Kilka tygodni temu postanowiłam wreszcie podzielić się swoją fotorelacją z Australii z kilkoma osobami, które poznałam podczas swojej długiej prawie 30-godzinnej podróży do Australii. Do Singapuru leciałam w towarzystwie Błażeja udającego się do Tajlandii i Edyty lecącej na Bali. Zaproponowałam, aby zapisali mi swoje adresy e-mail, to wymienililibyśmy się potem zdjęciami z miejsc, które odwiedzimy. Wczoraj odpisała mi Edyta - przesłała zdjęcia z Bali i zapytała, czy mam może zdjęcia zachodu słońca, które robiłam w trakcie lotu do Singapuru. Zmobilizowało mnie to, by odkurzyć na nowo zdjęcia z Australii. Zachód słońca był w istocie zjawiskowy, choć nie wiem, na ile zdjęcie w istocie oddaje niesamowity klimat zachodów słońca wysoko ponad chmurami. Moją uwagę zwróciło również zdjęcie rozświetlonego nocą miasta uchwyconego gdzieś po drodze do Singapuru. Przypomina mi nieco ekran tomografu. Albo wielką kopalnie odkrywkową lub jeden z tych kadrów ze Star Wars. Największe wrażenie robią na mnie wciąż jednak zdjęcia australijskiego interioru z lotu ptaka. Osobiście zdołałam jedynie przekroczyć jego próg, a zdążył mnie na tyle oczarować, że nawet teraz patrząc na te zdjęcia gdzieś tam w głębi duszy iskrzy. Oj, iskrzy! Gdzieś tam przypominają mi się te wszystkie rzekome analogie wysnuwane przez białych o związkach ukształtowania krajobrazu ze stylami w sztuce aborygeńskiej, a patrząc na te zdjęcia, widok zasadniczo obcy większości Aborygenów tam na dole, jakoś trudno mi uwierzyć w to, aby w istocie starali się w swoich dziełach oddać te wzory z lotu ptaka. Myślę, że to raczej my biali tak się na to zapatrujemy, bo nie potrafimy postrzegać otaczającego krajobrazu w taki sposób, w jaki potrafią Aborygeni stojąc, a raczej niestrudzenie wędrując po rozległych terenach swojej ojczyzny, jakby przyswajając każdą jego nierówność wraz z przypisaną jej dreamstory. Z kolei Marta, którą poznałam, czekając na samolot na lotnisku w Singapurze i, która poczęstowała mnie bliżej nieokreślonymi singapurskimi kandyzowanymi owocami, napisała mi, że postanowiła wyjechać do Australii na stałe. Fajnie. Ciekawa jestem, jak jej się tam ułoży. Gdzieś tam z tyłu głowy też mi się kołacze taki pomysł, ale ja to jestem pokroju Indiany Jonesa. Nie wiem, czy byłabym w stanie odnaleźć się w jakichkolwiek rygorach, a z tego, co mi wiadomo po relacjach Albion House, życie w Australii należy, mimo wszystko, to bardzo pracowitych i intensywnych. Nie wiem, czy do końca tego właśnie szukam.
0 Comments
Leave a Reply. |
Hej! Mam na imię Victoria. Wycieczki Osobiste to mój dziennik podróży, spełnionych marzeń i ulotnego piękna. Podróżować można nawet w kropli wody. Dzisiaj jest tylko dzisiaj, więc nie trać czasu: "podróżyj" tak, jakby jutra miało nie być!
O mnie
Z wykształcenia tłumacz i montażysta filmowy. Z zawodu kameleon, a w praktyce przede wszystkim włóczykij z dziennikarskimi ciągotami. Niespokojny duch. Trudny charakter. Towarzyski samotnik. Poliglota, gaduła i gawędziarz. Niestrudzony ogrodnik. Z zamiłowania piszę, fotografuję i maluję. Uwielbiam podróże, aktywność na świeżym powietrzu i kontakt z naturą. Szukam szczęśliwych wysp. Wierzę, że jest przede mną jeszcze wiele do odkrycia! Oto moja bajka o życiu! WĄTKI
All
ARCHIWUM
July 2023
Victoria TucholkaYou can change the skies but you cannot change your soul |
VICTORIA TUCHOLKA |
|