Dzisiaj rano usłyszeliśmy pierwsze świergotanie dochodzące z budki dla sikor. To oznacza, że ptasie towarzystwo w naszym ogrodzie wzbogaci się o kolejnych członków. Budkę dla sikor widoczną na zdjęciach powiesiliśmy pierwotnie z myślą o sikorach modrych, które przyuważyliśmy kiedyś gnieżdżące się pod więźbą dachową. Uznaliśmy, że należy im się dom z prawdziwego zdarzenia. W Polsce jest kilka gatunków sikor. U nas występują głównie trzy: sikora bogatka, mniejsza od niej sikora modra, a w okresie zimowym często obserwujemy sikorę ubogą. Niestety sikora bogatka bywa agresywna i skutecznie przepędza inne mniejsze ptaki. Budka lęgowa znajduje się na robinii akacjowej. Drzewie, które uchodzi generalnie za gatunek inwazyjny, ale na tyle trwale wpisało się w polski krajobraz, że mało kto interesuje się jej wycinką. Lepiej przecież powycinać stare dęby. W każdym razie nie ma tego złego. Po przekwitnięciu robinia akacjowa pokrywa się niezliczoną ilością strąków z nasionami, które są chętnie konsumowane przez małe ptaki przez cały rok.
0 Comments
Nasza tabliczka z chińskim znakiem przykuła dzisiaj uwagę spacerowiczów, zwłaszcza chyba tych najmłodszych. Zapytano nas oczywiście o to, co jest na tej tabliczce napisane. Bardzo nas cieszy ta ciekawość, bo bardzo nam na niej zależy, a i nie ukrywamy, że chcielibyśmy, aby nasz ogród miał również walory edukacyjne. Otóż ten chiński znak jest odpowiednikiem polskiego słowa "przyjaciel". W największym skrócie pismo chińskie to sylabowe pismo logograficzne (ideograficzno-fonetyczne). To znaczy takie pismo, w którym jeden znak odpowiada poszczególnym sylabom, choć przeważająca większość znaków ma również odrębne znaczenie jako wyraz (słowo) lub morfem. Lekcja każdego z nich może się bardzo różnić w zależności od dialektu lub języka użytkownika, jednak jego znaczenie pozostaje na ogół niezmienne. Na pismo chińskie składa się aż około 50 000 znaków! :O przy czym wystarczy, aby przeciętny Chińczyk opanował 5-6 tysięcy znaków, aby biegle czytać.
Bardzo dziękujęmy za zainteresowanie. Cieszy nas, że zainspirowaliśmy do spędzenia dzisiejszego popołudnia na spontanicznej naucę pisania chinskich znaków, a dokładnie naucę kaligrafii, czyli sztuki pięknego pisania. Jesteśmy ciekawi, czy nasi spacerowicze poszli za naszą radą rozpoczęcia nauki tej trudnej sztuki od pisania patykiem na piasku. Polecamy takie rozwiązanie na początek. Pozwoli wyćwiczyć rękę w swobodzie ruchów, bo pisanie po chińsku więcej ma jednak wspólnego z rysowaniem niż pisaniem, takim jakim je znamy z lekcji polskiego. Nieśmiało snujemy również wizję warsztatów, na których moglibyście wykonać dowolny napis specjalnymi farbami na ceramicznej płytce, a i może poćwiczyć pisanie chińskich znaków na piasku, jest go u nas pełno, i dowiedzieć się różnych ciekawostek na temat pisma chińskiego i innych dziwnych pism z całego świata. Kiedyś w tym miejscu rósł sobie pewien narcyz. Nic szczególnego. Od taki najzwyklejszy żółty jakich wiele. Jego wyjątkowość polegała na tym, że posadziła go, podobnie jak jeszcze jeden kwiat w ogrodzie, o którym wkrótce Wam opowiemy, pewna starsza Pani, niegdyś lokatorka jednego z pokojów w Natusinie. Wspominaliśmy już, że w trakcie i po wojnie ludzie uciekali z pogrążonej w gruzach Warszawy i każdy pokój miał innego lokatora. Jakimś dziwnym zrządzeniem losu niektóre z nasadzonych przez tą Panią roślinek przetrwały do dnia dzisiejszego, mimo że był czas, że nikt się ogrodem nie interesował i o niego nie dbał. Zawsze tłumaczyłam to sobie na swój sposób, że duch tej Pani po prostu przez ten cały czas podlewał te kwiaty. Nasadzony przez tą Panią narcyz nie zakwitł ponownie pewnego lata, ale ostał się w mojej pamięci i obiecałam sobie, że kiedyś kupię nową cebulkę i posadzę w tym samym miejscu. We wrześniu zeszłego roku udałam się na Święto Kwiatów w Skierniewicach i kupiłam w końcu tę jedną cebulkę. To miał być oczywiście najzwyklejszy żółty narcyz, jakich wiele, a ostatecznie zakwitła jakaś taka beza. Aż chciałoby się sprawdzić, czy to czasami nie bita śmietana! Nie bez powodu publikujemy dzisiaj to zdjęcie. Dzisiaj, jak wiecie, mija 77. rocznica powstania w getcie warszawskim. Kto wie, być może ta starsza Pani nie bez powodu posadziła tutaj tego narcyza. Być może również chciała na swój sposób symbolicznie upamiętnić tych, którzy stracili wówczas życie. Narcyz (żonkil) odmiana "Replete". Odnosi się do grupy Terry. Odmiana została wyhodowana w 1975 roku. Kwiaty są bardzo piękne, gęste. Płatki okwiatu naprzemiennie z różowo-pomarańczowym wyrostkiem korony. Okres kwitnienia jest średni. Wadą jest to, że szypułki są kruche. Narcyz rośnie na kępie obszernego krzaku pigwowca Najpięknieszy i najwytrwalszy z naszych ogrodowych kwiatów. Był czas, kiedy w naszym ogrodzie nie chciały rosnąć żadne kwiaty, a ten jeden tulipan zakwitał zawsze. To właśnie jeden z kwiatów zasadzonych przez dawną lokatorkę - niewidzialną ogrodniczkę Natusina, która chyba musiała go pielęgnować przez ten cały czas.
Łohoho, ale dżungla! Tak było u nas w latach 60-tych. Marzenie, do którego będziemy powolutku dążyć naszymi małymi zielonymi kroczkami. Zdjęcie zainspirowało nas do stworzenia podobnych rynienek na wodę wzdłuż naszych liściowych wysp. To zadanie będziemy starali się wdrożyć w życie w najbliższym czasie. Strasznie dużo roboty, ale damy radę! Na zdjęciu moja mama jako nastolatka, a te tyczki - na agresty. Chyba musimy pomyśleć o zakupieniu kilku krzaczków, co by tradycji stało sie zadość. Z prawej strony oczywiście wiekowy bez lilak, którego już nie ma i chyba dużo bujnych krzaczków łubinu - rośliny cenionej w ogrodnictwie ze względu na swoje walory wzbogacające glebę. Co ciekawe, ogród wcale nie wydaje się mniej zadrzewiony i zacieniony niż obecnie. Tylko wody brak.
P.S. Ta ścieżka wiodąca do furtki jest na tym zdjęciu chyba jeszcze przed wylaniem betonu. Nie widzimy też starych latarni, które stały wzdłuż ścieżki. Wszystko wskazuje na to, że pomysł wylania betonowej ścieżki i zainstalowania oświetlenia wynikł z inicjatywy moich dziadków Jana i Zofii Patoka. Barwinek pospolity (Vinca minor L.). Ta niepozorna roślina o pełzających pędach, skórzastych zimozielonych liściach zakwita na niebiesko jeszcze w marcu. Rośnie w lasach liściastych i zaroślach. Nie jest wymagająca. Świetnie odnajduje się na ubogich leśnych glebach w naszym ogrodzie. Cenimy sobie ją z jeszcze jednego sentymentalnego powodu. Przypomina nam o naszym najlepszym sąsiedzie, którego działka była cała usłana błękitnym kwieciem. Na Wielkanoc Pan Henryk zwykł ozdabiać swój skromny koszyczek z jajkami barwionymi na czerwono łupinami cebuli właśnie niebieskimi kwiatami barwinka. To nie jedyna roślina w naszym ogrodzie, z którą wiążą się ciekawe ludzkie historie. W przeciwieństwie do płożących się pędów liściastych, pędy kwiatowe są o wiele jaśniejsze i rosną pionowo. Odmiana "Atropurpurea" o purpurowych kwiatach. Już myśleliśmy, że się nie przyjmie, a jednak tej wiosny zaskoczyła nas bardzo wieloma kwiatami.
Kwiecień to taki szczególny czas, kiedy w całej okolicy zakwitają klony. Również w naszym ogrodzie jest ich wiele. Na ten krótki czas w roku nasza ulica mogłaby spokojnie zmienić nazwę na ulicę Klonową. Wszędzie robi się żółto od klonowych kwiatów i niczym w sadzie roztacza się przyjemny jabłkowy zapach klonowego kwiecia, a ukwiecone korony rozbrzmiewają pieśniami pracowitych pszczół. Domek ogrodnika. Niegdyś zapewne służył za domek dla służby, która razem z letnikami zjeżdżała do Natusina na letnisko. To tutaj mieszkał mój najlepsz sąsiad Pan Henryk z żoną i trzema córkami. Na uwagę zasługuje fakt, że domek nie miał łazienki z prawdziwego zdarzenia, jedynie sławojkę, która stoi po dziś dzień, a po wodę trzeba było jeździć na drugi koniec miasta. Z czasem jednak tak się ze sobą zżyliśmy, że sąsiad przychodził do nas z wiadrami po wodę, a jako złota rączka często wyświadczał nam wzamian różne przysługi. Te wspaniałe czasy niestety już minęły. Domek stał pusty przez długi czas. Od niedawna mamy nowych sąsiadów. Z kolei u naszych sąsiadów z naprzeciwka takie piękne dwa niemalże wzorcowe okazy W ukwieconych koronach aż szumi od pracy pszczół. Klonowe kwiaty to z całą pewnością jeden z największych pszczelich pożytków wiosny w Natusinie.
Niestety czas nie ma litości dla architektury drewnianej, a majstrów z sercem do detalu jest coraz mniej i każą sobie słono płacić. Natusin wiele stracił na swoim pierwotnym charakterze. Ubyło detali lub skryły się pod różnymi nowoczesnymi wynalazkami mającymi na celu ocieplenie, nie zapominajmy, pierwotnie przecież letniskowego domu, w którym jeszcze nie tak dawno srogie zimy dawały się domownikom mocno we znaki nawet przy starych kaflowych piecach grzejących na wszystkie fajerki. Pierwotnym właścicielom pewnie przez głowę by nie przeszło spędzać tutaj zimy. Dom na ten czas był zamykany, okiennice zakładane na okna. Pewnie nawet pobliski domek dla służby, ogrodnika? stróża? pustoszał na ten czas. Wszystko zmieniło się w okresie wojny i tuż po niej, kiedy ludzie uciekali z pogrążonej w gruzach stolicy i szukali schronienia po okolicznych domach. Nie pogardzili nawet domkiem ogrodnika, mimo że ten wyposażony był zaledwie w sławojkę, a po wodę trzeba było jeździć na drugi koniec miasta. Z czasem okiennice przestały być potrzebne. Stare latarnie złamał czas. Zostały po nich tylko solidne żeliwne słupy. Dbałość o detal ugięła się pod presją funkcjonalności. Kto z Was tęskni za taką zimą? Data nieznana. Na zdjęciu widać latarnię. Kiedyś takich latarni było około 4 wzdłuż betonowej ścieżki prowadzącej od schodów werandy do furtki 1991. Na zdjęciu widać jeszcze okiennice. Pozostałość po czasach świetności letniska, kiedy właściciele zjeżdżali tutaj na lato, a na jesieni zamykali dom i okiennice. Zmieniła się również kolorystyka budynku. 1911. Na rogu budynku widoczny jeden z elementów dekoracyjnych. Płaskorzeźba imitująca kolumnę jońską. Widoczny na zdjęciu cis sięga dzisiaj prawie dachu.
Mój dziadek, Jan Patoka, na schodach werandy Zielone ręce i magnes na koty mam chyba po dziadku. W tle sosny. Jak były ogromniaste, tak są nadal, a ogród był zielony. To nie drzewa wyciągają wodę, tej wody po prostu nie ma. To zdjęcie pochodzi pewnie z lat 60-tych.
|
Gardens of My Mind
|
VICTORIA TUCHOLKA |
|