Dzisiaj mieliśmy gościa specjalnego. Najpierw zapierał się, że nie wejdzie, potem, że tylko na chwilę do ogrodu, a ostatecznie dał się namówić na kawę i nawet gitara poszła w ruch. Liczymy na to, że gość zagra nam ponownie przy jakiejś większej okazji. Chińskiej porcelanie odkurzonej specjalnie na tę wizytę musiało stać się zadość. Przy okazji gość zostawił jakieś duPeeReLe. Będzie teraz jak sąsiadów podglądać i egzaminować pod mikroskopem skład tutejszych szlachetnych piachów. Lubimy gości. Cieszy nas, że coraz częściej ktoś nas odwiedza. Zwłaszcza, że każde spotkanie jest okazją do wymiany wspomnień, jak to na Lilpopa było za dawnych czasów. Oj, co to się po sąsiedzku nie działo! Nieśmiało liczymy na to, że wkrótce skupimy się bardziej na tu i teraz, a może nawet na tym, co by tu można jeszcze wspólnie zrobić :) Taka mała reaktywacja lokalnych "Trapistów" :)
0 Comments
Latarnie wzdłuż ścieżki prowadzącej do furtki. Brwinów, 1991. Były to solidne żeliwne latarnie. Niestety czas upomniał się o swoje i zostaly zdemontowane. Zostały tylko cztery żeliwne słupy. A pod świerkiem łaciata Aza, mieszanka owczarka podhalańskiego, było ich niegdyś kilka w naszym ogrodzie, i owczarka węgierskiego lub wyżła. Tubylcy wiedzą, że psów zawsze było u nas co nie miara. Swojego czasu po ogrodzie biegała czereda aż 8.
Moja Babcia Zofia Maria Patoka zd Tuchołka (14.05.1911 Poznań - 04.07.2001 Brwinów) Ja jestem z całą pewnością duszą ogrodu Natusina. Beze mnie nigdy by nie odżył. Z całą pewnością zielone ręce mam po dziadku, Janie Patoka, który każda wolną chwilę spędzał, pracując w ogrodzie. Duszą domu była jednak moja babcia, Zofia. Za jej życia dom zawsze był pełen ludzi. Na imieniny Zofii 15 maja klapa pianina zapełniała się cała różnymi upominkami - kwiatami, bombonierkami i innymi prezentami. Telefony się urywały. Cały czas ktoś wpadał z życzeniami. Często i w ciągu roku bez zapowiedzi i bez okazji. Chciałabym być kiedyś jak moja babcia, choć obawiam się, że nie ma już na tym świecie możliwości dorosnąć do tego poziomu. To ona mnie wychowała, to po niej przejęłam wszelkie mądrości, choć z całą pewnością za wcześnie odeszła z tego świata i ta lekcja pozostała niedokończona. Być może dlatego niektórzy żartują, że jestem człowiekiem z przeszłości. Zdecydowanie bliżej mi do pokolenia moich dziadków niż rówieśników czy nawet własnych rodziców. Być może dlatego tak trudno odnaleźć mi się po drugiej stronie płotu. To, co kiedyś było oczywiste, dzisiaj wymaga bezwzględności, której ja nigdy w sobie nie rozwinęłam. Choć oficjalnie dzisiaj dzień niezapominajki, w naszych progach 15 maja był zawsze dniem bzów. To był czas pełni ich kwitnienia w ogrodzie, a rośnie ich tutaj niemało. Niektóre są bardzo stare i być może pamiętają jeszcze mojego dziadka. Gdyby nawet wszystkie zegary stanęły, gdyby nawet spalono wszystkie kalendarze, po ich kwitnieniu wiadomo byłoby, że zbliża się święto Zofii. Moi dziadkowie Zofia i Jan z córką również Zofią. Milanówek, 1946
Kiedyś w tym miejscu rósł sobie pewien narcyz. Nic szczególnego. Od taki najzwyklejszy żółty jakich wiele. Jego wyjątkowość polegała na tym, że posadziła go, podobnie jak jeszcze jeden kwiat w ogrodzie, o którym wkrótce Wam opowiemy, pewna starsza Pani, niegdyś lokatorka jednego z pokojów w Natusinie. Wspominaliśmy już, że w trakcie i po wojnie ludzie uciekali z pogrążonej w gruzach Warszawy i każdy pokój miał innego lokatora. Jakimś dziwnym zrządzeniem losu niektóre z nasadzonych przez tą Panią roślinek przetrwały do dnia dzisiejszego, mimo że był czas, że nikt się ogrodem nie interesował i o niego nie dbał. Zawsze tłumaczyłam to sobie na swój sposób, że duch tej Pani po prostu przez ten cały czas podlewał te kwiaty. Nasadzony przez tą Panią narcyz nie zakwitł ponownie pewnego lata, ale ostał się w mojej pamięci i obiecałam sobie, że kiedyś kupię nową cebulkę i posadzę w tym samym miejscu. We wrześniu zeszłego roku udałam się na Święto Kwiatów w Skierniewicach i kupiłam w końcu tę jedną cebulkę. To miał być oczywiście najzwyklejszy żółty narcyz, jakich wiele, a ostatecznie zakwitła jakaś taka beza. Aż chciałoby się sprawdzić, czy to czasami nie bita śmietana! Nie bez powodu publikujemy dzisiaj to zdjęcie. Dzisiaj, jak wiecie, mija 77. rocznica powstania w getcie warszawskim. Kto wie, być może ta starsza Pani nie bez powodu posadziła tutaj tego narcyza. Być może również chciała na swój sposób symbolicznie upamiętnić tych, którzy stracili wówczas życie. Narcyz (żonkil) odmiana "Replete". Odnosi się do grupy Terry. Odmiana została wyhodowana w 1975 roku. Kwiaty są bardzo piękne, gęste. Płatki okwiatu naprzemiennie z różowo-pomarańczowym wyrostkiem korony. Okres kwitnienia jest średni. Wadą jest to, że szypułki są kruche. Narcyz rośnie na kępie obszernego krzaku pigwowca Najpięknieszy i najwytrwalszy z naszych ogrodowych kwiatów. Był czas, kiedy w naszym ogrodzie nie chciały rosnąć żadne kwiaty, a ten jeden tulipan zakwitał zawsze. To właśnie jeden z kwiatów zasadzonych przez dawną lokatorkę - niewidzialną ogrodniczkę Natusina, która chyba musiała go pielęgnować przez ten cały czas.
Łohoho, ale dżungla! Tak było u nas w latach 60-tych. Marzenie, do którego będziemy powolutku dążyć naszymi małymi zielonymi kroczkami. Zdjęcie zainspirowało nas do stworzenia podobnych rynienek na wodę wzdłuż naszych liściowych wysp. To zadanie będziemy starali się wdrożyć w życie w najbliższym czasie. Strasznie dużo roboty, ale damy radę! Na zdjęciu moja mama jako nastolatka, a te tyczki - na agresty. Chyba musimy pomyśleć o zakupieniu kilku krzaczków, co by tradycji stało sie zadość. Z prawej strony oczywiście wiekowy bez lilak, którego już nie ma i chyba dużo bujnych krzaczków łubinu - rośliny cenionej w ogrodnictwie ze względu na swoje walory wzbogacające glebę. Co ciekawe, ogród wcale nie wydaje się mniej zadrzewiony i zacieniony niż obecnie. Tylko wody brak.
P.S. Ta ścieżka wiodąca do furtki jest na tym zdjęciu chyba jeszcze przed wylaniem betonu. Nie widzimy też starych latarni, które stały wzdłuż ścieżki. Wszystko wskazuje na to, że pomysł wylania betonowej ścieżki i zainstalowania oświetlenia wynikł z inicjatywy moich dziadków Jana i Zofii Patoka. Niestety czas nie ma litości dla architektury drewnianej, a majstrów z sercem do detalu jest coraz mniej i każą sobie słono płacić. Natusin wiele stracił na swoim pierwotnym charakterze. Ubyło detali lub skryły się pod różnymi nowoczesnymi wynalazkami mającymi na celu ocieplenie, nie zapominajmy, pierwotnie przecież letniskowego domu, w którym jeszcze nie tak dawno srogie zimy dawały się domownikom mocno we znaki nawet przy starych kaflowych piecach grzejących na wszystkie fajerki. Pierwotnym właścicielom pewnie przez głowę by nie przeszło spędzać tutaj zimy. Dom na ten czas był zamykany, okiennice zakładane na okna. Pewnie nawet pobliski domek dla służby, ogrodnika? stróża? pustoszał na ten czas. Wszystko zmieniło się w okresie wojny i tuż po niej, kiedy ludzie uciekali z pogrążonej w gruzach stolicy i szukali schronienia po okolicznych domach. Nie pogardzili nawet domkiem ogrodnika, mimo że ten wyposażony był zaledwie w sławojkę, a po wodę trzeba było jeździć na drugi koniec miasta. Z czasem okiennice przestały być potrzebne. Stare latarnie złamał czas. Zostały po nich tylko solidne żeliwne słupy. Dbałość o detal ugięła się pod presją funkcjonalności. Kto z Was tęskni za taką zimą? Data nieznana. Na zdjęciu widać latarnię. Kiedyś takich latarni było około 4 wzdłuż betonowej ścieżki prowadzącej od schodów werandy do furtki 1991. Na zdjęciu widać jeszcze okiennice. Pozostałość po czasach świetności letniska, kiedy właściciele zjeżdżali tutaj na lato, a na jesieni zamykali dom i okiennice. Zmieniła się również kolorystyka budynku. 1911. Na rogu budynku widoczny jeden z elementów dekoracyjnych. Płaskorzeźba imitująca kolumnę jońską. Widoczny na zdjęciu cis sięga dzisiaj prawie dachu.
Mój dziadek, Jan Patoka, na schodach werandy Zielone ręce i magnes na koty mam chyba po dziadku. W tle sosny. Jak były ogromniaste, tak są nadal, a ogród był zielony. To nie drzewa wyciągają wodę, tej wody po prostu nie ma. To zdjęcie pochodzi pewnie z lat 60-tych.
Ten projekt kiełkował w mojej głowie od dawna, o czym świadczy ten wpis z 2016 roku. Zamierzałam stworzyć dla Was krótki tekst o historii miejsca od zera, ale ten tekst w zupełności wyczerpuje temat. Brwinów, 10 maj 2016 Już od dawna nosiłam się z zamiarem rewitalizacji tablicy adresowej na furtce. Chciałam nadać jej wyjątkowy charakter, uwzględniając również kwestie historyczno-administracyjne. Otóż mieszkam w starej drewnianej willi z lat 20-tych XX wieku w dzielnicy Brwinowa, Borki, posesji znajdującej się na granicy aż trzech miast - Brwinowa, Otrębus i Podkowy Leśnej. Kiedyś zgłębiając historię rodzinną, trafiłam przypadkiem na informację o tym, że dom, w którym mieszkam, niegdyś nazywany był Willą Natusin z niebagatelną historią w kontekście obecnie spornej kwestii przynależnosci administracyjnej tej części Brwinowa, z którą to nazwą dumnie obnosi się ostatnio każda brama w okolicy. Niebagatelną historią, bo mało kto jeszcze pamięta, że Willa Natusin była swojego czasu tymczasową siedzibą Towarzystwa Przyjaciół Podkowy Leśnej, którego członkiem był mój ś.p. dziadek Jan Patoka - od połowy lat sześćdziesiątych mieszkaniec willi „Natusin” (w Borkach) – poznaniak, uczestnik bitwy nad Bzurą, po wojnie redaktor Wydawnictw Szkolnych i Pedagogicznych. To ostatnie tłumaczy zapewne moje skłonności pisarskie. Zależało mi na tym, aby w treści tablicy uwzględnić właśnie nazwę willi ochrzczoną "Natusin" przez pierwszego właściciela Michała Stalskiego na cześć żony Natalii. Różne źródła podają różne lata budowy domu. Na podstawie informacji zawartych w urzędowym piśmie oficjalna data budowy willi przypada aż na 1925 rok. Tę informację również postanowiłam zawrzeć na tablicy adresowej, a przy okazji nie omieszkałam zaakcentować swojego stanowiska w kwestii poczucia przynależności nie tylko administracyjnej, ale przede wszystkim duchowej z miastem i gminą Brwinów. Oczywiście nie mogło zabraknąć informacji o dzielnicy - Borki. Jest to mimo wszystko informacja dosyć istotna, a w okresie powojennym ulegająca stopniowemu zapomnieniu. Przy okazji chciałam ponownie podkreślić, że czuję się rodowitą Brwinowianką i mam nadzieję, że uda się kiedyś przywrócić miejscu, w którym mieszkam, niegdysiejszy ponadpodziałowy charakter, że będzie to miejsce, które będzie ponownie stanowiło miejsce spotkań kulturalnych zarówno Brwinowian, jak i Podkowian, oraz wszystkich zainteresowanych propagowaniem kultury i sztuki. Projekt tablicy powstał spontanicznie. Pierwotnie miał być prostszy, ale w miedzy czasie zaplątał mi się w głowie pomysł na motyw solarny często przewijający się w lokalnej architekturze willowej, choćby i na znajdującej się nieopodal innej przepięknej drewnianej Willi Vitnia. Polecam odwiedzić to miejsce, bo jest niezwykle urokliwe - budynek nigdy nie był przebudowywany, więc zachował swój pierwotny charakter: przepiękną dachówkę, sztukaterie nietylko solarne, ale również inne elementy ozdobne. Zależało mi również na przełamaniu otaczającej zieleni ciepłym kolorem i tak oto powstała oryginalna tablica adresowa właściwie z niczego - starego kawałka blachy "z odzysku"i resztek farby akrylowej. Szkic pomysłu powstał w oka mgnieniu na skrawku starej listy zakupów. Nie zastanawiałam się długo i od razu zabrałam się za przeniesienie go na właściwy nośnik. Jeszcze dzień wcześniej nie przeszłoby mi przez głowę, że nadam tablicy tak nowatorski charakter. Na tym jednak nie koniec, bo mam w planach wykonanie również tablicy informacyjnej, na której chciałabym, aby znalazły się zdjęcia willi w jej pierwotnym charakterze. Obecnie budynek obłożony jest tzw. sidingiem. Pod warstwą sidingu znajdują się jednak niezwykle oryginalne elementy, na przykład równie popularne w owych czasach kolumny. Tak, kolumny można było spotkać nie tylko wewnętrz (Pałac Wierusz-Kowalskich), ale również na zewnątrz. Willa Natusin była przykładem właśnie takiego z dzisiejszego punktu widzenia być może kiczowatego zdobnictwa. Mi jednak bardzo się podoba ten przedwojenny blichtr. Budynek był również pierwotnie utrzymany w zupełnie odmiennej kolorystyce - zapewne zbliżonej do charakteru dworku Zagroda, choć prawdopodobnie również nie brakowało willi niechętnie dzisiaj odbieranego połączenia różu z brązem.
Tutaj znajdziecie mój bardzo stary wpis sprzed lat, kiedy to właśnie odkryłam przysłowiową Amerykę, tzn. odkryłam historię domu, w którym mieszkam: http://viktoriatucholka.weebly.com/villa-natusin-in-borki.html Informacje na temat Willi Natusin pochodzą z archiwum rodzinnego oraz strony:http://www.podkowianskimagazyn.pl/nr64/towarzystwo.htm |
Gardens of My Mind
|
VICTORIA TUCHOLKA |
|