I don't know who you are, but you're beautiful
Nie wiem, kim jesteś, ale jesteś piękny I don't know who you are, but you're beautiful Od dłuższego czasu zbieram w ogrodzie kości porzucone przez psy i układam w różnych aranżacjach w różnych częściach ogrodu. To druga odsłona instalacji z psich kości w nowym miejscu. Pierwotna nawiązująca układem do organów została zniweczona przez... o ironio losu! psy. Nowa przypomina trochę węża, choć ma w sobie również coś z pięciolinii lub wykresu dźwiękowego. Wszystko, co spada z nieba, w ogrodzie zyskuje drugie życie. Gałęzie służyły dotąd do podkreślania granic wysp liściowych i wytyczania alejek. Tego lata poszłam o krok dalej. Postanowiłam nakreślić dodatkowe linie w obrębie wysp liściowych, które będą rozchodzić się promieniście od drzew, krzewów, roślin, nawiązując z jednej strony do złożonej sieci żył krwiobiegu, nerwów układu nerwowego, kości lub ości szkieletu, ale jednocześnie też do pęknięć w przesuszonej skorupie ziemi trochę jak na pustyni. Podkowa wisząca na pniu świerka sprowokowała we mnie dzisiaj wizję chodzącego po drzewach konia. Zobaczymy, gdzie mnie zaprowadzi ta naiwna wizja.
0 Comments
Ryż zawijany w liściach winogronowych przewija się w rozmaitych odsłonach w kuchniach większości krajów basenu Morza Śródziemnomorskiego i Półwyspu Bałkańskiego. Postanowiłam skorzystać z okazji, że w ogrodzie rośnie winorośl i wykonać własne roladki. Muszę przyznać, że obawiałam się, czy nie będę miała problemu ze zwinięciem liści, czy nie porwą się w trakcie zwijania, ale okazało się, że sparzone liście są niezwykle plastyczne i zwijanie w nie ryżu to czysta przyjemność. W smaku liście winogronowe są nieco kwaskowe, co świetnie przełamuje nieco mdły smak nadzienia na bazie ryżu. Danie jest na tyle soczyste, że nie wymaga żadnych dodatków w postaci sosów. A poniżej rośnie mi chlebek żytni na wyjazd. Będzie stanowił idealne uzupełnienie dla roladek podczas posiłku w plenerze.
Dziewanna jak kobra i wiotka malwa. Już dwukrotnie podnosiłam ją z ziemi. Ostatecznie przywiązałam do podpórki. Może bała się drapieżnej sąsiadki?! Choć udało mi się w tym roku wyhodować z nasion wiele sadzonek dyni, cukinii, ogórków, niestety zapylacze nie dopisują i chyba owoców nie będzie. Nie ma tego złego. Dzisiaj rozsadziłam sadzonki malwy. Udało mi się uzyskać aż 13 sadzonek. Ciekawe, ile przezimuje do wiosny. Szpaler malw sam się nie wysieje. Konia z rzędem dla tego, kto wskaże sklep ogrodniczy lub szkółkę, która zagwarantuje, że zakupiona u nich roślina przezimuje i odżyje za rok. Dlatego właśnie preferuje hodować wszystko sama od nasiona, a na zakup sadzonek decyduję się jedynie od sprawdzonych sprzedawców i to ich pytam w pierwszej kolejności o wskazanie, gdzie udać się po zakup innych roślin. Przypadkiem są to osoby prywatne, a nie przedsiębiorstwa, o sieciówkach to już w ogóle nie wspominam. Przypadkowo ukryte podobieństwo pomiędzy kością, kamieniem, pestką, drewnem. Ślady w pniach akacji po drutach mocujących huśtawki. Pasikonik śpiewający jak igła w stogu siana, a raczej kupie liści. Któż by Cię wypatrzył, któż by Cię docenił z mieszkańców okolicy, którzy aby cokolwiek docenić potrzebują stu takich jak Ty i to najlepiej w jednym worku. Zmietliby Cię z powierzchni ziemi razem z liśćmi i wszystkimi drzewami.
Całkiem okazały chrząszcz kruszczyca złotawka (Cetonia aurata) lub kwietnica różówka (Protaetia cuprea). Odróżnia je jedynie drobna wypustka na wysokości drugiej pary odnóg na spodniej części ciała. Niestety zanim zdążyłam zbadać ten szczegół, owad zniknął w bujnej zieleni. Owoce trującej rośliny wodnej półpnącza psianki słodkogórz (Solanum dulcamara)
W przeciągu ostatnich dwóch tygodni powstawała "rzeźba" typu found natural object. Pierwotnie zakładałam, że będzie to ekspozytor na biżuterię, ale okazało się, że "rzeźba" nie chce współpracować w tym względzie, więc chyba nie będę jej dłużej maltretować w tej roli. Jako, że jej powstanie zbiegło się przypadkiem ze wspomnieniem obrazu znajomej hinduskiej artystki będącym jej interpretacją słynnego hinduskiego motywu Krishny i Radhy na huśtawcę, potem odkryciem huśtawki z prawdziwego zdarzenia nad rzeką Pilicą, a dzisiaj urodził mi się właśnie pomysł na to, aby dorobić mojej "rzeźbie" huśtawkę, to mogę chyba z całą pewnością mówić o procesie powstawania. Czym jest dla mnie aktualnie ta rzeźba? Chyba wypowiedzią o braku miłości, czego symbolem jest martwe drzewo i pusta huśtawka. W krysznaizmie miłość Radhy i Kryszny symbolizuje związek między duszą człowieka i bogiem Gdy są one [Krishna i Radha] rozdzielone, usychają z tęsknoty za połączeniem się ze sobą, tak jak Radha i Kryszna tęsknili za sobą. Ludzkie uczucie miłości i całkowitego oddania jest w krysznaizmie sposobem na połączenie się z bogiem (wikipedia). Kiedyś w ogrodzie w miejscu, gdzie obecnie stoi słynny stolik pod kasztanem wisiała huśtawka, na której lubiłam huśtać się jako dziecko. Do dzisiaj w pniach akacji widać charakterystyczne bruzdy wokół wrośniętych w pień drutów po mocowaniach huśtawki. Chyba muszę pomyśleć o znalezieniu lub wykonaniu nowej. Gdy zobaczyłam huśtawkę nad Pilicą, nie potrafiłam oprzeć się pokusie, by przypomnieć sobie, jak to jest huśtać się. Dawno tego nie robiłam. Przypomniało mi się wówczas, jak leżałam na rozbujanym pomoście nad niespokojnym jeziorem Hańcza w czerwcu, co z kolei przypomniało mi o rejsie po Bałtyku sprzed kilku lat, było w tym huśtaniu nawet coś z nieważkości nurkowania, a teraz skoczyłam aż 30 lat wstecz do czasów dzieciństwa. Być może przypomniałabym sobie jakieś kolejne doświadczenia, gdybym zawiesiła ponownie w ogrodzie huśtawkę. Chyba mogę z całą pewnością powiedzieć, o czym tworzę. O tym wszystkim, co wyparte. Dlatego moja twórczość w odbiorze ludzi jest "niepokojąca", bo to, co wyparte jest również ich udziałem, choć być może nie chcą zdawać sobie z tego sprawy, a być może udało im się ujarzmić? zagłuszyć? a może zadośćuczynić temu, co wyparte. A może nigdy niczego się w sobie nie wyparli. Być może nigdy nie znaleźli się w takich okolicznościach życiowych. Być może byli po prostu silniejsi. Być może nauczyli się godzić z tym, że nie zawsze można mieć to, czego się chce, ale czyż nie jest to również formą wyparcia. Sęk w tym, że często nie zdajemy sobie sprawy z tego, że wypieramy pewne emocje. To okazuje się dopiero w momentach niespodziewanych, w których nagle dzieje się coś, czego się nie spodziewaliśmy. To musi być silny impuls, który uwolni lawinę wypieranych emocji. O tych emocjach próbuję mówić w swojej twórczości po to, aby gdy nadejdzie właśnie to nagle, świat nie utonął w mojej rozpaczy. Wiem, że nadejdzie. Cały czas właściwie ma miejsce. Nie lubię go, ponieważ silnie zakłóca moją codzienność, która sama w sobie przypomina nieco bagno. Jeden niefortunny krok potrafi silnie osłabić, bo wydostanie się z grzęzawiska kosztuje wiele sił i opóźnia marsz do przodu, nie wspominając o psychice, którą targają ciągłe lęki i obawy, mimo że właściwie te ciągłe upadki są chlebem powszednim, życie na bagnie nie daje komfortu psychicznego.
I teraz pojawia się odwieczne pytanie: czy orzechy uchowają się do września? czy zostaną tradycyjnie pożarte przez wiewiórki? Póki co wiewiórki są wciąż zajęte łuskaniem zielonych szyszek sosnowych. Ścieżki są całe usłane warstwą sosnowych łusek. Bywa, że łuski spadają na głowę podczas spaceru w ogrodzie. Praca w koronach sosnowych wre. Szyszek musi być co nie miara, bo wiele z nich ląduje na ziemi, ale wiewiórki nie przejmują się tym marnotrawstwem. Zbieram je co jakiś czas i wrzucam do karmnika na czarną późnojesienną i zimową godzinę. Byłoby miło, gdyby udało mi się zmagazynować trochę orzechów na zimę, ale zwykle ubiegają mnie wiewiórki i jeśli w ogóle coś się ostaje, to niestety puste lub robaczywe wyżarte przez rozwijające się w orzechach larwy małego chrząszcza – słonkowca orzechowca, nazywanego słonikiem z uwagi na charakterystyczny ryjek (chrząszcz z rodziny ryjkowcowatych). Dorosłe chrząszcze są jasnobrązowe, długości około 8mm, żerują one na liściach wygryzając w nich dziury. Z kolei z zielonych szyszek sosnowych można ponoć wykonać syrop podobnie jak z pędów. Być może właśnie dlatego wiewiórki nie zamiatają podwórka. Chciały mi po prostu rzucić trochę ochłapów, żebym zrobiła sobie syrop na kaszel. A cóż to za skarb dźwiga Pan Tramwajarz? Tak naprawdę nazywa się kowal bezskrzydły, kowal dwuplamek (Pyrrhocoris apterus). Tramwajarz to tylko taka ksywa. Wiesiołek dwuletni, nocna świeca (Oenothera biennis L.) Nazwa potoczna faktycznie adekwatna do rozmiarów, jakie potrafi osiągnąć roślina. W sprzyjających warunkach nawet do 2 metrów. Mnie najbardziej zachwycają kwiaty, które pięknie pachną, a zależnie od pory dnia i warunków atmosferycznych zmieniają fakturę płatków. Szczególnie pięknie wiesiołek prezentuje się w godzinach wieczornych. To właśnie wówczas otwiera swoje kwiaty w pełni. Naturalnie wysuszone kwiaty zbieram podobnie jak liście wielu roślin i krzewów owocowych, np. poziomki, maliny, róży, porzeczki. Można sporządzić z nich ziołowe napary o właściwościach leczniczych, które świetnie zastępują preparaty z apteki. Nie brakuje u mnie również bluszczyka kurdybanka o mocno aromatycznych ziołowych liściach. Świetnie sprawdzi się w przypadku deficytu innych ziół i przypraw w kuchni. Zamknięte kwiaty wiesiołka w ciągu dnia Liście krzewów i roślin owocowych Ostatnio nie jestem zbyt towarzyska, ale bywa, że kogoś przywieje, więc chińska porcelana i wietnamski zaparzacz do kawy idzie w ruch. To nic, że gość pogardził tegoroczną konfiturą z łomżyńskiej wiśni. Będzie więcej dla mnie. Ja się przynajmniej potrafię cieszyć z tego, że w ogóle mam konfiturę z wiśni, ludzie zwykle marudzą, kręcą nosami, lekceważą, że aż przykro się robi, więc może i dobrze, że ta konfitura pozostała jednak zamknięta. Jest i kontrplan autorstwa mojego gościa, który uważa, że jest niefotogeniczny. Z przykrością stwierdzam, że ja w takim razie również nie jestem fotogeniczna. Tym razem na stoliku pod kasztanem zagościły dwa nowe dotychczas kurzące się skarby ceramiczna taca i świecznik. Aktualnie w ogrodzie pod ulistnionymi koronami drzew panują egipskie ciemności, więc palenie świecy w środku dnia spotkałoby się być może nawet ze społeczną akceptacją. Zakwitła pierwsza malwa. Strasznie szybko to lato leci.
Czy lubię ludzi? Szczerze mówiąc, stali mi się obojętni. Podobnie jak temu porzuconemu kotu. Tak zmaltretowanemu, że wszystko mu już jedno, kim jestem, że podchodzę, dlaczego podchodzę, czego chcę, czy dam coś do jedzenia, czy pogłaszczę, a może pogonię czy nie. Myślę sobie, że najbardziej szczęśliwy byłby, gdybym była wcieleniem samej śmierci i zamknęła mu oczy, by nie musiał budzić się znowu na tych ulicach silących się na rajskie ogrody. Obnażają one jedynie duchową nędzę mieszkańców okolicznych cukierkowych fasadek mijających tego kota swoimi wehikułami próżności jakby go nie było. Przez chwilę stojąc obok niego czułam się jak on. Co najmniej jak bym znalazła się w jakiejś niewidzialnej bańce. Spojrzenia kierowców przeszywały mnie na wylot co najmniej jakby mnie tam wcale nie było. Upiorne uczucie. Bywało, że goszczono mnie w jednej z tych cukierkowych fasadek i słuchałam, jaką ulgę sprawiło właścicielom kupienie psa. Przynajmniej bezpańskie koty nie topiły się już w sadzawce. Co czuję? Bezsilność. Bezsilność, że nie mam się, czym z tym kotem podzielić, że sama snuję się tymi pseudorajskimi uliczkami w analogicznej apatii, że podobnie jak ten kot czuję, że mogłoby mnie równie dobrze nie być lub mogłoby nie być tego wszystkiego wokół. Opcja dowolna. Na co nam te rajskie ogrody? Czy zaspokoją trawiący nas głód? Czy doprawdy kwietne uliczki i piękne fasadki wystarczą, aby przetrwać? Ile upiorności jest w istocie w tym pięknie. Tyle, że ostatecznie widok bezkresnych rabat pysznych hortensji, krwistych liliowców, przerośniętych funkii przyćmił bezpański kot. Leonardo da Vinci w jednym ze swoich traktatów napisał, że to nie ciało jest klatką dla duszy, ale że to właśnie dusza ogranicza ciało w wykorzystaniu w pełni swojego potencjału. Jeżeli faktycznie tak jest, to żyjemy w istocie w bezdusznych czasach. Ciekawi mnie tylko, co da Vinci napisałby dzisiaj, gdyby przyszło mu żyć w naszych czasach. Jutro też jest dzień. Być może znowu się spotkamy. Nigdy nie mów nigdy - często myślę, gdy spotykam na swojej drodze istoty bezdomne. Być może sama balansuję na cienkiej granicy pomiędzy bytem a niebytem. Być może nawet już teraz, a może od bardzo dawna jest ludziom obojętne to, co czuję, bo postrzegają mnie właśnie jak takiego bezpańskiego kota o mętnych oczach, szorstkiej sierści, położonych uszach. Co jeśli faktycznie tak jest, a mi tylko się wydaje, że jest inaczej? Co jeśli moje ostentacyjne wychodzenie ludziom pod koła niewiele w istocie zmienia i skazana jestem ostatecznie na to, że pewnego dnia ktoś mnie rozjedzie i nawet się nie zatrzyma? Ile razy ja się zatrzymywałam w nadziei, że może nie jest jeszcze za późno? Ja, ta niby przewrażliwiona osoba, która nie da rady wbić gwoździa, rozwinąć próżnego trawnika. Tyle w temacie wrażliwości. Gdybym ją jeszcze miała, mogłabym udawać, że nie widzę, nie czuję, nie mam czasu. To jedyny sposób na uchronienie się przed odpowiedzialnością, która nakazywałaby działanie. Działanie to jeden z filarów współczucia. Współczucie jest jak bezlitośnie okrutny rentgen ogałacający ludzi i świat ze wszystkich masek i zasłon i motywujący do tego, aby uzdrawiać rzeczywistość, by takich widoków było mniej, by ich nie było wcale. Jak to możliwe, że w żadnej z tych cukierkowych fasadek na tych rajskich uliczkach nie ma nikogo, kto przygarnąłby tego kota? A więc po co to? O czym to w istocie świadczy? O przeroście formy nad treścią. O tym, że ten cały raj na Ziemi jest w istocie tylko jedną wielką iluzją. Mieszkańcom cukierkowych fasadek polecam artykuł poświęcony współczuciu. To nic, że świat trawią aktualnie susze, pożary, spadek poziomu wód gruntowych, efekt cieplarniany zginął w natłoku, ale szpaler hortensji w Podkowie Leśnej musi być! Tutaj ludzie udają, że to wszystko ich nie dotyczy. A przecież te hortensje wymagają w obecnych okolicznościach ciągłej pielęgnacji, podlewania, nie wspominając o środkach ochrony roślin, które przenikają do gleby. Ile czasu, pieniędzy, pracy pochłania ich utrzymanie? Tymczasem środków na kulturę i oświatę brak w tej jednej z 20 najbogatszych gmin w Polsce. A tymczasem o poranku na mojej ulicy na poboczu drogim wyrasta chleb. To cóż, że z mąki pszennej? Świętość. Niegdyś podnosiło się i całowało! A dzisiaj? Wszyscy udają, że nie widzą. Narzekają na drożyznę, ale chleb wyrzucą, bo wczorajszy. Nie myśleć, aby podnieść - to dopiero luksus.
Art in motion: Jesus is dead Pozwalamy naturze na wiele. Pozwalamy jej ingerować nawet to, co... sztu-czne. Chochlik Kadr z filmu "Piękna i potwór" (1978) reż. Juraj Herz, czechosłowackiej wersji Disneyowskiej "Pięknej i Bestii".Fragment obrazu autorstwa Josefa Vyleťala. Kadr z filmu "Piękna i potwór" (1978) reż. Juraj Herz, czechosłowackiej wersji Disneyowskiej "Pięknej i Bestii". Fragment obrazu autorstwa Josefa Vyleťala. Czyste zło, czyli grzebuszka ziemna. Gdyby trafiła w ręce Larsa von Triera, z całą pewnością zastąpiłaby lisa z "Melancholii" (2011). Odgłosy obronne nie z tego świata mrożące krew w żyłach Kadry z filmu "Piękna i potwór" (1978) reż. Juraj Herz, czechosłowackiej wersji
Disneyowskiej "Pięknej i Bestii". Fragment obrazu autorstwa Josefa Vyleťala. |
Gardens of My Mind
|