Nie bez powodu wybrałam akurat ten dzień na ucieczkę w plener, liczyłam na to, że będę sama. Niestety w drugiej połowie dnia coraz częściej spotykałam spacerowiczów na szlaku. Zaczęłam żałować, że nie wstałam o 3. Chyba nawet zwierzęta były niepocieszone. Zdziwił mnie dotychczas ufny kampinoski łoś uciekający na mój widok. Z drugiej strony doskonale go rozumiałam. Chyba podobnie jak ja liczył w ten dzień na odrobinę samotności. Łoś jest jednak w o wiele lepszej sytuacji, bo może chodzić, gdzie chce, a człowieka obowiązuje jednak nakaz trzymania się wyznaczonego żelaźnie szlaku. Nie można sobie od tak po prostu czmychnąć w krzaki. Poza tym trochę głupio byłoby uciekać w krzaki przed ludźmi. Niektórzy zapewne uznaliby mój eskapistyczny tok myślenia za niepokojący, ale wychodzę z założenia, że najlepiej obcuje się z przyrodą w pojedynkę. Tylko wówczas można się z nią maksymalnie zżyć, wtopić w nią, widzieć jakby więcej niż, gdyby trzeba było dzielić uwagę na towarzyszy podróży. No chyba, że byliby równie nawiedzeni jak ja.
Kontakt z naturą ma dla mnie również dodatkowy walor swoistego ładowania baterii, bez którego paradoksalnie nie potrafiłabym znaleźć energii na przebywanie wśród ludzi. Przebywając wśród ludzi, mam zawsze poczucie, jakby energia ze mnie wypływała, a z pewnością wypływało jej więcej przybywało. Zawsze miałam problem z zachowaniem równowagi i pamiętaniem o tym, że z ludźmi rzadko kiedy można być od tak po prostu naturalnie otwartym. Wszyscy są jakoś dziwnie zaprogramowani na czucie się wykorzystywanym i jakby naturalnie oko za oko ząb za ząb na niby usprawiedliwione wykorzystywanie innych. Szkoda, że nie szukają tej sprawiedliwości tam, gdzie trzeba, tylko cały czas na oślep na tym, kto pierwszy się nawinie jakby w przekonaniu, że on też na pewno ma coś na sumieniu, więc też mu się należy. Jest to dla mnie wciąż niepojęte. Czasami czuję się tak jak bym była z innej planety. Koniec końców zaczynam borykać się z poważnym deficytem, który uniemożliwia mi normalne funkcjonowanie. Dopiero oderwanie się od cywilizacji pozwala mi się wyzerować, a nawet nabrać sił na kolejne wyzwania skomplikowanego ludzkiego świata. I tym razem ta zasada przyniosła korzyści nie tylko mnie, ale mam nadzieję i moim gospodarzom, którzy gościli mnie na uroczystym obiedzie w drugi dzień świąt.
Na szlaku pozostało mi jednak zbieranie się w sobie na choćby kurtuazyjne "dzień dobry", choć nie obyło się bez dłuższych wymian zdań. Uwagę ludzi zwracało bowiem to, że w przeciwieństwie do innych, którzy żwawo pomykali szlakiem, ja cały czas się gdzieś zatrzymywałam, kucałam, robiłam zdjęcie jakiejś roślince lub wypatrywałam czegoś w oddali. Pytano mnie, czy to pasja, a może jestem jakimś zwariowanym naukowcem, czy coś wypatrzyłam. Na szlaku spotkałam dwukrotnie żurawie, które wyskakiwały na ścieżkę jak przysłowiowy Filip z konopii wyraźnie zdziwione widokiem człowieka z trudem wznosiły się ciężko zamaszystymi ruchami wielkich skrzydeł nad korony porastających ścieżkę wysokich drzew. Każdy mój krok śledził bacznie z wysokości nadgorliwy kruk, informując wszem i wobec chrapliwym głosem innych mieszkańców puszczy, że idzie jakiś dziwny człowiek z kurzymi piórami na głowie. Mój znoszony kapelusz żyje bowiem własnym życiem. Jak ptak ulega ciągłemu pierzeniu. Ostatnie miało akurat bliski związek z kurnikiem :)
Z torfowisk dochodził mnie nieraz wibrujący odgłos tajemniczego bąka. Zobaczyć tego skrytego ptaka na własne oczy - marzenie. Po drodze nie zabrakło o wiele bardziej pospolitych, choć jakże cieszących oko tenorów w czerwonych śliniakach gili, dzięciołów dużych, nieustająco krzykliwych kowalików, a na odchodnym swoją obecnością uraczyła mnie jeszcze samica dzięcioła małego (dzięciołka) Picoides minor. Po raz pierwszy w życiu miałam okazję widzieć tego najmniejszego z europejskich dzięciołów na własne oczy. Samica jest cała czarno-biała i niewiele większa od sikory bogatki. Tyle udało mi się wypatrzyć, snując po puszczy od świtu do zachodu słońca. Może nie zrealizowałam nawet połowy trasy poleconej mi przez znajomego biologa (pozdrawiam Cię Michał i przy okazji polecam Wam wyprawy z nim w ramach dziczenie.pl w Puszczy Augustowskiej), ale z pewnością był to dokładny rekonesans z autentycznym wczuciem się w otaczający dziki świat, no i zostało jeszcze tyle do zobaczenia następnym razem. Jest po co dalej żyć. Kto wie, być może następnym razem zabiorę ze sobą namiot. Alleluja!