Powoli porządkuję przestrzeń ogrodu. Głównie chodzi o zagrabienie liści z alejek na wyspy kompostowe. Tej wiosny zamierzam przenieść część z roślin na lepsze stanowiska. Najprawdopodobniej skupię się bardziej na dotychczas uprzątniętej północnej części ogrodu. Bezskutecznie próbuję bowiem walczyć z dewastacją czynioną przez psy i powoli zaczynam tracić cierpliwość. Po lutowych zawieruchach w ogrodzie nastąpiło kilka zmian. Oprócz wyrwanej z korzeniami sosny, której karpa reprezentuje dla mnie ogromny potencjał w kreowaniu przestrzeni, stanowiąc ponadto naturalny magazyn cennej wody, wiatr powywracał również krzesła tu i ówdzie. Zostawiłam je w takim układzie, w jakim zastałam. Stanowią dla mnie same w sobie dzieło sztuki na swój sposób efemerycznej. Na podstawie widoku powyżej stworzyłam nawet projekt obrazu, który wkrótce przełożę na właściwe płótno.Dziwnym zbiegiem okoliczności "Dies irea", które wypłynęło na fali mojego osobistego poczucia wewnętrznego niepokoju spotęgowaneg0 sromotnymi w skutkach anomaliami pogodowymi postrzegam w obecnym momencie jako wizję na swój sposób proroczą, bo powstałą zaledwie na niecały tydzień przed agresją Rosji w Ukrainie. Nawet kolorystycznie wszystko się zgadza. "Dies irea" jest wizją jak najbardziej katastroficzną, świadectwem rozpadu więzi międzyludzkich, upadku starego świata, właściwie końca wszystkiego, wielkiego gniewu i żalu, który przepełnia ludzi i świat. Zatytułowałam go "Dies irae", aby wyrazić atmosferę schyłku, która przepełnia moje życie, otaczającą przestrzeń, Polskę, świat, czas przeszły, teraźniejszy, jak i przyszły. Krzesła przewrócone jakby ludzie niegdyś żyjący w zgodzie nagle zerwali się od stołu w gniewie, a może to raczej jakaś siła wyższa raziła ich z analogiczną mocą, nie pozostawiając już czasu na zgodę. Być może uciekli. Być może nie chcą podjąć rozmowy, podnieść krzesła. Nie wiem, czy ja chcę. Wolę chyba jak leżą na ziemi jak nieme świadectwa stanu wojny, w jakim w istocie żyjemy nie od wczoraj. Czas położyć kres wszechobecnej hipokryzji i nazwać rzeczy po imieniu. Tego co było już nie ma, bo nie ma już ludzi, którzy to tworzyli. Zostałam sama na tym pobojowisku z wyrokiem dożywocia i odraczaną w nieskończoność karą śmierci. Moje noce nie są spokojne i nigdy nie wiem, co przyniesie jutro. Bez czego będę musiała się jeszcze obejść? Czy w ogóle jest jeszcze coś do stracenia poza życiem? Część korony sosny wykorzystałam na wykonanie swoistej osłony od ulicy. Nie przeszkadza mi, że ludzie mnie widzą, przeszkadza mi, że to ja widzę ich - śmiecących, kradnących, pędzących na złamanie karku, pijących i tłukących butelki o chodnik, przeklinających, oceniających, kpiących, gardzących. Drobne korzonki sosny. W ubiegły weekend emerytowana Pani geograf ze Skierniewic wspominała mi o tym, że wykonuje z takich korzonków włosy dla lalek. Prywatnie kolekcjonuje bowiem lalki ze wszystkich stron świata. Zamierzam przy następnej okazji sprezentować jej trochę tego cennego materiału.
0 Comments
Leave a Reply. |
Gardens of My Mind
|
VICTORIA TUCHOLKA |
|