"Powiedziałem duszy mej, bądź spokojna, czekaj bez nadziei,
Bo byłaby nadzieją niewłaściwych rzeczy; czekaj bez miłości,
Bo byłaby miłością niewłaściwych rzeczy; jest jeszcze wiara,
Ale wiara, nadzieja i miłość – wszystkie są w oczekiwaniu.
Czekaj bez myśli, bo nie jesteś gotowa do myśli;
Czekaj, aż ciemność stanie się światłem, a bezruch tańcem."
Sam las nie jest czystym wytworem wyobraźni reżysera, ale nawiązuje do autentycznego miejsca lasu Aokigahara położonego na terenie Parku Narodowego Fudżi-Hakone-Izu u stóp Góry Fuji w Japonii, znanego również jako Morze Drzew, do którego ludzie udają się faktycznie w ostatnią podróż. Ponoć jest to drugie miejsce po moście Golden Gate najczęściej wybierane przez potencjalnych samobójców.
Film zebrał jak na mój gust niesłusznie druzgocące recenzje. Być może wynika to z nieznośnej maniery krytyków do ciągłego porównywania z innymi dziełami znanych twórców, jak również do niepotrzebnych odniesień do pozafilmowego życia odtwórców głównych ról. Szczerze wątpię, aby ludzie wybierali i oglądali filmy, kierując się w tym względzie jedynie obsadą, popularnością występujących w nim autorów czy nazwiskiem reżysera, a jeżeli faktycznie tym ostatnim, to myślę, że wielu wielbicieli Gusa Van Santa będzie w szoku. Ja sama nigdy bym nie posądziła go o takie dzieło. Jest jeszcze muzyka, która zachwyca już od samego początku i świetnie oddaje klimat nieszczęsnego lasu i toczącej się w niej historii. Być może faktycznie byłoby lepiej, gdybyśmy jako widzowie nie byli wszechwiedzący, gdyby jednak reżyser zostawił nieco niedopowiedzeń, dla mnie osobiście ta realistyczna część filmu poświęcona relacji bohatera z żoną byłaby znośniejsza bez sceny wypadku karetki na skrzyżowaniu. Rozumiem intencję stopniowania niepowodzeń piętrzących się w związku bohaterów, która przyświecała reżyserowi, ale ten wypadek to było dla mnie osobiście zbyt wiele. Nie przepadam również za cukierkowymi zakończeniami - magicznym oczyszczeniem bohatera z poczucia winy, znalezieniem sensu życia, przysłowiowej arkadii. Przy tym wszystkim zdaję sobie sprawę z tego, że to wszystko jest jak najbardziej prawdopodobne i możliwe, jeżeli tylko mielibyśmy w sobie wystarczająco siły, aby sami sobie wybaczyć. Być może to niecodzienne w gruncie rzeczy doświadczenie próby samobójczej będące udziałem głównego bohatera, dziejące się gdzieś na granicy snu i jawy, życia i śmierci, cywilizacji i natury, znajdujące swoje szczęśliwe zakończenie, mogło faktycznie przyczynić się do takiego duchowego oczyszczenia. Być może bez tych wszystkich tragicznych wypadków nie byłoby ono możliwe. Być może bez poczucia winy bohater nie zadawałby sobie trudu kogokolwiek ratować, nawet jeśli ten, którego ratuje i jego potrzeba bycia uratowanym, byłyby jedynie wytworem wyobraźni wybawcy, być może uosobieniem pobożnego życzenia zadoścuczynienia za krzywdę wyrządzoną innej bliskiej osobie. Myślę, że mogą to potwierdzić jedynie osoby, które miały podobne doświadczenia. I być może reżyser próbuje właśnie przedstawić historię jednej z nich.