Jeżeli spodobał Ci się ten post, zostaw komentarz lub polub mój fanpage Wycieczki Osobiste.
Po pochmurnych i wietrznych dniach Wielkanocy wraz z pierwszymi promieniami słońca przyroda wreszcie uspokoiła się na tyle, by można usłyszeć swoje własne kroki na ścieżce biegnącej przez bagna. Gdzieś przed nosem mignął czerwonym czepcem dzięcioł duży, charakterystycznie trzepocząc ogonem jak tancerz flamenco kastanietami. Kaczor zdobny w mieniący się w promieniach słońca pawim oczkiem kaptur na mój widok jakby zniechęcony zboczył na pobliską łąkę. Głośno było dziś z resztą od kaczych zalotów dobiegających zza ściany odległych wierzbowych szpalerów. Wysoko na niebie kołował jastrząb. Najwyraźniej wypatrzona ofiara znalazła schronienie i zrezygnowany poszybował w moje strony. Ostatnio często słyszę w koronach drzew odgłosy ptaka przypominające któregoś z tych podniebnych drapieżców. Może to on uwił gniazdo na którejś ze strzelistych sosen. Z ulgą patrzyłam na stojącą wokół wodę. Wysoki poziom wód gruntowych to dobry znak dla bagien. Choć nie założyłam kaloszy, udało mi się jakoś przejść suchą nogą przez podmytą stojącą zawiesistą wodą, czarną od żyznego torfu ścieżkę. Można było dostrzec na niej ślady odcisków dzików i lisa. Po drodze trafił się też martwy nornik. Wciąż jeszcze wiotkie ciałko i strużka jaskrawej krwi z noska świadczyły o tym, że dramat wydarzył się niedawno. Być może moje nadejście spłoszyło ptaka lub inne zwierzę, które go upolowało, a może zadeptały go maleńkiego wędrujące wcześniej ścieżką dziki lub nieuważny spacerowicz z psem. To właśnie o nieposkromionych namiętnościach norników, które choć z zasady wierne jednej samiczce tracą czasem w niewyjaśnionych okolicznościach umiar w miłosnych zapałach i zaczynają szaleć, rozpisywała się w jednej ze swoich opowieści Simona Kossak. Ten nornik nie zazna już niestety miłosnych igraszek. Zapewne stanie się pokarmem dla jakiegoś padlinożercy lub wchłonie go żyzna bagienna ziemia. Być może w swoim kolejnym życiu wzrośnie zielenią i złotem nawłoci, która złoci okoliczne łąki latem. Przedwiosenny wciąż jeszcze monotonnie sepiowy krajobraz srebrzył się bujnie kwitnącymi baziami na strzelistych łodygach rozłożystych wierzb niczym rosą po deszczu. Większość z nich nie wyróżniała się specjalnie kolorystycznie spośród innych krzewów. Zdarzały się jednak zielonkawo-złociste wyspy. Jeśli przyjrzeć się uważnie gałązkom poszczególnych krzaków, nie trudno zorientować się, że należą do różnych gatunków wierzb. Wierzba to taki polski odpowiednik australijskiego eukaliptusa, którego jest przecież tak ogromne zróżnicowanie na południowym kontynencie. Podobnie jest z wierzbami w Polsce. Niektóre gałązki mają duże i włochate baźki. Inne z kolei drobne jak krople deszczu. Szare, srebrzyste, czasami zielone, a nawet żółte. Te ostatnie przypominają barwne włochate gąsienice. Nagle na jednej ze srebrzystych czupryn pojawiły się dwa małe śnieżnobiałe ptaszki o nieproporcjonalnie długich czarnych ogonach. O dziwo! nie wydawały się specjalnie wystraszone moją obecnością. Wręcz przeciwnie przyglądały mi się uważnie ze wszystkich stron, świergocząc do siebie nawzajem, skacząc zwinnie z jednej gałązki na drugą na tyle, na ile pozwalała im rzeźba gęstego wierzbowego szpaleru. Pierwszy raz miałam okazję widzieć tutaj takie ptaszki. Ich drobne puszyste białe ciałka idealnie wtapiały się w morze srebrzystych baziek. Po powrocie do domu sięgnęłam po swoją ptasią biblię Cernego i Drchala, by zidentyfikować moich nowych ptasich znajomych. Okazało się, że to raniuszki. Właściwie to nie miałam w planie iść dzisiaj na bagna. Trzymałam taki scenariusz w rezerwie. Na tyle, na ile siebie znam, wiedziałam bowiem, że spacer przez bagna znacząco wydłuży moją podbiałową misję z uwagi na moją fotograficzną skłonność. Traf sprawił jednak, że nie zdążyłam nawet wyjść na ulicę, by kontakt z cywilizacją uruchomił we mnie potrzebę obrania drogi na około, pozbawionej dodatkowych "atrakcji".* Moim głównym celem była wyprawa w upatrzone od lat miejsce, gdzie bujnie rosną żółte kwiaty podbiału. Tak! to ten sam podbiał, który jest składnikiem legendarnych tabletek na kaszel. Pachnie podobnie jak te tabletki. To jeden z pierwszych zaraz po przebiśniegach i krokusach dzikorosnących kwiatów wiosennych. Jego kwiaty przypominają trochę kwiaty stokrotki, tylko są całe żółte i nieco większe, łodygi grube i mięsiste, a liście praktycznie szczątkowe, pojawiają się właściwie latem po przekwitnieniu rośliny. Ja zbieram kwiaty wraz z łodygami, zasypuję cukrem i uzyskuję domowej roboty syrop na kaszel. Z uwagi na zmianę planów i wędrówkę przez bagna, a następnie znajdujące się po drodze pola nawłoci, postanowiłam zebrać również trochę pędów z rosnących tam sosen. Jakim zdziwieniem były dla mnie napotkane wśród karłowatych sosenek liczne kielichy starych owocników purchawek. Krajobraz księżycowy. Niektóre z nich były doprawdy imponujących rozmiarów. Wciąż jeszcze na ich dnie zalegał brunatny pył zarodnikowy. Pędy sosny również zasypię cukrem i przygotuję syrop. Już pachną w całej kuchni! Taka ze mnie znachorka. * Dochodzę do bramy i co widzę? Grupę chłopców. Jeden kopie leżącą przy parkanie szklaną butelkę po piwie. Inny z kolei przytargał ze sobą znalezioną zapewne po drodze butelkę po wódce i postanowił sprawdzić, czy da się ją rozbić o betonowy krawężnik. Jak huknęłam: "Chłopcy, co wy sobie wyobrażacie? Kto to będzie sprzątał?", to pomknęli hyżo jak sarenki, porzucając oczywiście butelki pod płotem. Kto to będzie sprzątał? - stanęłam nad jedną z butelek. No kto? Nie miałam wątpliwości, że konieczna jest zmiana planów, jeżeli ten spacer ma być przyjemnością, a nie użeraniem się z ludzką bezmyślnością. W końcu czeka mnie jeszcze spacer powrotny tymi samymi ulicami i zapewne dla odmiany będę świadkiem przykładów brawury kierowców, próbujących za wszelką cenę zdążyć przed zbliżającym się do przewężenia kierowcą z naprzeciwka. Ten, kto dorobił teorię do zbawiennego wpływu przewężeń na ograniczenie prędkości w terenie zabudowanym musiał nieźle zbajerować drogowców. Efekt jest zdecydowanie przeciwny, ale żeby o tym wiedzieć, trzeba wpierw zmienić punkt widzenia. Byłabym gotowa założyć się, że za jakiś czas ktoś mądry potwierdzi moje słowa, że to rozwiązanie po prostu nie rozwiązuje problemu nadmiernej prędkości. Zapewne to jakiś kolejny europejski standard bez pokrycia w polskiej rzeczywistości.
Jeżeli spodobał Ci się ten post, zostaw komentarz lub polub mój fanpage Wycieczki Osobiste.
0 Comments
Leave a Reply. |
Hej! Mam na imię Victoria. Wycieczki Osobiste to mój dziennik podróży, spełnionych marzeń i ulotnego piękna. Podróżować można nawet w kropli wody. Dzisiaj jest tylko dzisiaj, więc nie trać czasu: "podróżyj" tak, jakby jutra miało nie być!
O mnie
Z wykształcenia tłumacz i montażysta filmowy. Z zawodu kameleon, a w praktyce przede wszystkim włóczykij z dziennikarskimi ciągotami. Niespokojny duch. Trudny charakter. Towarzyski samotnik. Poliglota, gaduła i gawędziarz. Niestrudzony ogrodnik. Z zamiłowania piszę, fotografuję i maluję. Uwielbiam podróże, aktywność na świeżym powietrzu i kontakt z naturą. Szukam szczęśliwych wysp. Wierzę, że jest przede mną jeszcze wiele do odkrycia! Oto moja bajka o życiu! WĄTKI
All
ARCHIWUM
July 2023
Victoria TucholkaYou can change the skies but you cannot change your soul |