenia tłumacz i montażysta filmowy. Z zawodu kameleon, a w praktyce przede wszystkim włóczykij z dziennikarskimi ciągotami. Niespokojny duch. Trudny charakter. Towarzyski samotnik. Poliglota, gaduła i gawędziarz. Niestrudzony ogrodnik. Z zamiłowania piszę, fotografuję i maluję. Uwielbiam podróże, aktywność na świeżym powietrzu i kontakt z naturą. Szukam szczęśliwych wysp. Wierzę, że jest przede mną jeszcze wiele do odkrycia! Oto moja bajka o życiu! WĄTKI
All
ARCHIWUM
July 2023
Victoria TucholkaYou can change the skies but you cannot change your soul |
VICTORIA TUCHOLKA |
|