Być może o poranku
poczujesz dreszcz
obejrzysz się przeze mnie na wylot
wzrokiem ślepym razisz w nijaki pejzaż niebieski
niemego świadka wszystkich Twych przewin.
Dzień jak co dzień,
rozum podpowie
i uśpi czym prędzej czucie sumienia.
Gdy wybije godzina
mechanicznym rutyny odruchem
znów będziesz chciał kolejny dzień
dołożyć do twierdzy swej muru.
Z ręki pióro jednak porwie
wiedzione zbłąkanym podmuchem
w próżnię ścian prochem
śnieżna gwałtu kurzawa.
Zawiśniesz bytu nieznośną lekkością
niczym gwiezdna konstelacja,
po czym opadniesz bez sił
nim zdążysz przejrzeć na oczy.
Zbrodnia i kara.
Dusza to ptak, który nie nosi kamieni.