Prezentów to my się w te święta nie spodziewaliśmy. Zwłaszcza takich. Nasz piękny ogród wzbogacił się o kolejne arcydzieło. Tym razem to zawieszka z naturalnego drewna i kolorowego szkła autorstwa Szymona Nowaka znajomego poznanego nad suwalską Hańczą tego lata. Szymon ponoć zainspirował się podczas tworzenia moim nieszczęsnym zbieractwem. W szczególności tego, co natura rozsiała tu i ówdzie. Zwieńczeniem dzieła był bowiem kawałek surowej gałęzi zawieszony w środku zawieszki. Dziękuję Szymon! Strasznie miło dostawać takie prezenty z duszą. Wesołych Świąt!
0 Comments
W tym roku Haloween zaliczyło lekki poślizg. Lodowy potwór zawisł na sznurze od prania tuż przed wigilią. Ale szpony! Trafiła się nawet dynia. Kolejna ofiara marnotrawstwa!
Pamiętacie wpis o kwitnących pędach pelargonii wyrzuconych przez moich sąsiadów do pobliskiego lasku? Otóż chyba udało mi się je ukorzenić. Nie tylko pięknie się zielenią, puszczają nowe listki, ale nawet jeszcze zakwitły. Większość ludzi by je oczywiście wywaliła na kompost nawet w takiej postaci, a ja zachwycam się jednym kwitnącym pędem. W dziwnych czasach żyjemy. Z jednej strony ludzie narzekają na drożyznę, na to, jak im ciężko, że wciąż za mało zarabiają, a z drugiej strony zamiast te pędy ukorzenić, zamiast ten czerstwy chleb opiec, zamiast wyrzucić odpady na kompost, wywalają to wszystko do lasu. Prawda, że piękne? Wyglądają nawet lepiej od pelargonii, które przygarnęłam od moich sąsiadów, którzy nie mieli już miejsca, gdzie je przezimować. Ja w sumie też na dobrą sprawę nie mam miejsca ani warunków, ale nie pozwoliłabym żadnej roślince się zmarnować. Tak już mam. Ponoć ani nie mam rąk ani serca do roślin, do ludzi, do pracy,w ogóle do niczego. Jestem maszyną. Tak twierdzą eksperci w dziedzinach ogrodnictwa i psychologii. Nigdy nie słuchajcie ludzi, którzy Wam dopieprzają. Poniżanie to też przemoc, a przemocy mówimy stanowcze NIE! Skupmy się raczej na faktach. Ta pelargonia nie mówi. Zakwitnięcie pędu po miesiącu czy dwóch od ukorzenienia uważam za wystarczający argument za tym, że być może wcale nie trzeba mieć ani rąk ani serca do roślin, wystarczy po prostu włożyć te pędy do ziemi i podlewać od czasu do czasu. Ot, cała filozofia. A propos filozofii, ta moja banalna teoria ogrodnictwa przypomniała mi właśnie, jak mój Ojciec tłumaczył, na czym polega wędkowanie. Potrzeba matką wynalazku. Potrzebujesz czegoś bardzo i to robisz, wykorzystując dostępne możliwości. Nie trzeba od razu jechać do sklepu na gotowe i kupować... pelargonie. Długo marzyło mi się na powrót wprowadzić do swojej najbliższej przestrzeni szlumbergery, inaczej grudnik lub zygokaktus. Niestety na próżno. Jeden jedyny wątpliwy i przenawożony egzemplarz kupiony chyba za wówczas śmieszne kilka złotych nawet się przyjął, ale niestety został tam, gdzie zapewne nikt się o niego nie zatroszczył i pewnie niestety umarł na najbardziej zaraźliwą ludzką chorobę zwaną zaniedbaniem. Na szczęście zawsze pocieszam się myślą, że gdy nie udaje mi się czegoś osiągnąć, ostatecznie zawsze mogę to sobie namalować i zostanie już w moim wewnętrznym świecie do końca świata. Oto i szlumbergera i przypadkiem również moja jeszcze wówczas przyszła kotka Mata Hari. No cóż, lepiej głośno nie myśleć, bo ten na górze wszystko słyszy i zawsze robi na złość. Marzysz o psie albo o szlumbergerze, a ten Ci zsyła oczywiście kota. Kiedyś marzyło mi się również otwierać drzwi na typowy wiejski ogród z wysokimi malwami, kosmosami i słonecznikami. Nie udało mi się zrealizować tego marzenia. Siła wyższa. Las, zacieniona o poranku strona budynku, wilgoć, a kwiaty potrzebują dużo słońca. Ostatecznie więc przed drzwiami wejściowymi wyrosło mi oczko wodne, choć nie da się ukryć, że woda ma również swoje zalety. Zwykle robi się wokół niej błyskawicznie zielono. Sentyment do wiejskich ogrodów i malw jednak wciąż nie dawał mi spokoju. Długo prześladowała mnie ta wizja, zamierzałam ją namalować i w końcu znalazłam chwilę, aby zabrać się do dzieła.
Co robi baba, która nie ma młynka, nie ma głowy, a ma węża w kieszeni? Wraca do epoki kamienia łupanego i sama miele mak... To będą najbardziej wypracowane makiełki, jakie kiedykolwiek wyszły z moich rąk. O dziwo! mak wcale nie panoszy się w efekcie po całym zaścianku, mości panowie i panie. Nasiona maku to nasiona oleiste, z których pozyskiwać można między innymi cenny olej. Podczas mielenia nasion na kamiennym moździerzu, nie odskakują one na boki, tylko przylegają do kamienia.
Gdy chwycił mróz, ujawnił to, co zwykle dla oka niewidzialne. Tajemne ścieżki mistrzów sztuki efemerycznej. Oto i misterne sieci nieobjętych zapewne okiem brył zwiewnych konstrukcji powietrznych. Być może cały budynek jest nimi opleciony, być może tworzą niewidzialną metafizyczną nadbudowę niepojętą dla człowieka, który wszystko musi mieć wykalkulowane, policzone, przycięte na wymiar, przewidywalne, prawdopodobne i wytłumaczalne... opłacalne. Tam, gdzie myślisz, że nie ma życia, że powalone drzewo, że brak trawnika, że uschnięte drzewko, mizerny świerk, mylisz się, oto natura uchyla przed Tobą zwiewną koronkę tajemnicy. Być może Ci, którzy nie potrafią tego docenić, poczują się tym bardziej zniechęceni do wstępowania w jej nieoczywiste progi. I słusznie, nie chcemy tutaj takich gości.
Nigdy nie przepadałam za tym okresem w roku. Wiązał się zazwyczaj z nerwową atmosferą rodzinną. Dopiero jak odcięłam się od niej, zaczęłam odkrywać święta na nowo i odczuwać potrzebę celebrowania tego czasu na swój własny sposób. Po prostu cieszenia się drobiazgami, a w szczególności tym, że mogę w końcu sama upiec ten piernik czy... ostatnio zrobić wieniec świąteczny. Nigdy nie uległam pokusie zakupu świątecznych dekoracji. Były mi obojętne. I choć dzisiaj chętniej otaczam się świątecznymi akcentami, nie stać mnie na nie tak, ja stać mnie było, gdy były mi obojętne. Na szczęście jako dusza artystyczna nie muszę się martwić o to, że akcentów zabraknie, bo najprawdopodobniej sama je stworzę. I tak oto dorobiłam się w końcu wieńca, na który zawsze było mi żal pieniędzy. Jak na ironię, wieniec jest oczywiście, a jakże! z odzysku. Piękny słomiany wieniec zabrałam z wystawki. Nie sądziłam, że tak go wykorzystam. Wplotłam w niego kilka gałązek cisu, łańcuch z jarzębiny, srebrzyste suszki ziół i anioła z liści kukurydzy. Na drzwiach wejściowych wiszą więc jarzębinowe girlandy i wieniec. Ciekawe, co dalej...
Nasz ogrodowy szkieletor znów ożył. Na powykręcanej karpie dzikiego bzu czarnego pojawiły się ponownie piękne uszaki bzowe. Najwyraźniej nasz szkieletor zapragnął podsłuchać, o czym ćwierkają przekupy sikory.
|
Gardens of My Mind
|
VICTORIA TUCHOLKA |
|