POKONAĆ OGRANICZENIA
Ja na szczęście po latach postanowiłam odrzucić to wieloletnie negatywne systemowe programowanie i konsekwentnie nadrabiałam z powodzeniem co raz to odważniejsze sportowe ambicje już na własną rękę w kompletnym oderwaniu od potrzeby szukania dla tych ambicji jakiegokolwiek społecznego uznania czy uzasadnienia. Po prostu dla samego doświadczania, które jest dla mnie wciąż sprawą kluczową, bez czego nie odważyłabym się wyrażać swojego zdania na jakikolwiek temat. Jazda konna, pływanie, żeglarstwo środlądowe, morskie, narty, bieganie, capoeira, kajaki, nurkowanie, jujitsu, a nawet skok na spadochronie. Musiałam spróbować wszystkiego. Byle nie było zespołowe i w grę nie wchodziła znienawidzona przeze mnie rywalizacja. Chodziło mi przede wszystkim o pokonywanie swoich własnych ograniczeń. Teraz nawet jeśli nigdy nie próbowałam, jestem gotowa zawierzyć w to, że dana dyscyplina jest dla kogoś spełnieniem marzeń. Ba! będę musiała to sprawdzić osobiście.
Na studiach z kolei koleżanki mówiły mi, że już prawie uwierzyły, że prawdziwych cyganów już nie ma. Ja zaprzeczałam temu przekonaniu całą swoją osobą, gdy tylko schodziłam do studenckiego klubu na jakąś potańcówkę. Być może minęłam się z powołaniem, bo wprost uwielbiałam się przebierać i zawsze zaskakiwałam otoczenie wciąż nowymi, nietypowymi kreacjami. Studia w Łodzi to był chyba taki ostatni raz, kiedy oddawałam się nieskrępowanie tanecznej pasji. Lubiłam tańczyć. Nadal lubię, choć oddaję się już tej czynności tylko spontanicznie w zaciszu własnych czterech ścian. Zastanawia mnie to, z czego wynika ta moja obecna niechęć do tańca w miejscach publicznych. Być może z tego, że taniec jak by nie patrzyć to sposób na autoekspresję, wyrażanie uczuć, emocji, a ja niechętnie dzielę się nimi z ludźmi, gdy nie mam pewności, że ich towarzystwo jest godne zaufania. Zawsze twierdzę, że ten typ tak ma, że nie ma bezpieczników, chłonie energię ze świata i ludzi, jak gąbka. Niestety zarówno tę pozytywną, jak i negatywną. Bilans bywa niestety czasami nieciekawy, a i trzeba znaleźć jakąś równowagę, oddać przede wszystkim to, co negatywne, więc aby to równoważyć, ograniczam nieraz do skrajności wyrażanie swoich emocji, by nikomu krzywdy nie zrobić i nie zostać z pustymi rękami.
Studia na łódzkiej filmówce, mimo że jednocześnie dzielone pomiędzy studia zaoczne w Warszawie, to był najlepszy, niezwykle dynamiczny okres w moim życiu. Okres, w którym byłam w ciągłym ruchu i drodze. Ta skłonność do cygańskiego trybu życia chyba pozostała mi po dziś dzień. Z perspektywy czasu zastanawiałam się, co mnie napędzało w tym burzliwym okresie. Dzisiaj nie mam już wątpliwości, że był to właśnie wrodzony niepokój. Ta intensywność w naturalny sposób równoważyła wewnętrzny niepokój, który rozsadzał mnie na tym świecie odkąd tylko przejrzałam pierwszy raz na oczy. Na nic zdało się wmawianie mi, że jestem bezproblemowym dzieckiem. Był to w gruncie rzeczy jednokierunkowy zabieg łagodzący przede wszystkim dla strony łagodzącej. Ja wciąż pozostawałam utajenie problemowa, nadal jestem i chyba zawsze będę. Już dawno pogodziłam się z tym, że ten niepokój jest czymś dla mnie organicznym. Czymś, co mnie napędza, choć z drugiej strony stanowi jednocześnie niewidzialną barierę w relacjach międzyludzkich. Mimo zaangażowania, trudu i ogromnej pracy, jaką zawsze wkładam w dostosowanie się do świata ludzi, zawsze spotykam się z zarzutem, że nie jestem wystarczająco "in". I w istocie niechętnie wyrażam swoje emocje, bo i też nie wiem, po co je wyrażać, jeżeli są negatywne. Żeby przekuć je w coś pozytywnego, trzeba wiedzieć, jak to zrobić. Trzeba mieć tę pewność, że zrobi się to dobrze. Jeżeli choć raz ktoś na Tobie eksperymentował, dobrze wiesz, o co mi chodzi.
KHATOON ZNACZY LADY
Gdy pewnego kolejnego zwykłego dnia z uwagi na znajomość języka zostałam poproszona o asystę przy powitaniu anglojęzycznych gości, nic nie zapowiadało, że mój plan na najbliższe dni ulegnie zmianom. A jednak, gdy znowu zobaczyłam uśmiechniętą twarz Khatoon, gdy dosiadła się do mnie w kawiarni, zaczęłyśmy rozmawiać, całą swoją osobą wzbudziła we mnie tak pozytywne emocje, że odczułam naturalną dla siebie potrzebę poznania jej lepiej. Całą sobą wyrażała zaproszenie do wspólnego przeżywania. W ten weekend miała wystąpić w roli głównej w spektaklu "Kimia". Jak lepiej poznać człowieka niż poprzez to, czym się zajmuje? Nie miałam wątpliwości, że mam do czynienia z osobą, która jest silną osobowością. Silną kobiecą osobowością. Świadomą w stu procentach swojego potencjału ludzkiego, kobiecego i artystycznego. Już samo znaczenie jej imienia mówiło samo za siebie. Khatoon znaczy 'lady'. Dama. Kobieta. Wiedząca, czego chce i, czego mogą wymagać od niej inni. Potrafiąca stawiać jasne granice. Takie wnioski wyciągnęłam z wymiany doświadczeń, jaką poczyniłyśmy podczas naszej krótkiej rozmowy w kawiarni, a moje domysły potwierdziło również bezpośrednie doświadczenie, gdy zobaczyłam Khatoon w akcji występującą przed liczną publicznością.
Ile samokontroli, ale co ważniejsze świadomości własnego ciała trzeba mieć, aby tak wirować wokół własnej osi na tej wąskiej przestrzeni przez 20 minut przed tłumem ludzi. Momentami odnosiłam wręcz wrażenie, że ten taniec zahacza o próg bólu. Choć z trudem można było dostrzec twarz tancerki, jakoś podświadomie tak to właśnie odbierałam. Byłabym gotowa zaryzykować, że właśnie byłam świadkiem tego, jak ktoś przechodzi samego siebie. Aktu medytacji? To nie był już tylko taniec, ale rodzaj duchowego doświadczenia, swoistego katharsis, które mi osobiście zaczęło się pod koniec mocno udzielać emocjonalnie. Khatoon wiedziała, że będę na przedstawieniu i nawet przez chwilę widziałyśmy się przed widowiskiem w kuluarach, zaskoczyła mnie swoim spokojem i rozluźnieniem, a po występie ośmieliłam się jednak zrobić sobie z nią wspólne zdjęcie, na którym obie wyszłyśmy nie do końca tak, jak byśmy pewnie tego chciały. Ostatecznie doszłam jednak do wniosku, że najważniejsza jest dobra energia, nawet jeżeli podszyta jest jakimś wysiłkiem i nerwowością. Ona sama wyznała potem, że nie wie, dlaczego tak się wtedy uśmiechała. Być może był to jeden z tych nerwowych uśmiechów, gdy człowiek się uśmiecha, choć właściwie nie ma na to siły lub ochoty, wymagają tego jednak okoliczności, i po prostu chcemy roztaczać wokół siebie pozytywną aurę. Odniosłam wrażenie, że jest po prostu zmęczona, co wcale by mnie nie zdziwiło, i jakby nie wymagał tego savoir-vivre pewnie wolałaby uniknąć wszystkich tych rozmów i zdjęć i po prostu wyciszyć w samotności.
Niedosyt autentycznego kontaktu skłonił mnie jednak do rozważenia udziału w warsztatach tańca, które Khatoon miała prowadzić następnego dnia. Nie był to dla mnie dobry dzień. Byłam mocno podminowana i spięta, ostatkiem sił próbowałam jeszcze ratować ten dzień, rzucając się w wir różnych działań, by zagłuszyć nieciekawe myśli, generalnie miałam już dość kontaktów ze światem i ludźmi, odczuwałam potrzebę wyciszenia, jakiś emocjonalny deficyt, choć być może to właśnie sprawiło, że zdecydowałam się jednak na ostatnią chwilę napisać do Khatoon z pytaniem o możliwość udziału w warsztatach. I to właśnie te warsztaty była dla mnie największym objawieniem. Choć były to warsztaty przede wszystkim taneczne, dla mnie osobiście były czymś więcej. Być może zastosowanie miała tutaj ponownie zasada, że widzimy, to co chcemy zobaczyć. Dla mnie więc był to warsztat mający więcej wspólnego z rozwojem osobistym lub duchowym.
LEAVE IT ALL BEHIND
Na początek Khatoon poprosiła nas o to, abyśmy spróbowali zapomnieć o całym świecie, odrzucili wszelkie troski, zapomnieli o wszystkich problemach, które są naszym udziałem, zostawili je za drzwiami. Abyśmy skupili się w stu porocentach na tym, co tu i teraz. To odrzucenie siebie, swoich egoistycznych pobudek, namiętności jest zresztą kluczowym elementem tańca sufickiego. Mi przyszło to niestety z ogromnym trudem. Zbyt wiele dzieje się ostatnio w moim życiu nieraz sprzecznego ze sobą emocjonalnie i energetycznie. Codziennie toczy się we mnie taka osobliwa walka dobra ze złem. Udział w warsztatach był na swój sposób kolejną i ostatnią tego dnia rozpaczliwą próbą pochylenia się w kierunku złotego środka i na swój sposób otworzył mi oczy na wiele spraw przede wszystkim duchowo.
INSECURE
padło z ust jednej z uczestniczek warsztatu, nie bez bezwarunkowego odruchu wzruszenia w oczach, na prośbę Khatoon, aby każdy zastanowił się nad jakąś swoją słabością lub negatywną cechą charakteru, której chciałby się wyzbyć. Towarzyszyło temu ćwiczenie ruchowe, które wykonywaliśmy wszyscy wspólnie, aby wesprzeć w tym celu osobę próbującą oczyścić się z negatywnej energii. Powolny ruch dłońmi od stóp wzdłuż ciała ku głowie, a następnie odrzucenie zebranej energii od siebie w symbolicznym przygwożdżeniu dłońmi w jednym punkcie na ziemi na tej samej zasadzie, na jakiej próbuje się rozłożyć na łopatki przeciwnika.
Taniec suficki to specyficzny rodzaj tańca, którego sednem jest w najprostszym tłumaczeniu obracanie się w koło wokół własnej osi. Kryje się za tym jednak szczególna filozofia, której głównym celem jest dążenie do doskonałości poprzez odrzucenie siebie, własnego ego, swoich namiętności, poprzez skupienie na muzyce, oddanie myślami Bogu, odnalezienia w sobie centrum kosmosu. Taniec suficki w głębszym znaczeniu symbolicznym nawiązuje zresztą do kultu słońca wokół którego krążą planety. Obracanie się wokół własnej osi tylko na pozór wydaje się czymś prostym. Kto raz podejmie spontaniczną próbę, szybko zorientuje się, że bardzo łatwo o zawrót głowy. Przy szybszym obracaniu o upadek, czego sama doświadczyłam podczas warsztatów. Nie ma tego złego, co by na dobre nie wyszło. Już nieraz doświadczyłam upadków zarówno fizycznych, jak i duchowych. Można powiedzieć, że osiągnęłam wręcz pewien stopień ambiwalencji. Zahartowałam się do tego stopnia, że nawet nieraz bolesne upadki z konia czy na schodach przyjmowałam ze stoickim spokojem. Wstawałam, otrzepywałam się, czasem nawet z uśmiechem na twarzy i szłam, jechałam dalej, zakładając z góry, że upadki są naturalną i nieuniknioną koleją rzeczy i życia. Dopiero Khatoon uświadomiła mi, że nie ma przypadkowych upadków, że utrata równowagi fizycznej czy duchowej wynika z zaniedbania jednej z podstawowych zasad, a mianowicie skupienia na jednym punkcie, celu, czynności. Upadek jest konsekwencją rozproszenia, wewnętrznego rozdarcia, rozkojarzenia. W przypadku wirującego tańca sufickiego kluczowe jest skupienie uwagi na jednym palcu, palcu prawej dłoni, którą tancerze suficcy trzymają w symbolicznym geście uniesienia ku niebu, ku Bogu, łączności z nim i otwartości na przyjęcie boskiej łaski. Lewą z kolei skierowaną ku dołowi, ku ziemii, ku człowiekowi dzielą się bożą łaską z tymi, którzy są świadkami tanecznego rytuału. Gdy weźmie się sobie do serca tę zasadę, można obracać się w sposób na pozór niekontrolowany. Wystarczy znaleźć sobie jeden, nawet ruchomy punkt odniesienia w przestrzeni. Może nim być nawet drugi wirujący w tańcu człowiek. Tak zresztą mogliśmy sobie parami razem wielokrotnie powirować w sposób mniej lub bardziej oczywisty. Wystarczyło skupić swoją uwagę na uśmiechniętej twarzy naszego partnera. Wówczas niestraszne stawały się już żadne obroty.
REVOLVING AROUND THE HEART
Taniec suficki to jednak nie tylko wirowanie dla wirowania, sztuka dla sztuki, ale również sposób na wyrażenie ciałem o wiele głębszych treści. Dosłowne, jednoznaczne i oczywiste wirowanie może, ale nie musi być tego kluczowym elementem. Jak już wiecie, wirować można też w sposób pozornie niekontrolowany, jeżeli tylko jest się w stanie znaleźć sobie jakiś konkretny punkt odniesienia lub wyobrazić sobie obecność jakiejś boskiej siły, jakiegoś boskiego elementu poza nami. Takie ćwiczenie ruchowe ze skupioną w dłoniach wiązką energii na wzór tai chi dowolnie prowadzoną dłońmi po i wokół ciała również zresztą przeprowadziliśmy na tych warsztatach. W trakcie warsztatów każdemu uczestnikowi zostało w pewnym momencie rzucone wyzwanie wyrażenia poprzez spontaniczną choreografię krótkiego przesłania zapisanego na jednej z kart wylosowanych z osobliwej talii. Odwagi wymagało wyjście na środek koła, wokół którego usiedli zgromadzeni uczestnicy i wyrażenia poprzez ruch i mowę ciała recytowanych i powtarzanych z namaszczeniem przez wybraną osobę słów zapisanych na karcie. Ich treść nie sugerowała konkretnych czynności do wykonania, ale wymagała refleksji nad nieraz egzystencjalnym przesłaniem. Mi w udziale przypadła karta o następującej treści:
Why are you knocking at every door? Go, knock at the door of your own heart. Only from the heart you can touch the sky.
Dlaczego pukasz do każdych drzwi? Idź i zapukaj do wrót własnego serca. Tylko podążając za głosem serca, możesz sięgnąć nieba.
Dziwnym zbiegiem okoliczności, choć być może uległam po prostu autoprojekcji i treść którejkolwiek z pozostałych kart, gdyby tylko przypadła mi w udziale, mogłaby wydać mi się równie wymowna, ten typ tak już ma, że odnosi wszystko do siebie, czułam się w istocie tak, jakby przemówiła do mnie przewrotnie jakaś siła wyższa, jakby to nie był przypadek, że ta karta przypadła akurat mi w udziale. Jej treść zadziwiająco trafnie odnosiła się do momentu, w którym akurat znajdowałam się teraz w swoim życiu. Długo się w sobie zbierałam, aby odpowiedzieć na zaproszenie, które Khatoon kierowała do uczestników po każdym kolejnym występie. Jakaś część mnie wychodziła wprost z siebie gotowa zapomnieć się kompletnie w tańcu, hamowała ją i ściągała jednak jakaś niewiadoma siła reszty mojego jestestwa. Khatoon wystarczyło zresztą jedno dotknięcie mojej wyciągniętej ręki, aby stwierdzić, że jestem bardzo spięta. I ja zdawałam sobie z tego doskonale sprawę. To fizyczne napięcie nie umykało niczyjej uwadze niezależnie od tego, jakiej aktywności ruchowej bym się podejmowała. To rodzaj bezwarunkowego i permanentnego napięcia. Dla obserwatora z zewnątrz jest oczywiste, że moje ciało jest skrajnie skrępowane i wymaga znaczącego rozluźnienia. Niektóre osoby ewidentnie były już zaawansowane i na tyle świadome własnego ciała i możliwości ekspresji, że nie bały się nawet wychodzić poza zamknięte koło. Ostatecznie nie zdecydowałam się spróbować. Udział w warsztacie był już dla mnie i tak sukcesem samym w sobie. Opanowałam emocje, przyjechałam, uczestniczyłam. Wymagało to ode mnie dużego wysiłku i być może paradoksalnie ten cały trud włożony w opanowanie wszystkich tych emocji był faktycznym powodem mojego poczucia fizycznego osłabienia i wycieńczenia i zniweczył możliwość pełnego przeżywania. Nie mam wątpliwości, że powinnam bezwarunkowo odrzucić to, co mnie tego dnia spotkało złego, przestać przede wszystkim to zło usprawiedliwiać, i skupić się tylko na tym, co dobre. Wciąż te słowa z karty wracają do mnie, rozbrzmiewają we mnie retorycznie w momentach typowego dla mnie zawieszenia w drodze pomiędzy równoległymi wymiarami, w których obecnie funkcjonuję, i zastanawiam się, jak wyraziłabym je ruchem. Być może przy następnej okazji zdobędę się na odwagę, aby wstać i na chwilę się zapomnieć.