http://bananadivers.pl/
https://www.facebook.com/CN-Banana-Divers-179851208705951/?fref=ts
VICTORIA TUCHOLKA |
|
Nie będę ukrywać. Na swojego pierwszego nurka w życiu zdecydowałam się totalnie spontanicznie. To był zupełny przypadek. Podczas swojego drugiego pobytu nad Hańczą obudziłam się któregoś dnia z mocnym postanowieniem, że tego dnia skosztuję kartacza. Droga do żołądka była jednak bardzo długa. Zaczęło się od pytania lokalnych o to, czy kojarzą jakieś miejsce w okolicy, gdzie byłaby możliwość zjedzenia czegoś regionalnego. Na pierwszy ogień poszedł Pan Mariusz, syn Pana Jana, właściciela nadbrzeżnych posesji, który akurat wyprowadzał klacz ze źrebięciem na pastwisko. Odesłał mnie do lokalnej agroturystyki tzw. Sienkiewiczówki. Wsiadłam więc na rower i tam pojechałam, ale jakoś nikogo nie zastałam, a że dalej u sąsiadów zauważyłam duże zbiorowisko aut, pomyślałam, że tam na pewno mi pomogą. Wpadłam na grupę młodych ludzi, którzy sami również byli zainteresowani obiadami. Szybko zorientowałam się, że chyba wylądowałam w samej jaskini lwa - bazie nurkowej. Na wieszakach wisiały nurkowe kombinezony, na podłodze wielkie czarne pudła z płetwami i maskami, przy ścianie stały jakieś wielkie butle. Wtedy pojawił się Jarek, jak się potem okazało właściciel tego przybytku, który w prawdzie potwierdził, że trafiłam w dobre miejsce, ale nie był mi w stanie zagwarantować, że na obiad będą kartacze. Podziękowałam więc i pojechałam dalej. W drodze powrotnej zaświtała mi jednak myśl, że w sumie czemu by nie spróbować zanurkować. Nigdy tego nie robiłam. Nie znam chyba piękniejszego miejsca w Polsce. Poza tym chętnie zobaczyłabym ryby z trochę innej perspektywy. Byłam wówczas na etapie marzenia o wędkowaniu, które z resztą miałam również okazję spełnić podczas tego wyjazdu. Tak - doszłam do wniosku- nurkowanie to jest właśnie to, czego mi teraz trzeba. Zajechałam do okolicznej bazy zapytać o koszt tej przyjemności, nie zdążyłam się nawet zadeklarować, a jeszcze tego samego dnia zauważyłam nurkowe auto jadące w moim kierunku, machnęłam ręką, długo nie trzeba było gadać, Jarek już wszystko wiedział, co i jak, a nawet zapowiedział zniżkę. Co tu dużo gadać - piękne okoliczności przyrody, nowe wyzwanie, przychylni ludzie - czyż może być coś bardziej zachęcającego? Zanim jednak do nurkowania doszło, wiele osób jeszcze tego samego dnia narobiło mi stracha, że tyle osób się potopiło, że to niebezpieczne, że ten cały sprzęt jest strasznie ciężki i, że jeszcze raz... tyle osób się potopiło. W nocy oczywiście śniły mi się same koszmary. Gdy wstałam rano, mierząc się z taflą jeziora przy kubku kawy, postanowiłam, że może lepiej daruję sobie to nurkowanie. Nagle pojawiło się sto tysięcy wymówek w stylu paluszek i główka, oprócz oczywiście wcześniej wspomnianych powodów na "nie" autorstwa napotkanych ludzi. No, ale dobrze, umówiłam się, to pojadę, pro forma, najwyżej popatrzę, jak nurkują inni ;D Teraz bardzo mnie to bawi. Popatrzę?! No i pojechałam. Jarek oczywiście jak zwykle w optymistycznym nastroju, a ja mu tutaj zaczynam smęcić, czy to aby na pewno bezpieczne, że ja to i tamto, może lepiej nie... Jarek uciął jednak krótko wszystkie moje wątpliwości, stwierdzając że dopóki robi się wszystko zgodnie z wytycznymi, nie ma mowy o żadnej tragedii. Dałam się przekonać. No i klamka zapadła. Jeszcze tylko przymiarka kombinezonu, maski, obuwia, znalezienie odpowiedniej butli i jedziemy... Po szybkim wciśnięciu się jak sardynka w puszkę w nurkowy kombinezon i założeniu wszystkich elementów nurkowego stroju, ledwo doczłapałam się do wody obciążona jak wół juczny 10-kilogramową butlą nurkową. Wówczas ta butla wydawała mi się bardzo ciężka,podczas kursu z kolei dużo lżejsza. Być może w istocie byłam w gorszej kondycji, tak jak i też wówczas podejrzewałam. Ogólnie miałam wówczas dosyć stresujący czas. Nie bez powodu z resztą wyrwałam się nad Hańczę. Ale trudno. Zaszłam tak daleko, to nie ma rady - żal byłoby zaprzepaścić to nurkowanie. Najtrudniejszy, jakkolwiek również mój ulubiony był moment samego zanurzenia się w tej nieznanej mi dotąd przestrzeni. Ku rozpaczy Jarka ;) dopiero za trzecim podejściem ostatecznie zanurkowałam. Fantastyczne uczucie! Ta lekkość, swoista nieważkość analogiczna do tego uczucia, które się odczuwa w pierwszym etapie skoku ze spadochronem, kiedy jeszcze spadochron nie jest otwarty. Podobało mi się to, że pod wodą nie da się mówić, że cała moja uwaga skupiała się na obserwacji otaczającej przestrzeni, instruktora, znaków, które mi dawał. Teraz gdy robiłam kurs, cieszyłam się, że nie czuję się jeszcze w pełni gotowa do schodzenia z aparatem fotograficznym. Mogłam w całości skupić się na samym doświadczeniu nurkowania. Największe wrażenie zrobiły jednak na mnie ryby - nie sądziłam, że pod wodą mogą być tak piękne. Były jakby półprzeźroczyste, jakby w połowie częścią środowiska, w którym żyją, mieniły się wszystkimi kolorami tęczy, odbijające światło słoneczne łuski błyszczały im jak lustra. Perspektywa ta wydała mi się dużo bardziej atrakcyjna od tej wędkarskiej. Ryba bez wody nie ma duszy. Na lądzie jest tylko skrzelem, ością i łuską obnażoną z całej swojej duchowości i atrakcyjności. Ryby powinno się łowić tylko wtedy, jeśli jest to absolutnie konieczne, jeśli nie mamy, czego do garnka włożyć. Po wyjściu na brzeg ogarnęła mnie po raz pierwszy od dawna prawdziwa euforia. Mimo, że szczękałam zębami z zimna, dzień był bowiem nader wietrzny, z mojej twarzy nie schodził błogi uśmiech radości. Było super! Tego mi właśnie było trzeba! Więcej zdjęć z Wielkiej Rafy Koralowej: viktoriatucholka.weebly.com/my-space/archives/04-2016 W między czasie miałam tę skądinąd niespodziewaną okazję zrobić kolejne intro na Wielkiej Rafie Koralowej w Australii. Nie było to nigdy moim marzeniem, bo jakoś nigdy też nie sądziłam, że kiedykolwiek będę miała okazję pojechać do Australii. Australia z resztą też mi się nigdy nie marzyła. Kiedy jednak bilet był już kupiony, zdążyłam na podstawie lektury licznych relacji podróżniczych z Australii, stwierdzić, że Wielka Rafa Koralowa to obowiązkowy punkt programu tej podróży. Nie ma, co ukrywać, Wielka Rafa Koralowa robi ogromne wrażenie. Nie tylko z lotu ptaka, z wody, pod wodą. Krystalicznie czysta i ciepła jak zupa turkusowa woda, koralowe łąki w całej swojej różnorodności barw i kształtów na wyciągniecie ręki nawet jeśli tylko snorkluje się po powierzchni, piękne ryby, słońce. To ostatnie niby przyjazny sprzymierzeniec, a tak naprawdę groźny wróg. Jak przekonałam się na własnej skórze, trzeba było zainwestować w kombinezon chroniący przed tzw. stingers, małymi śmiercionośnymi meduzami. Myślałam, że będzie on wliczony w cenę, jeden z pracowników na pytanie o ryzyko spotkania stingers, odpowiedział, że póki co nie widać takiego zagrożenia, więc darowałam sobie tę inwestycję. Pod wieczór przekonałam się jednak, że słońce mocno mnie jednak spaliło. Kombinezon mógł w choćby niewielkim stopniu zmniejszyć stopień tego spalenia. Przez resztę wyjazdu uciekałam więc przed słońcem jak tylko mogłam i mimo wysokich temperatur, starałam się ubierać kompletnie. Chcielibyście mnie pewnie zapytać, dlaczego nie zrobiłam wówczas kursu? Nie zdecydowałabym się na zrobienie go w Australii nawet teraz, gdybym miała taką możliwość. Po pierwsze, ze względu na szalenie turystyczny charakter tego miejsca, gdzie codziennie przez ręce instruktorów przewija się dziesiątki turystów. Nie ma, co ukrywać. To po prostu czysty biznes. Po drugie, cena kursu rośnie im mniejsza grupa, im mniej uczęszczane okolice rafy, im lepsza firma(tego w końcu oczekujemy od potencjalnego kursu, czyż nie?). Ale która jest najlepsza? Będąc turystą, szanse trafienia od razu na tę najbardziej rzetelną są niewielkie. Po trzecie, najważniejsi są ludzie, z którymi się nurkuje, a ja miałam to szczęście, a Australia to nieszczęście, że po Intro z Jarkiem Bekierem w Hańczy pozostały mi bardzo dobre wspomnienia, o wiele lepsze niż z czarterowej wyprawy na Wielką Rafę, gdzie zanurkowałam i snorklowałam w istocie w pięknych okolicznościach przyrody, choć mój instruktor włączył stoper w zegarku, a nurków było w wodzie chyba więcej niż wszystkich tych cudownie kolorowych ryb. Gdy tylko w marcu zaczęła mi się powoli krystalizować wizja tegorocznego wyjazdu nad Hańczę, rozważałam odbycie kursu nurkowego, ale póki co nieśmiało. Ciśnienie podskoczyło dramatycznie, gdy udałam się na Targi Nurkowe "Podwodna przygoda" na EXPO w Warszawie. Zachęcam do przeczytania mojej relacji z tego wydarzenia: http://viktoriatucholka.weebly.com/my-space/event-targi-nurkowe-podwodna-przygoda Po obejrzeniu licznych filmów z różnych egzotycznych zakątków świata i spotkaniach z pasjonatami, a zwłaszcza spotkaniu poświęconemu nurkowaniu jaskiniowemu, w którym prym wiódł Pan Krzysztof Starnawski, po prostu wiedziałam, że muszę zrobić kurs. Najśmieszniejsze jest to, że miałam pojechać tylko na jeden wykład o podwodnej archeologii - to mnie wówczas najbardziej interesowało. Zostałam jednak na kolejne wykłady. Z każdym kolejnym uświadamiałam sobie, że w nurkowaniu szukam jednak zupełnie czegoś innego. Z pewnością kontaktu z naturą, który zawsze był dla mnie ważny, ale również wyzwań. Wyzwań, ale w nieco innym tego słowa znaczeniu, bo wcale nie interesuje mnie bicie jakiś abstrakcyjnych czy szalonych rekordów, jakkolwiek podziwiam jaskiniowe eksploracje Krzysztofa Starnawskiego i sama chciałabym kiedyś zanurkować w jaskini, jakkolwiek póki co nieco mnie przeraża perspektywa nurkowania w zamkniętej przestrzeni. Pewnie i z czasem, w miarę kolejnych nurkowań, zyskiwania pewności siebie w nowym środowisku i z nurkowania jaskiniowego opadnie dla mnie zasłona mrocznej tajemnicy. Mówiąc wyzwanie, mam raczej na myśli przełamywanie przede wszystkim własnych ograniczeń, blokad, wątpliwości. Poznawanie siebie, a właściwie wyczuwanie siebie i uczenie się kontroli nad własnymi emocjami, bo pod wodą może się zdarzyć wiele sytuacji, a w każdej z nich trzeba zachować spokój. Niezależnie od tego, co by się działo. Od naszego wewnętrznego spokoju może zależeć nie tylko nasze życie, ale i życie naszego partnera. Z pewnością najtrudniejszą lekcją w nurkowaniu jest wykształcenie poczucia odpowiedzialności za drugą osobę, a właściwie uświadomienie sobie takiej konieczności, skorelowanie jej z umiejętnością zachowania spokoju w każdej sytuacji i przewidywania tego, co może się zdarzyć, bo jak taka sytuacja nastąpi, nie ma mowy o panikowaniu. Pozostaje jedynie mieć nadzieję, że będzie to nauka mierzona w przeciwieństwie do lotniczych katastrof jedynie szczęśliwymi przypadkami, z których oboje wyjdziemy bez szwanku. O żadnych tragediach nie ma mowy pod warunkiem zachowania spokoju, a co najważniejsze rozsądku. To taka moja świeża refleksja po odbytym właśnie kursie na Open Water Diver w mojej bazie nurkowej-matce C.N. Banana Divers w Błaskowiźnie nad Jeziorem Hańcza. Kiedy przyjechałam w tym roku na kurs nurkowy nad Hańczę, nie obyło się bez chrzestu bojowego. To znaczy wstępnej kąpieli w jeziorze. Specjalnie w tym celu zakupiłam najtańszy najbardziej podstawowy zestaw do nurkowania maska z rurką w kolorze dla odmiany iście kobiecym, a co! różowym :) To był bardzo dobry wybór. Odkopałam też gdzieś buty do chodzenia w wodzie, jakkolwiek w końcu nie założyłam ich ani razu. Tym razem schodziłam prosto do wody z pomostu. A pod wodą - oczywiście bajka. Odkryłam Amerykę - okazało się, że wszystkie rybki gromadzą się tłumnie pod pomostem zapewne czekając tylko na naiwnego wędkarza, któremu wciągną haczyk pod deski. Przy odpowiednim przyłożeniu żyłka pęka jak nic. Oprócz tego zachwycił mnie złowrogi gąszcz labiryntu podwodnej roślinności generalnie świadczący na niekorzyść tej części zbiornika, to mnie jednak nie przerażało. Mimo upalnej niedzieli temperatura wody była bardzo "rześka". Po tej terapii szokowej szczękałam zębami chyba przez następne pół godziny, przy okazji tłucząc słoik z powidłami śliwkowymi :( i prowadząc nad wyraz ożywioną (tak przemarzłam, że tempo mówienia przyśpieszyło chyba dwukrotnie) konwersację z panami ze służb porządkowych oraz kierowcą lokalnego busa kursującego do Suwałk. Pierwsze znajomości zawiązane. Pozdrawialiśmy się regularnie przez kolejne poranki, ja przecierając oczy przez szybę mojego kombi, a kierowca zgrabnie obracając busem tuż przed karoserią. Jeszcze tylko szybkie śniadanko, przywitanie z żoną sąsiada, która przyszła skontrolować męża - wędkarza bujającego się w najlepsze na środku jeziora jakby totalnie w innej czasoprzestrzeni, i rowerem udaję się do bazy. Okazało się, że nieco się spóźniłam. Jarek spojrzał na mnie krzywym okiem, ale postanowiłam obrócić wszystko w żart. Zaletą tego mojego nieumyślnego spóźnienia było z pewnością to, że weszłam w sytuację z rozpędu i nie było czasu na zastanawianie się nad tym, czy jestem czy nie jestem gotowa na pierwszego nura. Ku swojemu zdziwieniu odkryłam, że jestem jedyną dziewczyną w niemal 7-osobowej drużynie ratowników medycznych. Jarek wspominał tylko o kilku chłopakach, więc w sumie byłam przygotowana na męskie towarzystwo, ale nie wspominał nic o całym suwalskim pogotowiu ;) Pocieszająca była myśl, że to ratownicy i z pewnością będzie komu udzielać pierwszej pomocy na wypadek, gdybym poszła oczywiście z wrażenia jak kamień w wodę :) W ekspresowym tempie dobraliśmy więc wszystkie elementy stroju i sprzętu. Oczywiście nie ma to jak dobry kombinezon w rozmiarze dziecięcym. Zaletą ciuchów dla dzieci jest to, że zazwyczaj są w fikuśnych kolorach, tak więc na te pięć dni zamieniłam się w kolorową podwodną papużkę w iście turkusowych barwach bojowych :) Jak się okazało strój ten miał również inną nie tak oczywistą z początku zaletę, a mianowicie wyróżniał się spośród innych czarnych kombinezonów, a uwierzcie mi, można się było pomylić przy zbieraniu manatków na nurka, o czym z resztą przekonał się jeden z kolegów-ratowników wciskając się ku podziwowi wszystkich obecnych w kombinezon kolegi o dwa numery na niego za mały :) Kombinezon w istocie musi być dopasowany, tak aby było jak najmniej wolnych przestrzeni, w które może dostać się woda, automatycznie ochładzająca tak wyeksponowane partie naszego ciała, ale nie może też być za ciasny. Pierwszy dzień upłynął nam pod znakiem opanowywania umiejętności pływalności zerowej (neutralnej), tzn. utrzymywania się w stałej pozycji pod wodą bez nagłego spadania na dno i dramatycznego wyskakiwania na powietrze. Umiejętność podstawowa i chyba najważniejsza w nurkowaniu. Jeżeli ją opanujemy, wszystkie inne podwodne czynności przyjdą nam jak bułka z masłem. Niektórzy chwytali tą umiejętność w mig, inni potrzebowali nieco więcej czasu. Ja oczywiście należałam do tych drugich :) No bo ja zawsze muszę po swojemu "w swoim czasie" i tempie. Taka zołza :) Jarek miał ze mną oczywiście dużo podwodnych wrażeń ;) No bo też Jarek prowadził mnie w parze z Wojtkiem przez cały kurs. Bardzo się ucieszyłam, że to właśnie pod jego skrzydłami będę mogła odbyć kurs, bo pozostały mi bardzo dobre wrażenia z zeszłorocznego Intro i zależało mi na tym, aby to on był takim moim Ojcem-Nurkiem lub raczej Matką-Nurkiem. Przed ostatnim nurkowaniem wizja odcięcia od nurkowej pępowiny wymusiła na mnie głębokie wyciszenie, skupienie i wycofanie w siebie. W sumie przyjemne uczucie, bo wszystko inne i wszyscy inni schodzą jakby na margines i skupiasz się na wykształceniu i utrzymaniu wewnętrznego spokoju w sobie. Przez kolejne dni w miarę nauki kolejnych umiejętności - przedmuchiwania maski i uszu, wyjmowania automatu (aparatu dostarczającego nam powietrze z butli pod wodą), zakładania płetw :D - schodziliśmy coraz głębiej, oswajając się ze spadającą razem z głębokością temperaturą. Na głębokości regulaminowych dla OWD 20 metrów (Wow! To prawie tyle, co mają sosny w moim ogrodzie! Pamiętam jak po swojej pierwszej wyprawie nad Hańczę, siedziałam w oknie swojego pokoju i podziwiałam sosny w ogrodzie, próbując sobie wyobrazić, jak głębokie jest jezioro Hańcza na podstawie tego, ile sosen trzeba by było ustawić jedna na drugiej) temperatura spada do 4 stopni Celsjusza i taka już utrzymuje się na stałe i głębiej. Były takie dni, zwłaszcza te bardziej słoneczne, że różnica temperatur między duszną powierzchnią, a mroźną głębiną dawała się niektórym mocno we znaki do tego stopnia, że trzeba było się wynurzyć. Wyczucie swojej wytrzymałości w danych warunkach jest niezwykle istotne i może mieć decydujący wpływ na bezpieczne wynurzenie - nie należy się dziwić, jeśli dopadnie nas skurcz pod wodą. Tego nieprzyjemnego i utrudniającego ruch w wodzie doświadczenia miałam okazję raz doświadczyć. Taki pierwszy test na zachowanie spokoju pod wodą. Zawsze też można liczyć na zwykle bardziej doświadczonego partnera, który pokaże jak reagować w takiej sytuacji. Wielkie dzięki dla Agnieszki, z którą miałam okazję odbyć 11 bonusowe nurkowanie. To nurkowanie dało mi chyba największą satysfakcję ze wszystkich, które odbyłam w trakcie tegorocznego nurkowego pobytu nad Hańczą. Być może dlatego, że pierwszy raz nurkowałam w pełni z kimś, kogo wcale dobrze nie znałam. Być może dlatego, że była to sprawa honorowa - taki pierwszy prawdziwy sprawdzian swoich umiejętności w samodzielnym nurkowaniu. No i jeszcze ta sytuacja ze skurczem łydki, wobec której potrafiłam zachować zimną krew. Kuracja tlenem w związku ze zbyt szybkim wynurzaniem się w sytuacji wystąpienia pod wodą bólu ucha. W przeciwieństwie do kolegów-ratowników, którzy odbyli kurs basenowy, ja rzuciłam się od razu na głęboką wodę. Pewne umiejętności, którzy oni opanowali na basenie, ja musiałam opanować w jeziorze. Nie przeszkadzało mi to. Nigdy nie przepadałam za basenami. Co więcej oni odbywali kurs nurkowy na potrzeby zdobycia dodatkowych punktów w celu dostania się do straży pożarnej lub po prostu w ramach zyskania dodatkowych umiejętności w ramach studiów. Ja niezmiennie robię różne rzeczy, bo tak czuję. Być może z czasem okaże się, że ta umiejętność bardzo mi się przyda w dalszym rozwoju zawodowym w zawodzie, o którym nie mam jeszcze pojęcia, że będę go wykonywać lub przy spotkaniu z kimś, dla kogo na przykład sam fakt tego, że nurkuje przełamie ewentualne lody we wzajemnym porozumieniu. Na chwilę obecną czeka mnie realizacja kolejnej części tryptyku, który zamierzałam poświęcić Wielkiej Rafie Koralowej. Zapewne doświadczenie nurkowania, które mam za sobą, podziała kreatywnie na sposób, w jaki podejdę do realizacji tego tematu. Kurs Open Water Diver kończy się oczywiście oficjalnym wręczeniem pamiątkowych dyplomów, tak zwanego logbooka (książki nurkowań) i symbolicznym pasowaniem na nurka, w którym to rytuale pierwsze skrzypce gra oczywiście nurkowa płetwa :) Chyba nie muszę Wam mówić, że czułam się z siebie bardzo dumna, choć tak nie do końca czułam jeszcze, że mogę o sobie powiedzieć, że jestem nurkiem pełną gebą. Dopiero właśnie to ostatnie nurkowanie z Agnieszką było taką niezbędną mi przysłowiową kropką nad "i". No i jeszcze przerwa na reklamę! Gorąco polecam Wam bazę nurkową Banana Divers w Błaskowiźnie nad jeziorem Hańcza. To jedna z najlepiej wyposażonych całorocznych baz w regionie. Niezwykle przychylni ludzie z ogromną wiedzą. Jeżeli nauczycie się nurkować na Hańczy, żadne nurkowanie nie będzie Wam już straszne. Zapraszam do odwiedzenia oficjalnej strony i fanpage'u C.N. Banana Divers:
http://bananadivers.pl/ https://www.facebook.com/CN-Banana-Divers-179851208705951/?fref=ts
0 Comments
Leave a Reply. |
Hej! Mam na imię Victoria. Wycieczki Osobiste to mój dziennik podróży, spełnionych marzeń i ulotnego piękna. Podróżować można nawet w kropli wody. Dzisiaj jest tylko dzisiaj, więc nie trać czasu: "podróżyj" tak, jakby jutra miało nie być!
O mnie
Z wykształcenia tłumacz i montażysta filmowy. Z zawodu kameleon, a w praktyce przede wszystkim włóczykij z dziennikarskimi ciągotami. Niespokojny duch. Trudny charakter. Towarzyski samotnik. Poliglota, gaduła i gawędziarz. Niestrudzony ogrodnik. Z zamiłowania piszę, fotografuję i maluję. Uwielbiam podróże, aktywność na świeżym powietrzu i kontakt z naturą. Szukam szczęśliwych wysp. Wierzę, że jest przede mną jeszcze wiele do odkrycia! Oto moja bajka o życiu! WĄTKI
All
ARCHIWUM
July 2023
Victoria TucholkaYou can change the skies but you cannot change your soul |