Czy lubię ludzi? Szczerze mówiąc, stali mi się obojętni. Podobnie jak temu porzuconemu kotu. Tak zmaltretowanemu, że wszystko mu już jedno, kim jestem, że podchodzę, dlaczego podchodzę, czego chcę, czy dam coś do jedzenia, czy pogłaszczę, a może pogonię czy nie. Myślę sobie, że najbardziej szczęśliwy byłby, gdybym była wcieleniem samej śmierci i zamknęła mu oczy, by nie musiał budzić się znowu na tych ulicach silących się na rajskie ogrody. Obnażają one jedynie duchową nędzę mieszkańców okolicznych cukierkowych fasadek mijających tego kota swoimi wehikułami próżności jakby go nie było. Przez chwilę stojąc obok niego czułam się jak on. Co najmniej jak bym znalazła się w jakiejś niewidzialnej bańce. Spojrzenia kierowców przeszywały mnie na wylot co najmniej jakby mnie tam wcale nie było. Upiorne uczucie. Bywało, że goszczono mnie w jednej z tych cukierkowych fasadek i słuchałam, jaką ulgę sprawiło właścicielom kupienie psa. Przynajmniej bezpańskie koty nie topiły się już w sadzawce. Co czuję? Bezsilność. Bezsilność, że nie mam się, czym z tym kotem podzielić, że sama snuję się tymi pseudorajskimi uliczkami w analogicznej apatii, że podobnie jak ten kot czuję, że mogłoby mnie równie dobrze nie być lub mogłoby nie być tego wszystkiego wokół. Opcja dowolna. Na co nam te rajskie ogrody? Czy zaspokoją trawiący nas głód? Czy doprawdy kwietne uliczki i piękne fasadki wystarczą, aby przetrwać? Ile upiorności jest w istocie w tym pięknie. Tyle, że ostatecznie widok bezkresnych rabat pysznych hortensji, krwistych liliowców, przerośniętych funkii przyćmił bezpański kot. Leonardo da Vinci w jednym ze swoich traktatów napisał, że to nie ciało jest klatką dla duszy, ale że to właśnie dusza ogranicza ciało w wykorzystaniu w pełni swojego potencjału. Jeżeli faktycznie tak jest, to żyjemy w istocie w bezdusznych czasach. Ciekawi mnie tylko, co da Vinci napisałby dzisiaj, gdyby przyszło mu żyć w naszych czasach. Jutro też jest dzień. Być może znowu się spotkamy. Nigdy nie mów nigdy - często myślę, gdy spotykam na swojej drodze istoty bezdomne. Być może sama balansuję na cienkiej granicy pomiędzy bytem a niebytem. Być może nawet już teraz, a może od bardzo dawna jest ludziom obojętne to, co czuję, bo postrzegają mnie właśnie jak takiego bezpańskiego kota o mętnych oczach, szorstkiej sierści, położonych uszach. Co jeśli faktycznie tak jest, a mi tylko się wydaje, że jest inaczej? Co jeśli moje ostentacyjne wychodzenie ludziom pod koła niewiele w istocie zmienia i skazana jestem ostatecznie na to, że pewnego dnia ktoś mnie rozjedzie i nawet się nie zatrzyma? Ile razy ja się zatrzymywałam w nadziei, że może nie jest jeszcze za późno? Ja, ta niby przewrażliwiona osoba, która nie da rady wbić gwoździa, rozwinąć próżnego trawnika. Tyle w temacie wrażliwości. Gdybym ją jeszcze miała, mogłabym udawać, że nie widzę, nie czuję, nie mam czasu. To jedyny sposób na uchronienie się przed odpowiedzialnością, która nakazywałaby działanie. Działanie to jeden z filarów współczucia. Współczucie jest jak bezlitośnie okrutny rentgen ogałacający ludzi i świat ze wszystkich masek i zasłon i motywujący do tego, aby uzdrawiać rzeczywistość, by takich widoków było mniej, by ich nie było wcale. Jak to możliwe, że w żadnej z tych cukierkowych fasadek na tych rajskich uliczkach nie ma nikogo, kto przygarnąłby tego kota? A więc po co to? O czym to w istocie świadczy? O przeroście formy nad treścią. O tym, że ten cały raj na Ziemi jest w istocie tylko jedną wielką iluzją. Mieszkańcom cukierkowych fasadek polecam artykuł poświęcony współczuciu. To nic, że świat trawią aktualnie susze, pożary, spadek poziomu wód gruntowych, efekt cieplarniany zginął w natłoku, ale szpaler hortensji w Podkowie Leśnej musi być! Tutaj ludzie udają, że to wszystko ich nie dotyczy. A przecież te hortensje wymagają w obecnych okolicznościach ciągłej pielęgnacji, podlewania, nie wspominając o środkach ochrony roślin, które przenikają do gleby. Ile czasu, pieniędzy, pracy pochłania ich utrzymanie? Tymczasem środków na kulturę i oświatę brak w tej jednej z 20 najbogatszych gmin w Polsce. A tymczasem o poranku na mojej ulicy na poboczu drogim wyrasta chleb. To cóż, że z mąki pszennej? Świętość. Niegdyś podnosiło się i całowało! A dzisiaj? Wszyscy udają, że nie widzą. Narzekają na drożyznę, ale chleb wyrzucą, bo wczorajszy. Nie myśleć, aby podnieść - to dopiero luksus.
0 Comments
Leave a Reply. |
Gardens of My Mind
|
VICTORIA TUCHOLKA |
|