Moja bajka o Hańczy
Gdy myślę o Hańczy, wydaje mi się to dziwne, że znam lepiej ludzi, którzy tam mieszkają niż sąsiadów na własnej ulicy. Wielokrotnie zastanawiam się, z czego to wynika. Może z tego, że jakby nie patrzyć, jestem kimś obcym, a z drugiej strony przyjeżdżam jednak regularnie co roku, usposobienie mam chyba przyjazne, pozdrawiają mnie, więc i ja pozdrawiam, ponoć na wsi nie ma innej opcji, minąć się i nie pozdrowić!? A jak już pozdrawiasz się z kimś regularnie co dzień, to mimowolnie wchodzi to w nawyk, staje się twoim chlebem powszednim. Czymś swojskim. Nawet jeśli ten stan rzecz trwa tylko tydzień raz do roku. Wieś ma chyba taki swój własny kalendarz w dużej mierze regulowany zmianami pór roku, pracą w plenerze, związaną z tym obrzędowością. Być może i ja stałam się takim zjawiskiem, na które wszyscy czekają, by pojawiło się na powrót w oknie, zapukało do drzwi, odwzajemniło pozdrowienie.
Moja tegoroczna wyprawa nad Hańczę złożyła się korzystnie z ponad tygodniową przerwą w pracy. To oznaczało, że będę mogła nacieszyć się Hańczą do woli. Tym razem nie stawiałam sobie żadnych wyzwań. No może kilka, ale już nie na tyle absorbujących, przynajmniej tak mi się z początku wydawało, żeby nie znaleźć czasu na cieszenie się po prostu byciem w moim ulubionym miejscu w Polsce.
Jeden dzień poświęciłam w prawdzie na spokojne przygotowania do wyjazdu: pakowanie i research. Wypisałam sobie listę miejsc, które chciałabym odwiedzić, szlaków, które chciałabym przejść, kaprysów do odhaczenia. To był bardzo dobry pomysł. Okazało się bowiem, że jest jeszcze wiele tras i miejsc w samym Suwalskim Parku Krajobrazowym, które umknęły mi przez te wszystkie lata, a wszystko wskazywało na to, że będą zjawiskowe. I tak w istocie było. Wow! Ale pięknie! Ten okrzyk wydawałam z ust nie jeden raz podczas tego pobytu.
Choć prognoza pogody zapowiadała deszcze, niespecjalnie mnie to przerażało. Chyba oswoiłam się już z różnymi kaprysami mojego jeziora. Choć planowałam wyruszyć rano, nie sądziłam, że obudzę się już o piątej. Nie minęła pewnie 7 rano, a ja już byłam w drodze. W radiu leciała transmisja mszy z Jasnej Góry. Pięknie śpiewali. Na szybach pojawiły się pierwsze nieśmiałe krople deszczu. W oddali nad szachownicą nietypowo złocistych jak na koniec czerwca pól uprawnych zawisły ciemne chmury. Wszystko wskazywało na to, że Hańcza przywita mnie dzisiaj chmurnie i wietrznie.
zawsze dobrze mieć w zanadrzu jakiś skórzany worek i kamień :)
Trznadel, trznadel żółtobrzuch (Emberiza citrinella)
SZLAKIEM CZARNEJ HAŃCZY, CZYLI BIESZCZADY PO SUWALSKU
UROKLIWE SEJNY
Mój pierwotny plan zakładał trasę wzdłuż zachodniego brzegu Jezior Szelment Wielki i Mały przez Becejły i Puńsk, na który musiałabym poświęcić co najmniej kilka godzin z uwagi na liczne atrakcje - Muzeum Stara Plebania, Muzeum etnograficzne Józefa Vainy, skansen. Jak się teraz okazało, to zaledwie wierzchołek góry lodowej, bo okolice Puńska kryją jeszcze kilka zakątków wartych odwiedzenia. Ostatecznie plan uległ zmianie w wyniku uszkodzenia wtyczki ładowarki aparatu fotograficznego i braku miejsca na karcie w awaryjnym aparacie, który był mi niezbędny (ten typ tak ma, że bez aparatu ani rusz), i wiązał się z koniecznością wizyty w Suwałkach. Skądinąd bardzo miłej wizyty. Kolejnej wizyty potwierdzającej moje przekonanie o niezwykłej mentalności Suwalszczan niezwykle sympatycznych i pomocnych w potrzebie. Choć pierwotnie wszystko wskazywało na to, że nie uda mi się rozwiązać mojego fotograficznego problemu, ostatecznie właściciel sklepu Audioton jak magik wyciągnął z szuflady niczym z kapelusza przysłowiowego białego królika - swoją nieużywaną kartę, której zakup uratował moje fotograficzne nadzieje na kolejne fotograficzne pamiątki z wyjazdu, którymi mogę się z Wami tutaj podzielić. Poczułam się przez chwilę jak Alicja w Krainie Czarów. Dziwnym zrządzeniem losu, mimo szerokozakrojonych przygotowań i starań wykluczenia wszelkich możliwych awarii, jak również zabezpieczenia się na takie ewentualności, jakimś cudem uszkodziłam gwint we wtyczce ładowarki aparatu zanim w ogóle dotarłam do miejsca przeznaczenia. Pech. Z resztą ten pech już tak ma, że zawsze dopada mnie akurat w Suwałkach. Jakaś dziwna sprawa. Jakaś dziwna energia w tych Suwałkach, a z drugiej strony dobrze się składa, że przychodzi mi uświadomić sobie podobne kompliakcje jeszcze w ramionach cywilizacji, a nie w dziczy. I jak to zwykkle bywa - nic nie dzieje się bez powodu, wszystko, nawet taki pech otwiera sobą potencjał nowych sytuacji, spotkań i zmian, no i ten wypadek sprawił, że nie tylko miałam okazję zetknąć się z kolejnymi symaptycznymi Suwalszczanami, ale i przyszło mi moją litewską przygodę zacząć niejako od końca, od wisienki na torcie, którą miał być zasłużony obiad w karczmie Dom Litewski w Sejnach. Nigdy chyba głód podczas podróży nie doskwierał mi tak, jak podczas podróży do Sejn. Zwykle takie atrakcje zostawiam sobie na koniec zwiedzania jako swoistą nagrodę. Tym razem jednak postanowiłam zmienić kolejność. Chyba sama myśl o spróbowaniu tych wszystkich pyszności podsycała apetyt na tyle, że nawet kiszki zaczęły grać mi marsza.
Bazylika Nawiedzenia Najświętszej Maryi Panny
Klasztor Podominikański
PUŃSK KRAJKĄ MALOWANY
motywem nawiązującym do litewskiej krajki
Królestwem krajki jest z pewnością Muzeum Stara Plebania znajdujące się tuż przy kościele. W muzeum można podziwiać wiele z tych arcydzieł. W progu tego kameralnego, ciepłego miejsca przywitała mnie Pani Anastazija. Przywitała mnie po polsku. Nie ukrywałam swojego zdziwienia i przyznałam bez ogródek, że spodziewałam się tego, że wszyscy będą mówili po litewsku, a ja znam tylko jedno słowo. Laba diena, czyli dzień dobry. Pani Anastazija uśmiechnęła się i odpowiedziała mi pięknym, miękkim litewskim, który przypomniał mi suwalski akcent, z jakim mówili mieszkańcy Suwałk. Zaprosiła mnie do środka i oprowadziła po kolejnych izbach kryjących bogactwo pamiątek po dawnej plebanii, rękodzieła zgromadzonego po tutejszych domach, wystawy pisanek w chyba wszystkich możliwych technikach ludowych, jak również tych bardziej innowacyjnych. Moją uwagę przyciągnęły w szczególności krajki, co nie umknęło uwadze Pani Anastaziji. Wyjaśniła mi, że kolory i wzory pojawiające się na krajkach nie są przypadkowe. Każdy coś symbolizuje. Gwiazdka pomyślność. Drzewo życia to z kolei symbol pojawiający się na ślubnych krajkach. Poza tym jest jeszcze popularny wąż i romb i wiele innych symboli, które uległy przekształceniom do tego stopnia, że zapewne nie byłyby już czytelne dla tradycjonalistów. We współczesnych krajkach nie brakuje nawet słów i cyfr. Krajka towarzyszyła niegdyś człowiekowi od kołyski aż po grób. Niegdyś tkano krajki z myślą o konkretnej osobie, z konkretną inencją, na konkrektną okazję lub wydarzenie. Krajką obowiązywano tkaninę, w którą zawijało się dziecko, na krajce podwieszano kołyskę, krajką przewiązywali dłonie młodzi idący do ślubu, towarzyszyła ona ludziom przy wielu okazjach i obrzędach, na krajkach składano trumnę do grobu, wreszcie krajką zdobiono nagrobek. Przyznam, że bardzo mnie to zaciekawiło do tego stopnia, że postanowiłam nabyć kolejną książkę "Krajka w życiu człowieka" autorstwa, jak się okazało, mojej przewodniczki po zbiorach muzeum Pani Anastaziji Sidariene. Nie wiedziałam również o tym, że tradycyjne pająki wieszali pod powałą nowożeńcy ku pomyślności w nowym życiu. Wisiało ich w muzeum wiele. Każdy inny. Moją uwagę zwrócił również jeden z eksponatów - strunowy instrument muzyczny, wykorzystywany w ludowej muzyce litewskiej, a przypominający cytrę, który nie doczekał się polskiej nazwy - kankles. Choć obowiązywał generalny zakaz fotografowania, Pani Anastazija wyraziła zgodę na fotografowanie eksponatów w niektórych częściach muzeum. Zwróciło to jednak uwagę jej koleżanki, która poruszyła ze mną ponownie ten temat. Zwróciła uwagę na fakt, że zdarzało się, że zdjęcia eksponatów z muzeum pojawiały się w publikacjach bez odpowiedniej adnotacji, nie wspominając o zgodzie na ich wykorzystanie w celach komercyjnych. Od razu uspokoiłam ją, że nie mam zamiaru wykorzystywać zdjęć w ten sposób, dlatego też, choć moja strona nie jest stroną komercyjną, będziecie musieli obejść się dla odmiany słowem. Tym bardziej, że sama zajmuję się działalnością artystyczną i również nie chciałabym, aby zdjęcia moich prac były wykorzystywane w podobny sposób. Gdy tylko panie usłyszały, że również tworzę, lody się przełamały. Gdy tylko muzeum opuścili ostatni goście, zaprosiły mnie na przytulny, oszklony ganek na kawę i lody. Rozmawiałyśmy dłuższą chwilę o rękodziele ludowym, krajkach, miejscach wartych odwiedzenia w Puńsku, o relacjach polsko-litewskich. Szybko uświadomiłam sobie, że krzywda dziejowa, która dotknęła Litwinów, wszakże tereny obecnej Suwalszczyzny były od XV wieku częścią Litwy, a wcześniej zamieszkiwało je plemię pogańskich Jaćwingów, które najprawdopodobniej rozproszyło się po podboju krzyżackim właśnie po terenach obecnej Litwy, co nie jest bez znaczenia, zważywszy na późną chrystianizację samej Litwy, a co za tym idzie fakt, że pogańska spuścizna o wiele dłużej oddziaływała na kulturę litewską niż polską, co jest widoczne moim zdaniem po dziś dzień choćby w rękodziele. Nic więc dziwnego, że nieuzasadniona historycznie granica polsko-litewska wytyczona przez Francuzów po pierwszej wojnie światowej, przyczyniła się do wybuchu tak silnego konfliktu, którego pokłosie wciąż da się wyczuć w poczuciu niesprawiedliwości emanującym z rozmów ze współczesnymi Litwinami, zwłaszcza polskimi Litwinami zamieszkującymi tereny dzisiejszej Suwalszczyzny. Naszą rozmowę przerwał powrót kolejnych zwiedzających z przerwy obiadowej. W muzeum mieści się mały sklepik z rękodziełem, w którym można zakupić również krajki. Faktycznie były piękne. Piękniejsze od tych, które widziałam w Sejnach i oczywiście jak to ja, pooglądałam, wstępnie coś wybrałam, ale nie potrafiłam się zdecydować. Postanowiłam więc udać się na dalsze zwiedzanie i przemyśleć sprawę, a do Starej Plebanii wrócić na samym końcu, by na spokojnie podjąć ostateczną decyzję.
CZARODZIEJSKA GÓRA,
CZYLI WYPRAWA NA GÓRĘ ZAMKOWĄ
PO DRUGIEJ STRONIE LUSTRA,
CZYLI DLACZEGO WARTO ZANURKOWAĆ W HAŃCZY
UROKI SAMOTNYCH PODRÓŻY,
CZYLI SPOTKANIA
JAK TO SIĘ WSZYSTKO ZACZĘŁO, czyli relacje z poprzednich wypraw do Suwalskiego Parku Krajobrazowego krok po kroku: