Ostatnie kilka sztuk starych ziemniaków nie mogło się zmarnować. Postanowiliśmy zrobić ognisko i upiec je w popiele. Jakiś czas temu popsuł się nam palnik w kuchence turystycznej. Jak mógł nam to zrobić?! Długo zbieraliśmy się z decyzją o zakupie nowej kuchenki aż w końcu po n zimnych kaw i herbat skonsumowanych w drodze tu i tam doszliśmy do wniosku, że chyba obejdziemy się bez kuchenki. Zawsze można rozpalić ognisko i zyskać na czasie na zwolnienie biegu i chwilę medytacji. Gdyby 10 lat temu ktoś powiedział nam, że obejdziemy się bez tego lub owego, wyśmialibyśmy go. Dzisiaj obawiamy się, czy czasami faktycznie nie byłoby możliwe życie samym powietrzem. Jakby trzeba było coś ugotować, wystarczy, że będziemy mieli na pokładzie trochę chrustu, kawałek drewna, korę brzozową, kilka gałązek świerkowych. A nawet jeśli nie, i tak zawsze coś się znajdzie. Przy okazji przypomnieliśmy sobie o starym żeliwnym trójnogu z rączką. W sam raz, aby postawić na nim czajnik i zagotować wodę. Idealna okazja, aby nieco go opalić. To staroć przywleczona z jakiegoś francuskiego złomowiska. Polska czy Francja - złomowiska to paradoksalnie kopalnie różnych ciekawych skarbów. Chcąc, nie chcąc zawsze jest na czym oko zawiesić. My póki co zawieszamy oko na prześwicie nieba za sosnowymi gałęziami. Zaświeciła pierwsza gwiazda. Wenus? Zapach ogniska, kolor nieba i piasek pod nogami przypomniał nam o naszej mekce. Zwykle o tej porze roku siedzieliśmy nad jeziorem. Czerwcowe niebo nad Hańczą. Tego nie da się zapomnieć. Żar w ognisku migoce. Przekładamy ziemniaki. Za stół i krzesło robią nam stare drewniane szpule wyciągnięte z krzaków nad brwinowskimi stawami. W tle odgłosy głodnych uszatek. Miód dla naszych uszu pozwalający na chwilę zapomnieć o bliskości miasta, cywilizacji, całej tej fasadzie. Nie sposób ich dojrzeć w gęstym listowiu koron, choć mogłoby się wydawać, że są tuż, tuż w zasięgu wzroku. Natura sprytnie to wymyśliła. Co zrobią uszatki, jak wszystko wokół powycinają? Opuszczą nas? A może zamieszkają w naszym ogrodzie? Wciąż brakuje nam tu życia, choć ile jeszcze jest w stanie pomieścić ten teren? Ile wiewiórek, sikorek, wron, kawek, pleszek, kowalików, dzięciołów, grzywaczy? Jedyną jego zaletą jest to, że sama jego powierzchnia nic nie znaczy wobec kubatury. Nasz ogród to w istocie zielony drapacz chmur cieszący się dużym zainteresowaniem wszelkiego stworzenia. Ładne to....
0 Comments
Leave a Reply. |
Gardens of My Mind
|
VICTORIA TUCHOLKA |
|