Pojechałam po cynie, wróciłam ze szparagami. Nie ma tego złego, co by na dobre nie wyszło, choć muszę przyznać, że ten na górze robi się coraz bardziej podstępny. Cynia ogrodowa to taki mój tegoroczny ogrodowy kaprys. Niestety wcale nie tak łatwo dostać nasiona dokładnie tej najprostszej typowej dla wiejskich ogródków odmiany i jak się okazało wcale nie łatwiej o sadzonki, na których zakup decyduję się zwykle w ostateczności. Niestety żadna inna odmiana cynii nie mieści się w granicach tolerancji tej ostateczności. Wszystkie inne odmiany poza ogrodową, są moim zdaniem po prostu brzydkie i nikt mnie nie przekona, że jest inaczej, bo mają więcej płatków i, że przez to są niby ładniejsze. Dla mnie są po prostu zbyt barokowe. Nadają się do parku lub dworskiego ogrodu, ale nie na rabatę w ogródku warzywnym czy jemu towarzyszącą, a takimi właśnie pamiętam pierwszy obraz cyni, który tak bardzo zapadł mi w pamięci, że zapragnęłam posiadać je i w swoim małym ogrodzie. Wracając jednak do podstępu tego na górze: otóż z uwagi na fakt, że zamówione sadzonki nie spełniły moich oczekiwań, zaoszczędziłam parę złotych i oczywiście nie trzeba było długo czekać, by skusił mnie widok szparagów. W zeszłym roku miałam kaprys na fenkuła włoskiego. W tym roku znalazłam sobie jego godne zastępstwo. Oczywiście nie minęło pięć minut, bym pożałowała swojego entuzjazmu - opona roweru pękła mi w spektakularny sposób, a do domu mimo wszystko kawałek drogi. Wizja tak długiego spaceru i prowadzenia biednego połamańca niespecjalnie mnie ucieszyła po całym tygodniu ciężkiej pracy. Nie wspomnę już nawet o tym, że cały incydent zbiegł się niekorzystnie z autem "u kosmetyczki" i generalnym uzależnieniem od dwukołowego środka lokomocji w ciągu ostatniego miesiąca. W tym czasie zrobiłam pewnie setki kilometrów bliżej i dalej w promieniu 30 kiloemtrów tam i z powrotem. Rower jest mi niezbędny, więc nie pozostało mi nic więcej, jak cofnąć się do miniętego po drodze serwisu rowerów. Najwyraźniej mój rower stwierdził, że musi być jakaś sprawiedliwość na tym świecie, więc i jemu należy się wizyta "u kosmetyczki" i nowa opona wraz z profesjonalnym serwisem. Jako niepoprawna optymistka nie pomyślałam o tym, aby w dłuższe trasy wyposażyć się w niezbędnik każdego rowerzysty - klucze, plastry do łatania dętek i tym podobne. Najwyższy czas chyba to zmienić. Mądry Polak po szkodzie. Serwis oczywiście nie był tani, ale co zrobić, jeżeli się chce tu i teraz, zaraz, to ma swoją uzasadnioną cenę, i pewnie wróciłabym do domu sfrustrowana nieplanowanym wydatkiem, gdyby nie fakt, że mam jakąś niebywałą przyjemność z wydawania pieniędzy we wszelkiego rodzaju warsztatach. Być może jest to kwestia mojego zamiłowania do wszelkiego rodzaju pojazdów kołowych, a być może i być może właśnie to drugie, czyli miłej obsługi. Za miłą obsługę, uśmiech na twarzy i brak opryskliwości jestem w stanie nawet przepłacić i nie mieć z tego powodu żadnych wyrzutów sumienia. Przemiłego właściciela serwisu, który poratował mnie na poczekaniu od koczowania w Milanówku, rozbawiło, gdy wytłumaczyłam, że enigmatyczne sformułowanie "auto u kosmetyczki" oznacza auto u blacharza. Auto u kosemtyczki, rower u kosmetyczki, a skąd ja mam teraz wytrzasnąć jeszcze kasę na kosmetyczkę dla siebie? Śmiałam się sarkastycznie, ale po dzisiejszej kolacji dochodzę do wniosku, że w istocie nie ma tego złego, co by na dobre nie wyszło. Ot miałam dzisiaj na talerzu substytut tejże "kosmetyczki", którego w życiu nie zamieniłabym na wizytę u tej ostatniej. W prawdzie przyrządziłam sobie szparagi sama po raz pierwszy w życiu, ale ja lubię robić wszystko sama, więc nie zamieniłabym tych moich szparagów na szparagi w żadnej restauracji. No i wszyscy zadowoleni. Może i dobrze, że ta opona pękła 10 kilometrów od domu, niżeli by miała pęknąć gdzieś w dziczy na drugim końcu Polski. Gorąco polecam serwis rowerowy Rowmar w Milanówku! Po tak wyśmienitej i niepodobnie do mnie burżujskiej kolacji, udałam się na spacer w celu zebrania zielonych orzechów włoskich do kiszenia. Jeden słoik orzechów zebrałam już do przygotowania orzechów w syropie, ale kończące się zapasy wszelakich warzywnych przetworów, a wizja kiszonych ogórków w odległej perspektywie czasowej, skłoniły mnie by pokusić się o kolejny eksperyment. Pamiętacie jeszcze wpis Victoria na Tropie Kolejnych Zagadek Przyrody? Pod koniec tego wpisu przygotowałam dla Was 5 zagadek przyrodniczych, w tym zagadkę związaną z jedną z pierwszych roślin pojawiających się na przedwiośniu o charakterystycznych czerwonych rozetach liści. Był to wiesiołek dwuletni (Oenothera biennis). Właśnie kwitnie. Prawda, że pięknie? Spacer bez spotkania z jakimś dzikim zwierzem, to raczej mało prawdopodobne w moim przypadku. Ja zawsze kogoś spotkam. I tak oto mijając bagna, wpierw usłyszałam charakterystyczne dla gryzoni chrupanie, potem zobaczyłam bujającą się gałązkę w gęstej kępie przysadzistej wierzby. Nawet nie zdążyłam pomyśleć, że to sarna, gdy zobaczyłam w kępie trawy jej towarzyszkę. Oczywiście przyjęła typową dla siebie pozę słupa soli wpatrującego się w Ciebie bez mrugnięcia okiem. jak zahipnotyzowana. Tym razem dwa razy ruszyła nawet żuchwą i położyła jedno ucho. To naprawdę wiele w przypadku sarny. Zapewne wynikało to z tego, że wyczuła zbliżającego się z przeciwnej strony spacerowicza z dwoma kudłaczami, które z dzielnych obrońców na mój widok okazały się, cytując właściciela, "tak dzielne, że aż się się przestraszyły". Wracając, minęłam ponownie jedną z chyba piękniejszych willi w mojej części miasta. Willę, przy której często przystawałam i podziwiałam kunszt każdego detalu, napawając się nimi jakby na zapas przekonana o niechybnym popadnięciu budynku w ruinę. Nie sądziłam, że znajdzie się ktoś, kto kupi działkę i postanowi zainwestować w generalną rewitalizację willi. A jednak! Teraz tym chętniej przystaję i podziwiam kolejne dopracowywane w każdym calu detale. Nazwa willi "Vitnia" nieustająco mnie intryguje. Ponownie podjęłam się wyzwania identyfikacji pochodzenia nazwy. Lubię takie lingwistyczne zagadki. Na chwilę obecną najbardziej prawdopodobna wydaje mi się hipoteza, że nazwa jest zdrobnieniem od imienia Vita o niejednoznacznym pochodzeniu, najprawdopodobniej wschodnim, czeskim, choć imię to jest również popularne wśród Muzułmanek w Turcji, być może pochodzenia armeńskiego. Nie zmienia to jednak faktu, że nazwa wciąż kryje w sobie tajemnicę, której być może nikt już nie rozwiąże, być może pierwotny właściciel, być może ostatnia lokatorka, być może to właśnie Vita, mogliby wyjaśnić, co za historia kryje się za tą piękną nazwą, a imię Vita ma wszakże niebagatelne pochodzenie, bo łacińskie, a po łacinie Vita znaczy życie. Dobra nazwa dla willi jak widać na załączonym obrazku. Jakoś mimowolnie plącze mi się po głowie wspomniane wielokrotnie w tym wpisie hasło "u kosmetyczki". Vitnia u kosmetyczki. Na koniec postanowiłam podzielić się z Wami zdjęciem mojego ogrodu. Nie bez powodu, bo oto w ten weekend w mojej okolicy miało miejsce takie szczególne wydarzenie, jak Otwarte Ogrody, podczas którego mieszkańcy otwierają podwoja swoich zwykle niedostępnych ogrodów dla przyjezdnych, organizując w nich przy okazji różnorodne wydarzenia kulturalne. W tym roku uczestniczyłam w Otwartych Ogrodach w szczególny sposób. Minął miesiąc, odkąd pracuję nad rewitalizacją swojego zaniedbanego ogrodu, by przywrócić mu jego dawny urok. W wolnej chwili przewertuje domowe archiwa czarno-białych zdjęć, by Wam nieco naświetlić, co mam na myśli, mówiąc urok. Pole do działania jest, bo to ogromna przestrzeń do kreatywnego działania, właściwie jest obecnie praktycznie w ogóle niezagospodarowana. Moje obecne działania można by określić mianem bardziej szkicu projektu niż jego właściwej realizacji. Szkicuję sobie w ogrodzie. Takie trochę szkicowanie przestrzenne. Nawet mój brat pierwotnie sceptyczny wobec mojego pomysłu stopniowo zaczął się angażować w podlewanie nasadzanych roślinek. To chyba znaczy, że udało mi się przekonać otoczenie do tego, że ma to jednak jakiś sens. Nauczona doświadczeniem wiem już, że jedna zasadzona niepozorna roślinka za rok podwoi swoje rozmiary, za dwa stworzy już całkiem imponującą kolonie, a za trzy bujny kobierzec. Gdy mnie przestrzegają, żebym uważała, bo totalnie mi ogród zarośnie, myślę sobie przekornie: chciałabym to zobaczyć! Krzątając się co dzień po ogrodzie, nie zauważam skali swoich działań. Dopiero dzisiaj, gdy spojrzałam na ogród z perspektywy ulicy, uświadomiłam sobie, jak wiele udało mi się przez ten czas zrobić. Jałowe pustkowie rośnie w oczach mojej wyobraźni. Już widzę te wyspy bujnej zieleni pośród wyznaczonych gałęziami strumieni ścieżek. Nawet ogród doczekał się wizyty u kosmetyczki.
0 Comments
Leave a Reply. |
Hej! Mam na imię Victoria. Wycieczki Osobiste to mój dziennik podróży, spełnionych marzeń i ulotnego piękna. Podróżować można nawet w kropli wody. Dzisiaj jest tylko dzisiaj, więc nie trać czasu: "podróżyj" tak, jakby jutra miało nie być!
O mnie
Z wykształcenia tłumacz i montażysta filmowy. Z zawodu kameleon, a w praktyce przede wszystkim włóczykij z dziennikarskimi ciągotami. Niespokojny duch. Trudny charakter. Towarzyski samotnik. Poliglota, gaduła i gawędziarz. Niestrudzony ogrodnik. Z zamiłowania piszę, fotografuję i maluję. Uwielbiam podróże, aktywność na świeżym powietrzu i kontakt z naturą. Szukam szczęśliwych wysp. Wierzę, że jest przede mną jeszcze wiele do odkrycia! Oto moja bajka o życiu! WĄTKI
All
ARCHIWUM
July 2023
Victoria TucholkaYou can change the skies but you cannot change your soul |
VICTORIA TUCHOLKA |
|