Good luck and... good night :)
Claudia przypomniała mi, że chyba zaniedbałam swój ogród. Toż to już październik, a ja nie zebrałam jeszcze wszystkich warzyw, nie wspominając o przygotowaniu grządek na nowy sezon. Pierwszy dzień po powrocie spędziłam więc w ogrodzie. Po ogarnianiu całego tego urodzaju do białej nocy zostały mi tylko buraczki, które postanowiłam zostawić sobie na rano. Po porannej walce z buraczkami nic nie wskazywało na to, że kolejny wieczór spędzę równie pracowicie, a tu niespodzianka. To miał być krótki wypad rekonesansowy do pobliskiej brzezinki na zbiór podgrzybków zajączków, które specjalnie, jak się okazało, się nie rozchulały. Właściwie nie zdążyłam zrobić nawet dziesięciu kroków od bramy, gdy trafiłam na kaniowy sejmik. Dziesięć rosłych okazów na raz jeszcze mi się nigdy w życiu nie trafiło, a że jesienią grzyby goszczą na moim talerzu niemal codziennie, podjęłam wyzwanie przetworzenia wszystkich. Podgrzybków zajączków w pobliskiej brzezinie tyle, co kot napłakał. Trafił się jednak niezwykle urodziwy gość z rodziny gwiazdoszowatych Geastraceae, a właściwie cała rodzina, bo było ich tam z cztery, a może i pięć. Nie sądziłam, że takie cuda tu u mnie mogą wyrosnąć, ale cóż, po zeszłorocznym urodzaju prawdziwków, nazbierało się chyba z 50 sztuk, nic nie powinno mnie dziwić. Jest tak wiele odmian tego grzyba, że przykro mi, ale nie podejmę się identyfikacji. Nazwijmy go po prostu gwiazdoszem. Z pewnością ucieszy oko artysty, ale nie podniebienie konesera, a szkoda, bo widziałabym go jako dekoracyjny dodatek do jakiegoś dania. Niestety ten grzyb nie jest jadalny. Podgrzybków znalazłam tylko cztery. No trudno, idę dalej dla odmiany do borowikowego królestwa, ale i tam nic. Trafił się jeden mały podwójny prawdziwek i dwie pieczarki białawe (Agaricus arvensis Schaeff.). Te ostatnie zbieram "w ciemno". Pojawiają się na stałym stanowisku rok rocznie. Migdałowo-anyżkowy zapach nie pozostawia żadnych wątpliwości. Korzystając z okazji postanawiam udać się nad pobliskie stawy nazbierać jeszcze trochę malinowego ziela do ususzenia. Na niektórych gałązkach ostały się jeszcze owoce, a nawet po raz drugi zakwitły kwiaty. Wykorzystam ziele na napary. W drodze powrotnej zaglądam jeszcze na tarninowe pole. Śliwa tarnina to zapomniany owoc, który niegdyś uchodził za ogromny rarytas. Małe czarne śliweczki na surowo są ziarniste i gorzkie. Po przemrożeniu i przetworzeniu stanowią idealny dodatek do mięs. Kiedyś trzeba spróbować. W porównaniu z zeszłym rokiem śliwa tarnina w tym roku obrodziła. Taka okazja może się nieprędko powtórzyć. No i zrobiło się bardzo kolorowo i bogato w mojej kuchni. Jak ja lubię taki urodzaj. Poczucie, że z głodu się raczej nie umrze w najbliższym czasie niezwykle poprawia morale. No to miłego wieczoru moja droga! Samo się nie przerobi.
Good luck and... good night :)
0 Comments
Leave a Reply. |
Hej! Mam na imię Victoria. Wycieczki Osobiste to mój dziennik podróży, spełnionych marzeń i ulotnego piękna. Podróżować można nawet w kropli wody. Dzisiaj jest tylko dzisiaj, więc nie trać czasu: "podróżyj" tak, jakby jutra miało nie być!
O mnie
Z wykształcenia tłumacz i montażysta filmowy. Z zawodu kameleon, a w praktyce przede wszystkim włóczykij z dziennikarskimi ciągotami. Niespokojny duch. Trudny charakter. Towarzyski samotnik. Poliglota, gaduła i gawędziarz. Niestrudzony ogrodnik. Z zamiłowania piszę, fotografuję i maluję. Uwielbiam podróże, aktywność na świeżym powietrzu i kontakt z naturą. Szukam szczęśliwych wysp. Wierzę, że jest przede mną jeszcze wiele do odkrycia! Oto moja bajka o życiu! WĄTKI
All
ARCHIWUM
July 2023
Victoria TucholkaYou can change the skies but you cannot change your soul |