Wszelkie wątpliwości rzuciłam więc w kąt, a do bagażnika sto lat nie noszone oficerki, ostatnie bryczesy w jednym kawałku, kask i bacik (choć okazał się zupełnie niepotrzebny) i wyruszyłam w drogę do Trójmiasta, choć nie miałam jeszcze pewności, czy i, gdzie uda mi się spełnić to moje szalone marzenie. Szczęśliwy traf sprawił, że będąc w odwiedziny u znajomych w Sopocie, siedzieliśmy któregoś dnia w knajpie nad morzem i zobaczyłam jeźdźców galopujących na koniach w morzu. Okazało się, że znajomy zna osobiście jakiegoś koniarza i już następnego dnia znalazłam się w stadninie.
Miałam szczęście, że przyjechałam akurat tego dnia, bo na następny wyjazd na plażę musiałabym czekać do poniedziałku. Oczywiście zostałam potraktowana ze standardową nieufnością - zapewne wielu turystów przede mną chwaliło się, że urodzili się w przysłowiowym siodle. Udało mi się ubłagać instruktorkę, aby sprawdziła moje umiejętności. Miałam duszę na ramieniu, bo nie jeździłam pewnie z 6 lat, a bardzo mi zależało na tym, aby pomyślnie zdać ten egzamin. Okazało się, że w istocie tego się nie zapomina. Tak naprawdę moja reakcja na płoszenie się konia zaważyła o pomyślnej ocenie. Od siebie mogę jedynie dodać, że wyznaję zasadę 50/50 (fifty/fifty) - 50% to umiejętności, doświadczenie, wiedza, 50% to pewność siebie. Z końmi jest jak z ludźmi - dopóki jesteś pewien siebie, porywasz innych ze sobą, kiedy wykazujesz niepewność, wykorzystują ją inni. Kiedy wsiadasz na konia, stanowisz z nim jakby jeden organizm - koń wyczuje przez skórę Twoją niepewność, napięcie, strach. Ty również musisz być czujny na równie wysublimowane niuanse w jego zachowaniu.
Więcej na: http://www.adventurepark.pl/