Jakiś czas temu wykopaliśmy w ogrodzie kamienie. Były wyraźnie cięższe i bardziej jednolite od innych znajdujących się w ogrodzie. Okazało się, że to żelazo. Być może pozostałość po znajdującej się tutaj niegdyś dymarce. Być może znalazło się tutaj przypadkiem przywleczone wraz ziemią lub kamieniem z innego miejsca. W latach 60. i 70. XX wieku prowadzono w okolicy liczne wykopaliska archeologiczne, które między innymi dowiodły, że około 2 tysięcy lat temu na terenie gminy Brwinów znajdowała się osada hutnicza. Świadczą o tym pozostałości jednorazowych pieców hutniczych, tzw. dymarek. Ostatnio w ręce wpadła nam ciekawa lektura, która zainspirowała do wykonania kilku eksperymentów pro forma ze znalezionym w ogrodzie żelazem:
"Naturalne magnesy albo żelaziaki były znajdowane przez Chińczyków około roku 2600 p.n.e. Kiedy się kopie żelazo, znajduje się tego mnóstwo. Żelaziaki są namagnesowane przez magnetyzm Ziemi. Nazywamy je także magnetytami. Jest to tlenek żelaza (żelazo połączone z tlenem). Chińczycy używali ich najpierw przy okazji pogrzebów, a dopiero później do nawigacji. Byli w Chinach tajemni specjaliści, nazywani "ten-co-wróży-z-ziemi". Ich obowiązkiem było dopilnowanie, aby grób był właściwie zorientowany względem stron świata, co umożliwiało przejście na tamten świat. Około roku 900 p.n.e. igła magnetyczna zaczęła być używana jako wskaźnik kierunku. Lukrecjusz (około roku 55 p.n.e) napisał poemat o magnetyzmie: "… ciągnie żelazo za niemi, aż powoli mocą niewidnych więzów z kamieniem się zespoli Tak się dzieje wszędzie, z boku, z góry, i z dołu.: z De Rerum Natura I tak było przez 1600 lat. Magnetyzm służył do wskazywania kierunków i jako ciekawostka bawił wielkich tego świata. "Mój brat opowiadał mi, że Bathanarius wydobywał magnes i kładł go pod srebrnym talerzem, na którym umieszczał kawałek żelaza. Znajdujące się pomiędzy nimi srebro pozostawało zgoła nie zmienione, ale gdy przesuwano magnes w przód i w tył, choćby nawet bardo prędko, kawałek żelaza leżący na wierzchu poruszał się tak samo." Saint Augustine, A.D. 428 Źródło: "Einstein dla początkujących" Joseph Schwartz, Michael McGuinness, wydawnictwa "Alfa" Lubimy liście. Liście, gałęzie, drzewa. Ludzie wciąż kiwają głowami, co my tu mamy z tymi liśćmi za utrapienie. Potrafimy sobie wyobrazić, że dla wielu ludzi grabienie liści, zwłaszcza jeśli w ogrodzie jest trawnik, pakowanie liści do worków i wystawianie ich na ulice może być istnym koszmarem. Też tak kiedyś myśleliśmy, choć to były jeszcze czasy, gdy liście grabiło się i po prostu paliło. Popiół również jest cennym budulcem w ogrodzie. Nigdy nie wywoziliśmy liści w taki sposób, w jaki to ma miejsce obecnie.
Gdy podjęliśmy się zadania rewitalizacji ogrodu, zaczęliśmy dostrzegać w liściach nasze największe bogactwo, a przy okazji potencjał do zaoszczędzenia na zakupie ziemi ogrodowej. Zakup ziemi okazał się zbyteczny. Wieloletnie kompostowanie liści dostarczyło i nadal dostarcza nam jej wystarczająco wiele. Jesteśmy pod tym względem samowystarczalni. Liście to największy potencjał naszego ogrodu, który daje mu możliwość samoodbudowy. My jedynie nadajemy jej formę. Od kilku lat, odkąd wytyczyliśmy w ogrodzie alejki, kompostujemy liście na wyspach kompostowych pomiędzy alejkami, co oszczędza nam pracy w związku z transportem liści na jedną górę kompostową, a potem ponownego rozkładania ziemi w ogrodzie. Dzięki temu z roku na rok obserwujemy równomierne odnawianie się życia na dotychczas jałowym terenie. Alejki z kolei nadają naszemu ogrodowi estetycznego i eleganckiego charakteru małego parku. Dla obserwatora z zewnątrz efekty naszych działań nie są zwykle dostrzegalne, a już tym bardziej zrozumiałe. Idea tworzenia ogrodu w jeden sezon jest nam kompletnie obca, a przede wszystkim wydaje się sprzeczna z prawami natury. Wyznajemy bowiem alternatywną filozofię wobec obecnych tendencji w projektowaniu ogrodów. Jednym z jej głównych założeń jest nie przyśpieszanie naturalnych procesów, jak również nie ingerowanie w stan drzewostanu tam, gdzie nie jest to absolutnie konieczne (np. usuwanie suchych lub chorych drzew lub konarów grożących upadkiem, wycinka nadmiernej ilości odrostów, usuwanie siewek niepożądanych gatunków drzew), całkowite przetwarzanie wszelkich naturalnych odpadów w granicach ogrodu. Ideą, która nam przyświeca, jest tworzenie przestrzeni, która zachowałaby możliwie jak najwięcej ze swojego naturalnego charakteru. Przy tym nasze działania mają charakter kompleksowy. Myślimy o ogrodzie jako o całości, w kategoriach od ogółu do szczegółu, przestrzeni dynamicznej i zmiennej. Podróżując po Polsce, która w przeważającym stopniu naznaczona jest polami uprawnymi coraz częściej pozbawionymi drzew, jak krowy pasące się na pastwisku w upalny dzień doceniamy cień i chłód terenów leśnych. Drzewa, choć zabierają światło roślinności rosnącej pod ich rozłożystymi koronami, stanowią dla nas wciąż element nieodzowny i wyróżniający przestrzeń naszego ogrodu spośród innych terenów zielonych. Intuicja podpowiada nam, że nasze podejście znajdzie potwierdzenie w nowych trendach w projektowaniu krajobrazu w niedalekiej przyszłości. Drzewa i zakrzaczenia stanowią siedlisko i schronienie dla wielu ptaków i ssaków, które przyczyniają się do rozsiewania nasion roślin, krzewów i drzew. W tym roku odwiedziła nas nawet para puszczyków zwyczajnych. Liczymy na to, że zagoszczą u nas na stałe. Ich obecność jest również dla nas sygnałem, że nasz ogród stał się potencjalnym miejscem żerowania, a więc wzbogacił się w faunę będącą źródłem pożywienia dla tych nocnych drapieżników. Choć jest to teren leśny, wymaga szczególnej troski człowieka z uwagi na fakt, że jest to teren odłączony od naturalnego lasu i otoczony ze wszystkich stron zabudowaniami, bitymi drogami i inną infrastrukturą zakłócającą jego naturalne funkcjonowanie. Istotnym zagrożeniem jest również wylesianie otaczających przestrzeni i wycinka drzew. Ponadto w związku z postępującym ociepleniem klimatu i obniżeniem wód gruntowych doszło do odwodnienia i wyjałowienia terenu, który staramy się obecnie stymulować do naturalnej odbudowy. Wyspy kompostowe i związane z nimi działania pozwalają na ograniczenie natychmiastowego przesiąkania wody do głębszych warstw gleby i utraty wilgoci w ogrodzie. Wilgotna i użyźniona gleba pod warstwą kompostu liściowego umożliwia rozwój roślinności. Wszystko zaczyna się od pionierów, którymi są chwasty. Nie tępimy ich. Wiele z nich to rośliny jednoroczne, które rekompensują swój krótki żywot produkcją dużej ilości nasion. Wiele z nich jest również jadalna lub ma właściwości lecznicze. Obumarłe rośliny wraz z liśćmi i innymi naturalnymi odpadami współtworzą biomasę. Na terenie leśnym, którym jest Ogród Sztuki Natusin, chwasty i gatunki inwazyjne nie stanowią tak istotnego zagrożenia jak na otwartych przestrzeniach w rolnictwie, ogrodach botanicznych, ogrodach warzywnych czy kwiatowych, w których wykorzystuje się różnego rodzaju nawozy, a które przyczyniają się do ich niekontrolowanego rozmnażania i wzrostu. W przypadku wyjałowionego terenu stanowią cenny materiał budulcowy, jak również istotny pożytek dla zapylaczy. Jednocześnie staramy się wprowadzać gatunki rodzime i mamy nadzieję, że w przyszłości będą stanowiły przeważający procent flory naszego ogrodu. Odkąd wdrożyliśmy w życie pomysł z alejkami kilka lat temu, obserwujemy znaczne podwyższenie terenu w granicach wysp do tego stopnia, że nawet przy całkowicie zasypanym liśćmi ogrodzie są one wyraźnie widoczne. Co więcej w tym roku oprócz grzybów jadalnych pojawiły się w naszym ogrodzie również inne grzyby, np. muchomory. To bardzo dobry znak. Świadczy bowiem o wzroście bioróżnorodności. Tyczy się to również fauny. W ostatnich latach obserwujemy znaczący wzrost ilości małych ssaków, gryzoni, płazów i owadów. W tym roku jak na życzenie tych, którzy zadziornie pytali nas, czy hodujemy w tych liściach jeże, pojawiły się i jeże. Wyspy kompostowe składają się nie tylko z liści, igliwia, obumarłych chwastów i roślin jednorocznych, jak również bylin i zimozielonych roślin funkcjonujących w ich ramach na stałe. Istotnym ich elementem jest martwe drzewo, które jest naturalnym magazynem wody, jakże bezcennej w obecnej trudnej sytuacji hydrologicznej. Pniaki, konary i gałęzie okalające wyspy liściowe, kora, sieczka z drobnych gałęzi wymieszane z kompostem liściowym - to idealne środowisko dla bezkręgowców, które cały czas przetwarzają biomasę i użyźniają glebę. U nas nic się nie marnuje. Obecnie Ogród Sztuki Natusin jest w fazie przejściowej. Czekamy na opadnięcie liści i pewnie jeszcze przed nowym rokiem podejmiemy prace porządkowe w celu oczyszczenia alejek z liści. Radość dziecka! Niestety nie wszystko złoto, co się świeci. Gdy próbowaliśmy sprawić, aby to cudo wydało dźwięk, okazało się, że ławka wykonana jest niestety z materiałów kompletnie pozbawionych właściwości akustycznych. Genialny pomysł, który mógłby nie tylko cieszyć oko, ale również edukować. Wielkie rozczarowanie. Z drugiej strony gdyby jakimś cudem pokuszono się o więcej kreatywności, istnieje duże prawdopodobieństwo, że ławka zostałaby otoczona barierkami i zamiast spełniać swoją funkcję, stałaby się obiektem na swój sposób muzealnym. Tak oto bezdusznie ładna tandeta pozorów toczy naszą rzeczywistość. No bo przecież szkoda pieniędzy podatników, aby konserwować takie prawdziwe cymbały do siedzenia! Ciekawe, co na to podatnicy?! Ciekawe, co na to ich dzieci.
Tutaj z kolei drewniana rzeźba znajdująca się w Andrychowie. Niestety nie znalazłam informacji o tym, kto jest autorem w internecie. Być może ktoś założył, że dzieło straciło swoją wartość w świetle jego obecnego stanu noszącego ślady intensywnej erozji naturalnej. Zapewne rzeźba często inspiruje gorzkie komentarze wśród przechodniów, a sam autor pomija jej stan wymowym milczeniem. Tymczasem dla mnie jako dla odbiorcy widok rozdartej postaci wzbudza lawinę refleksji o dwoistości natury człowieka. Wydaje mi się o wiele ciekawsza od znajdującej się kilka kroków dalej nowszej rzeźby, którą zapewne spotka podobny los.
Nie jest powiedziane, że sztuka nie ma racji bytu w plenerze. Wszystko jest kwestią odpowiedniego wykorzystania sił natury w wydobyciu z dzieła ukrytego potencjału. Na zdjęciu naturalnych rozmiarów wypleciony z metalowych pasków koń, który zyskał na wyrazie dzięki upływowi czasu i naturalnej erozji. Czyż można sobie wyobrazić lepszy sposób na oddanie kasztanowego umaszczenia konia, jak właśnie rdza? Rzeźba znajduje się w mieście Roma w stanie Queensland w Australii.
Ostatnio przybyło nam trochę nowych rekwizytów. Między innymi stelaż pod blat do starej maszyny, który planujemy wykorzystać pod umeblowanie kolejnego zakątka naszej zielonej galerii. Musimy przyznać, że mamy poważny dylemat. Z jednej strony wydaje się oczywiste, że należałoby go oczyścić z rdzy i zakonserwować. Z drugiej strony chyba nigdy w życiu nie widzieliśmy piękniejszych odcieni rdzy. Natura nie oszczędza żadnego tworzywa. Nawet metal nie może czuć się pod chmurką bezpieczny. Jest jednak coś pięknego w tej naturalnej destrukcji. Pojawiają się jakby nowe sensy.
|
Gardens of My Mind
|
VICTORIA TUCHOLKA |
|