PATRONI PRZYRODY
TYKOCIN
po prawej górujące nad miastem wieże Kościoła Św. Trójcy
Początkowo byłam sceptyczna, kiedy Łobuz zarządził, że zabieramy kotkę ze sobą. Mimo wszystko to kawałek drogi, a ja lubię jeździć na około i zatrzymywać się tu i tam - zrobić zdjęcie lub wejść do jakiegoś obiektu. Poza tym w dzień skwar z nieba, a w aucie to już wiadomo, że będzie jak w rozgrzanej puszce. No i jeszcze na dodatek jedziemy mimo wszystko w dzicz. Łolaboga, jak ma się niby ta kotka w tym wszystkim odnaleźć. W prawdzie podróżowała już ze mną, ale były to podróże pomiędzy dobrze znanymi jej zakamarkami. Podróż autem zawsze działa na nią uspokajająco i usypiająco, tak więc właściwie większą część podróży zawsze przesypia u mnie na kolanie, kiedy prowadzę. Czasami zmieni miejsce na fotel pasażera lub przemieści się na tylne siedzenie. Nie przeszkadza mi to absolutnie kierować pojazdem. Koty to bardzo samodzielne zwierzęta, które potrafią sobie prawie zawsze same poradzić.
Dłuższy wyjazd był okazją do wyciągnięcia nowych wniosków. Dłuższy niż zwykle czas podróży sprawił, że oprócz standardowej miseczki z wodą na wycieraczce, doszła jeszcze miseczka z suchą karmą. Mokrą karmę Kilimandżaro dostała jeszcze przed wyjazdem. Z uwagi na upał uznaliśmy, że mięso może się popsuć i to bez sensu zabierać je ze sobą. Postanowiliśmy kupić coś pod drodze przy okazji zakupów na kolację. Sama wycieraczka szybko stała się z resztą dla kota punktem strategicznym. Było tam po prostu najchłodniej. Mimo włączonej na full dmuchawy i uchylonych okien, temperatura dawała się we znaki nawet nam, a klimatyzacji nie uznaję i nie obsługuję w swoim oldmobilu;) Jakoś daliśmy radę. Pod wieczór, gdy temperatura zaczęła opadać, wszyscy nabraliśmy ochoty na nocne życie :)
Gdy dotarliśmy do celu, postanowiliśmy skorzystać z ostatnich podrygów zachodu słońca i pójść na spacer wzdłuż brzegu Biebrzy. No i pojawiło się pytanie: zabrać ze sobą kotkę czy nie? Póki co zajmowała strategiczną pozycję w aucie co raz to zeskakując w trawę i chowając się pod autem, bacznie obserwując nieznaną okolice. Takich przystanków zaserwowaliśmy jej kilka po drodze, żeby oswajała się z nowymi miejscami. Szybko zorientowaliśmy się, że kot podobnie z resztą jak człowiek zawsze szuka stałych punktów zaczepienia, takich swoistych pieczar, do których zawsze może się schronić i wszelkie wycieczki w plener zawsze kończą się kilkukrotnymi powrotami po śladach przed dalszą eksploracją. Takim punktem zaczepienia staje się auto, ale również my sami. Kiedy poszliśmy na spacer, wzięliśmy kotkę na rękę w obawie przed tym, żeby się nie wystraszyła i nie uciekła gdzieś w krzaki, a w tym półmroku byłoby ją naprawdę trudno znaleźć w tym gąszczu. Wyrywała się jednak zdecydowanie, więc postawiłam ją na ziemi i postanowiłam puścić, żeby zobaczyć, jak się będzie zachowywała. Wróciła w prawdzie kilka susów do tyłu, ale auto było poza zasięgiem wzroku, więc wróciła z powrotem do mnie, a jako że zauważyła, że Łobuz jest kawałek dalej z przodu pomknęła w jego stronę i tak właściwie podążała za nami krok w krok. Staliśmy się dla niej głównymi ruchomymi punktami odniesienia, za wyjątkiem być może epizodu z żabą, która stała się chyba pierwszą kocią żywą zabawką i nic i nikt nie było w stanie jej od niej oderwać. Nigdy nie przeszkadzajmy kotu w takich polowaniach - zwłaszcza małemu kotu. To dla niego prawdziwa lekcja życia! Ogólnie rzecz biorąc, spacer wzdłuż Biebrzy okazał się dla naszej kotki świetnym sposobem na wyszalenie się po długiej podróży. Byliśmy usatysfakcjonowani takim obrotem spraw. To znaczyło, że możemy pozwolić jej swobodnie się poruszać na terenie naszego obozowiska. I tutaj małe zastrzeżenie: ta zasada nie jest oczywiście bezwzględna. Nie puszczajmy kota zawsze i wszędzie. Kot świetnie radzi sobie z eksplorowaniem nowych miejsc, ale jet to dla niego mimo wszystko zawsze ekscytującym zadaniem, które łatwo może nabrać stresującego charakteru. Wystarczy hałas aut, tłum ludzi lub wiatr. To zaledwie niektóre z wielu czynników, które mogą wzbudzić w kocie niepokój, a wówczas trudno przewidzieć, jak się zachowa. Starajmy się ograniczać je do minimum. Inny kot lub pies są akurat najmniejszym problemem, bo nasz pupil ma już zapewne wyrobione instynktowne zachowania na takie sytuacje. Ja staram się swoją kotkę dodatkowo oswajać z psami mojej mamy lub dzikimi kotami na działce. To zawsze okazja do nowych doświadczeń i nauki nowych zachowań dla naszego pupila.
Jeżeli nasz kot zaczyna się zachowywać nietypowo, np. normalnie zachowuje się spokojnie, śpi, odpoczywa, specjalnie nie szaleje, nie miauczy, a nagle zacznie to robić, to sygnał dla nas, że coś jest nie tak, że czegoś mu potrzeba, że się boi lub jest mu źle. W trakcie pobytu nad Biebrzą mieliśmy dwie takie sytuację.
Jedna z nich miała miejsce podczas spaceru na punkcie widokowym. Myśleliśmy, że skoro dzień wcześniej tak sobie świetnie poradziła, to i dzisiaj będzie podobnie. Stało się jednak odwrotnie. Niespecjalnie chciała za nami podążać, zatrzymała się przy wieży widokowej i zaczęła miauczeć. Wzięłam ją więc na ręce i zeszliśmy w dół nad rzekę. Tam jednak zaczęła być jeszcze bardziej nerwowa. Puściłam ją, myśląc że może ma jakąś potrzebę. Znikła w gęstych wierzbach. Cały czas miauczała. Potem przestała. Zaniepokojona poszłam jej szukać. Zwabienie jej zajęło mi dłuższą chwilę. Wróciliśmy do auta i tego dnia już kotki nigdzie ze sobą w nie zabieraliśmy. Postanowiliśmy dać jej odpocząć od nadmiaru wrażeń. Dopiero pod wieczór, kiedy zrobiliśmy postój w lesie, sama wyszła myszkować.
WNIOSKI: Otwarta przestrzeń, wiatr, mocne słońce - może się okazać, że to za dużo wrażeń na raz dla naszego kota. Jeżeli wyczujemy w jego zachowaniu niepokój, lepiej zostawmy go w aucie. Sprawdźmy, czy ma wodę i jedzenie, uchylmy okno, czy auto stoi w cieniu. Ograniczmy do minimum ilość niepokojących czynników.
Druga sytuacja miała miejsce podczas powrotu. Kilimandżaro spała smacznie na kolanie Łobuza przez większość czasu i nagle zaczęła się wiercić. Przechodziła ciągle z jego kolan na moje kolana, drapała, miauczała, wędrowała po całym aucie jakby czegoś szukając. W końcu patrząc jej głęboko w oczy pomyślałam, że skoro woda, jedzenie nie przyniosły skutku, pewnie chodzi o grubszą potrzebę. Zatrzymał się więc na najbliższym przystanku autobusowym, wyciągnęłam worek z piaskiem i sypnęłam na tylną wycieraczkę. Bingo! Szybko poczuliśmy w powietrzu, że kotka załatwiła potrzebę. Napiła się jeszcze wody i poszła dalej smacznie spać.
WNIOSKI: Kuweta w aucie to podstawa. Nie musimy wstawiać od razu standardowej kuwety do auta. Równie dobrze wystarczy duża podstawka pod doniczkę wypełniona najzwyklejszym piaskiem lub innym, do którego przyzwyczajony jest Wasz kot. Rodzaj piasku ma paradoksalnie niebagatelne znaczenie. Jeżeli kot przyzwyczai się do jednego, potem będzie go bardzo trudno oswoić z nowym, dlatego osobiście radzę najzwyklejszy w świecie jasny piasek z ogrodu, plaży lub znad brzegu rzeki. W ostateczności wystarczy rzucić piasek na wycieraczkę. Jeżeli chodzi o zapach - no, cóż, musimy się po prostu zatrzymać i wyrzucić zużyty piasek, opłukać kuwetę i przewietrzyć auto. Proste?!
PLANOWANIE NA KOLANIE