strowo, serca się nie kradnie, serce się zdobywa. Ono samo
decyduje ,czy się ma poddać ,czy żyć tylko dla siebie."
Romans Pani Majstrowej. Sztuka sceniczna w 3-ch aktach według powieści Wincentego Rapackiego, w opracowaniu scenicznym Leonarda Rybackiego. Maszynopis z 1948 roku sygnowany przez samego Rybackiego,
układ tekstu oryginalny, str. 15
No i stało się. W ostatnim tygodniu niespodziewanie wzięło mnie na pisanie. Okazja niecodzienna, bo pojawił się cień szansy na to, że być może wreszcie to, co napiszę ujrzy światło dzienne nie tylko na tej stronie, ale na papierze, w kolejnej edycji pewnego magazynu (tytuł, jak również temat i treść artykułu zachowam póki co dla siebie, żeby nie zapeszyć, bo to wcale nie jest jeszcze wszystko takie pewne). We wcześniejszym wpisie pisałam o moim dziadku redaktorze Wydawnictw Szkolnych i Pedagogicznych i tajemnicy, jaka jest udziałem jego osoby. Szczęście w nieszczęściu znalazłam kiedyś starą teczkę dziadka z maszynopisami autorstwa zapewne tych, których miał zaszczyt redagować. W szczególności Pana Leonarda Rybackiego. W teczce znalazłam dokładnie cztery maszynopisy: Romans Pani Majstrowej z 1948 roku (dawno żaden tekst tak mnie nie rozbawił), humoreskę Telewizor z 1969 roku (mimo upływu lat powiedziałabym, że wciąż jak najbardziej aktualną pod względem przesłania), wzruszającą Opowieść o Kubusiowej doli z 1969 roku i Za Waszą wolność i naszą. Tajna Misja. Wspomnienia uczestnika wojny w Hiszpanii Bronisława Owsianko. (jeszcze nietknięta, zostawiam sobie na koniec, najwyraźniej jeszcze nie dojrzałam do literatury stricte historycznej, choć wcale by mnie nie zdziwiło, gdybym się mile zaskoczyła). Korzystając z okazji, a nie mając lepszego pomysłu na spożytkowanie dzisiejszego dnia, zabrałam się do czytania Romansu Pani Sendlerowej. Pewien pan zajrzał mi przez ramię i zagadnął, że on też swojego czasu znalazł w domu takie stare maszynopisy. Tak oto zaczęła się bardzo ciekawa rozmowa. Stwierdził, że to był zupełnie inny język. W istocie czytając kolejne maszynopisy zwróciłam uwagę na niespotykane już dzisiaj wtrącenia z łaciny, języka włoskiego, rosyjskiego, które jak sądzę nie byłyby zrozumiałe dla współczesnego czytelnika tak, jak nie były dla mnie. Jako lingwista nie potrafię przejść obojętnie obok takich językowych zagadek i czynię natychmiastowy research. Tak oto rozszyfrowałam takie zwroty, jak m.in. cave canem (łacina), dolce far niente (włoski), try miga (rosyjski). Nie wspomnę już nawet o interpunkcji, odmianie przez przypadki, kiedy pisze się "u", a kiedy "ó". Dysgraficy byliby w siódmym niebie i pewnie chętnie przenieśliby się do tamtych czasów. No i ten zwrot "nie wisz czasem" nadużywany przez jednego z bohaterów Józefa Kopyto z równą konsekwencją, jak pewnie dzisiaj niektórzy Polacy używają miast znaków interpunkcyjnych innych, mniej, a może równie wymownych zwrotów. Wciąż zachodzę w głowę, jaki mógłby być odpowiednik "nie wisz czasem" we współczesnej polszczyźnie. Może "no wiesz"?! Krótko mówiąc, język przedpotopowy, ale historia porywająca, dowcip rozbrajający nawet tak żartoodporną osobę jak ja. Oprócz tego oczywiście w tych maszynopisach znalazłam mnóstwo złotych myśli, jedną z nich pozwoliłam sobie zacytować wyżej, jak również takich smaczków zakotwiczonych w czasoprzestrzeni tamtych czasów, które niewiele już pewnie dzisiaj komu mówią, niełatwo również znaleźć coś więcej na ich temat w Internecie, choć intrygują, zwłaszcza że te teksty są w gruncie rzeczy bardzo osobiste, pisane w pierwszej osobie, bez wątpienia nawiązujące do faktów z życia samych autorów, jak więc pozostać obojętnym wobec, np. tytułu sztuki teatralnej, na którą tak ciężko było autorowi zdobyć bilety, a jak już się udało, to okazja ta nabrała charakteru wielkiej wyprawy do stolicy. W przypadku Romansu Pani Sendlerowej utwór Rapackiego doczekał się spektaklu telewizyjnego w reżyserii Jerzego Gruzy w ramach Teatru Telewizji. Spektakl miał swoją premierę 17 listopada 1958 roku. Wynika z tego, że trafiła mi się cenna rzecz. Szkoda, że nie da się już nigdzie zobaczyć tego spektaklu, bo tekst jest po prostu komediowym majstersztykiem.
Filozof Schopenfeld tak rzekł, czy któryś tam
Więc jak czasami zastanawiam się nad sobą
To ja podziwiam, jaki skromny jestem sam
Ja się nie drapię, ja się nie wspinam nad poziomu
Ja nie zazdraszczam się z innymi, co by mieć
Niech inny prosię i łososie źre w swym domu
A mnie wystarczy trochę farfełach i śledź
Ja może tyż bym lubił pić, podpuszczać pasa
Od braci Hirschfeld jeść sałatkę z ananasa
No ale trudno, trza to życie brać
Żeby wiedzieć, czy mnie stać
Jak się nie ma, co się lubi
To się lubi, co się ma
Z te zasadę spać się kładę
Co się tyczy moje ja
Może nawet bardzo lubię
Jadać stek w Myśliwskim Klubie
Ale chętniej jem potrawy
Które Malcia we mnie pcha
Wiem, że lepsza pieczeń z wieprza
Dobra gąska nie jest zła
Jest potrawa, już podawa
Wszystko jedno ta, czy ta
Czy sędziwa trochę rybka
Czy to klops z gęsiego pipka
Jak się nie ma, co się lubi
To się lubi, co się ma
Nie jestem Wenus, Jerzy Marr czy inny Brodzisz
Przeciętny człowiek, bez pretensji co do płeć
Ale przypuśćmy, że pan sobie chodzisz
Pan widzisz kobiet, pan masz chęci, co do mieć
I Sokołowska, Pogorzelska, Ordonówna
Te nóżki, buźki, pan zachwyca się co krok
A w domu Malcia, jak pan w myśli je porówna
Z tą moją Malcią, , moim wrogom taki rok
Ja może tyż bym chciał romansik mieć na boku
Być Dulcynejem, Desdemonem, ujdę w tłoku
No ale trudno, tak to życie trzeba brać
Żeby wiedzieć, czy mnie stać
Jak się nie ma, co się lubi
To się lubi, co się ma
Z te zasadę spać się kładę
Przy mnie leży Malcia ma
Może, w gruncie rzeczy, wolę
Gretę Garbo, Negri Polę
Ale biorę o te porę
Nawet to, co Malcia da
Wiem, to nie jest amecyje
Nie jest to, co ja bym pragł
Już nie mówię, co do ilość
Wręcz przeciwnie, co do smak
Co mam zrobić, chociaż widzę
Jeszcze sobie sam obrzydzę
Jak się nie ma, co się lubi
To się lubi, co się ma