Jeżeli spodobał Ci się ten post, zostaw komentarz lub polub mój fanpage Wycieczki Osobiste.
Czyli: jeśli nie Łazienki, to co!? Podwarszawska alternatywa dla tych, którzy szukają wytchnienia od miejskiego zgiełku i chcą połączyć wypad na łono natury z obcowaniem z prawdziwą sztuką! Kiedy postanowiłam, że udam się na wycieczkę do Ogrodu Rzeźb Juana Soriano, targało mną wiele wątpliwości. Nie byłam pewna, czy mam ochotę na kolejną próbkę lokalnej pompatyczności, zwłaszcza w artystycznym wydaniu. To, na czym zależało mi tego dnia najbardziej, to ucieczka w plener. Ideałem byłoby miejsce, które miałoby potencjał na wewnętrzne wyciszenie. Bardzo mi tego dzisiaj było trzeba. Gdy tylko dotarłam do bram Ogrodu Rzeźb Juana Soriano, z niejaką ulgą przyjęłam widok wielkiej srebrnej tablicy informacyjnej, a w szczególności adnotację o ambasadzie Meksyku. To był właśnie ten impuls, taki punkt zaczepienia, którego zazwyczaj potrzebuję, aby udać się na duchową wycieczkę osobistą jak najdalej od przytłaczającej mnie rzeczywistości w jakieś egzotyczne krańce świata. Meksyk - brzmiało wprost idealnie! Im dalej, tym lepiej. Kiedy tylko wkroczyłam na lipową aleję prowadzącą do parku, od razu wyczułam staranność, z jaką park został urządzony, a w szczególności precyzję, z jaką umiejscowiono i wyeksponowano znajdujące się w nim rzeźby, które jednocześnie idealnie wtapiały się w otoczenie, jak i stanowiły odrębne jego akcenty. Rozmieszczono je tak, aby rozmyślnie przenosić uwagę zwiedzającego z miejsca na miejsce. Najbardziej zaintrygowała mnie rzeźba przedstawiająca corridę. Długo obchodziłam każde z dwóch składających się na nią przedstawień - dynamicznego w swej postaci torreadora i niewzruszonego w swej dosłowności byka, za każdym razem odkrywając coś nowego. Czułam się jak dziecko, które odkrywa nieznaną mu dotąd ukrytą istotę rzeźby. Wijący się jak wąż wśród drzew, paproci i pozostałej bujnej roślinności strumień kojąco szemrał na wystających jak kamienie korzeniach. Widok ten znałam dotąd jedynie z ulubionego obrazu na moim kalendarzu ściennym. Gdybym jeździła na plenery, zapewne też bym obrała ten widok na temat swojego dzieła. Zdecydowanie wolałam jednak od tak po prostu oprzeć się o jeden z kulistych progów mostu i wsłuchiwać w odgłosy strumienia. Tego właśnie potrzebowałam, aby się wyciszyć. Już nie po raz pierwszy naszła mnie refleksja, że nie potrafiłabym jednocześnie tworzyć i doświadczać. Każda z tych dwóch czynności byłaby dla mnie wówczas niepełna, powodowała rozdarcie wewnętrzne, frustracje. Ot co, moja bolączka nieumiejętności pogodzenia obowiązków z przyjemnościami. Chyba wolę jednak doświadczać. Tworzenie wydaje mi się jedynie szukaniem usprawiedliwienia dla swojej marnej egzystencji na tym świecie - przecież coś robię, więc mam prawo żyć. Mam prawo doświadczać. Samo doświadczanie wydaje się być obciążone jakimś ciężarem winy, którym skutecznie obarcza nas system. Podziwianie dzieł Juana Soriano postanowiłam zostawić sobie na koniec. Dużo bardziej przyciągała mnie teraz jedna z ławek znajdujących się na obrzeżach pokaźnego i bogato zarybionego stawu. Na przeciwległym brzegu znajdowała się wysunięta na pomoście drewniana altana, która przywodziła na myśl egzotyczne widokówki. Jakaś para z dzieckiem właśnie cieszyła się jej urokami. Siedziałam na ławce dłuższą chwilę, napawając się nie tylko tym widokiem, ale również ciszą i samotnością, którą zakłócały jedynie głośne pluski wody - drapieżne manifestacje siły jej z natury niemych lokatorów. Obeszłam spokojnie staw. Altana była niezwykle kuszącą destynacją. Być może ze względu na wciąż skupioną tutaj pozytywną energię po odejściu pary z dzieckiem. Wydawali się szczęśliwą rodziną. Tym bardziej skłaniałam się ku zagoszczeniu tam na chwilę. Bardzo potrzebowałam teraz takiej energii. Tuż przy wejściu znajdowała się rzeźba syreny zadziornie łypiąca na mnie kątem oka. Spojrzenie to wyrażało dla mnie kobiecą pogardę dla zapatrzonego w nią wielbiciela, a jednocześnie próżność. Jesteś dla mnie niczym, ale chcę, abyś mnie podziwiał. Jakże znajome! Pewnie wiele kobiet mogłoby się w tej rzeźbie przejrzeć jak w lustrze i uświadomić sobie jak wielką mają władze nad mężczyznami dzięki swoim wdziękom. Osobiście sama nieraz rzucałam takie spojrzenie, choć nigdy nie byłam i nadal nie jestem, być może również nie chcę być świadoma własnego potencjału. Sama myśl o tym budzi we mnie nie wiadomo dlaczego poczucie winy, że jestem kobietą, że w ogóle jestem. Postrzegam to bardziej w kategoriach odpowiedzialności niż siły. I znowu zastanawiam się nad tym, dlaczego nie potrafię pogodzić tych dwóch rzeczy. Widok z altany urzekł mnie przede wszystkim ze względu na tętniącą życiem wodę. Nie potrafiłabym żyć bez wody. Ostatnio zaczęło mi jej brakować. Zawsze miała jakiś cudowny wpływ na moje samopoczucie. Jakby oczyszczający z nagromadzonego ciężaru. Dzisiaj rano rozważałam z resztą wyprawę nad wodę, ale żaden z potencjalnych celów ostatecznie nie doszedł do skutku i nie wiadomo, dlaczego wybrałam akurat to miejsce. Wówczas nie wiedziałam jeszcze, że znajduje się tutaj staw. Pływało w nim mnóstwo ryb, które wydawały się wręcz same na siebie polować. Co raz można było usłyszeć charakterystyczny plusk - to jedna z większych ryb przecinała lustro wody w drapieżnym akcie. Już miałam odchodzić, kiedy spojrzałam na wiszący w altanie hamak, rozejrzałam się w około, nie było żywej duszy, postanowiłam więc pozwolić sobie wyjątkowo na chwilę prawdziwego relaksu. Często o tym zapominam podczas swoich bliższych i dalszych eskapad. To było przyjemne uczucie znowu tak wisieć w powietrzu. Przypominało mi nieco nieważkość nurkowania. Wreszcie byłam gotowa by stanąć na wysokości zadania obcowania z wysoką sztuką. Głównym motywem rzeźb Juana Soriano są przede wszystkim ptaki w przeróżnych mniej lub bardziej realistycznych odsłonach. Jak się ostatnio okazało przy okazji jakiejś ankiety, moje ulubione zwierzęta. Imponuje mi w nich przede wszystkim to, że mają skrzydła i mogą w każdej chwili uciec do innego świata, który nam ludziom nie jest naturalnie dostępny. Żyją jakby na pograniczu dwóch światów - ziemskiego i powietrznego. Nieznośnie wolne. Sama posługuję się również swoim autorskim motywem ptaka w wielu swoich pracach. Oglądając rzeźby mogłam skonfrontować swoje interpretacje tego motywu z rzeźbiarskimi wizjami artysty. Było w nich wiele nawiązań do istoty narodzin, płodności, rozrodczości. Między innymi do intrygującej mnie wciąż tajemnicy znoszonych przez kury jajek i reguły rządzącej wykluwaniem się z nich kurczaczków. Ta rzeźba przywiodła mi na myśl przykłady rentgenowskiej sztuki australijskich Aborygenów z tą jedną różnicą, że ich obrazy były płaskie, a rzeźba jest przestrzenna. Można ją obchodzić i oglądać z różnych stron i pod różnymi kątami. Były też nawiązania do seksualności. Zwiedzanie Parku Rzeźb Juana Soriano stało się dla mnie właściwie takim zaproszeniem do odkrywania seksualności na nowo. Nie wiem dlaczego, ale Meksyk kojarzył mi się z dużą swobodą w tym zakresie. Ta seksualność nie była jednak nachalna. Była przede wszystkim naturalna. Subtelnie wpisana w ptasie rzeźby. Seksualność zawsze była dla mnie czymś wstydliwym. Potem czymś odrzucającym. Irytowało mnie to, w jaki sposób podchodziła do niej kultura, media, ludzie. Nie chciałam być również obiektem takiego podejścia. Wypierałam ją. Nie interesowała mnie. W pewnym momencie stała mi się całkowicie obojętna, a ja sama starałam się zacierać jakiekolwiek jej przejawy w swoim własnym wizerunku. Nie chciałam być postrzegana jako obiekt seksualny. Tłumiłam własną kobiecość i czułam się z tym dobrze. Wolałam być niewidzialna niż postrzegana stereotypowo. Było to więc dla mnie dużym zdziwieniem, że nagle dostrzegam takie akcenty, że prowokują one głębszą refleksję i, że w ogóle jestem otwarta na to, aby spróbować zmierzyć się z tym tematem. Spacer po parku prowadzi zwiedzającego w sposób naturalny do kwietnego ogrodu z eleganckimi białymi ławkami skąpanego pod koniec dnia w blasku zachodzącego słońca. Ławki aż proszą się o to, aby przysiąść na chwilę na jednej z nich, oddać się ostatnim refleksjom, zażyć ostatniej chwili wytchnienia przed dalszą podróżą. Zachód słońca to również najlepszy moment, aby podziwiać corridę. Śmiertelna symbolika tej walki zyskuje dodatkowo na dramatyzmie w blasku ostatnich promieni słońca.
Jeżeli spodobał Ci się ten post, zostaw komentarz lub polub mój fanpage Wycieczki Osobiste.
0 Comments
Leave a Reply. |
Hej! Mam na imię Victoria. Wycieczki Osobiste to mój dziennik podróży, spełnionych marzeń i ulotnego piękna. Podróżować można nawet w kropli wody. Dzisiaj jest tylko dzisiaj, więc nie trać czasu: "podróżyj" tak, jakby jutra miało nie być!
O mnie
Z wykształcenia tłumacz i montażysta filmowy. Z zawodu kameleon, a w praktyce przede wszystkim włóczykij z dziennikarskimi ciągotami. Niespokojny duch. Trudny charakter. Towarzyski samotnik. Poliglota, gaduła i gawędziarz. Niestrudzony ogrodnik. Z zamiłowania piszę, fotografuję i maluję. Uwielbiam podróże, aktywność na świeżym powietrzu i kontakt z naturą. Szukam szczęśliwych wysp. Wierzę, że jest przede mną jeszcze wiele do odkrycia! Oto moja bajka o życiu! WĄTKI
All
ARCHIWUM
July 2023
Victoria TucholkaYou can change the skies but you cannot change your soul |