W pewnym mieście na ławce przed pewną fontanną pewna kobieta stanęła w ogniu, siejąc popiół i zamęt. Kim jest kobieta w ogniu? To chyba kolejne uosobienie kontestacji, frustracji, gniewu na fasadowość otaczającej rzeczywistości. Był taki film "Usłyszcie mój krzyk" w reżyserii Jacka Bławuta poświęcony 60-letniemu Ryszardowi Siwcowi z Przemyśla, który 8 września 1968 r. podczas dożynek na Stadionie X-lecia podpalił się na znak protestu "przeciw tyranii kłamstwa, ogarniającego świat". Ofiara jego nie została zauważona przez publiczność na trybunach (wujek google). Moja wizja nie miała z nim pierwotnie związku, wypłynęła na fali osobistego doświadczenia - samotnego spaceru po zielonym skwerze w samym centrum pewnego miasta, gdzie znajdowała się nieczynna z uwagi na jesienny chłód fontanna o trudnej do zidentyfikowania formie, na której odkryłam znamienny napis - zacytowane słowa anonimowego, choć jak się później okazało, jednak prominentnego polskiego poety Cypriana Kamila Norwida. Tytuł tej notatki nie bez powodu "Popiół i zamęt", bo to fragment z cytatu z fontanny. Cytatu z wiersza "Po to właśnie". Z Siwcem mogło być zupełnie inaczej. Mógł podpalić stadion i skazać na śmierć być może wielu uczestników wydarzenia tak, jak robi to dzisiaj z Ukrainą Vladimir Putin, sam nawet nie podkładając ognia, wyzyskując się przy tym innymi, być może nawet nie naciskając guzika, który odpala kolejną rakietę. Nie da się ukryć, że jest tym samym o wiele bardziej skuteczny od niemego protestu wszystkich samobójców świata w ich samotnym wypaleniu w poczuciu bezsilności i swoistej obojętności świata i ludzi, a może na świat i ludzi. Być może więc należałoby jednak chylić czapki z głów wobec samozwańczych gierojów i gierojek. Być może każdy z nas może być dla odmiany rycerzem jasnej strony mocy i być w rozsiewaniu możliwie równie nieznośnej miłości niemniej skuteczny od rosyjskiego tyrana. Kobieta w ogniu pozornie nikogo nie rani. To ja podobnie jak Jacek Bławut zadaje policzek obojętnemu odbiorcy. Gdzie byłeś? Dlaczego nic nie zrobiłeś? Dlaczego odwróciłeś wzrok? Dlaczego na to pozwoliłeś? Teraz nie masz już wyboru. Mój obraz to zaledwie jedna klatka z filmu Bławuta. Pars pro toto. Część za całość. Jedyna szansa na to, abyś nigdy nie zapomniał. Samo mięso. Paradoksalnie jednak mój gniew nie jest wymierzony jedynie w rosyjską cepelię caratu, obojętność zwykłych ludzi, ale również w skostniały europejski system wartości i przede wszystkim tych, którzy podtrzymują zakłamaną wizję rzeczywistości. Jestem ich ofiarą i czasami wydaje mi się, że jedyną formą skutecznej zemsty jest skazać tych, którzy ją tworzyli na wieczne zapomnienie i niebyt. Bywa jednak, że właśnie ni stąd ni zowąd dochodzi do bliżej nie uzasadnionego samozapłonu i wówczas granica pomiędzy niszczeniem siebie a ludzi i świata staje się bardzo cienka. Wciąż zastanawiam się nad naturą tego zjawiska. Nad tym, jaki jest w istocie potencjał rażenia. Czy fakt, że wychodzi od człowieka zamknięte w układzie zamkniętym niczym w laboratorium gwarantuje, że nie przerzuci się pewnego dnia jak rak na inne organy? Czy wyjdzie bokiem przypadkiem, a może jednak przybrać może znamiona działania z premedytacją? Czy to kwestia charakteru, a może raczej presji z zewnątrz? Osobiście nie uważam się wcale za dobrego człowieka. Wręcz przeciwnie uważam, że jestem człowiekiem złym, który jednak bywa dobry. Staram się rezerwować to ostatnie tylko na potrzeby wychodzenia do ludzi, choć i wówczas bywa, że wkrada się owy ogień. Co ciekawe, przypadkiem kłania się również Freud, którego uwadze nie uszły falliczne symbole, a więc niestety, czy tego chcemy czy nie, cała ta kontestacja, frustracja i gniew mają w istocie podłoże jak najbardziej naturalne, organiczne. Czysta biologia, chemia i fizyka organizmu, choć oczywiście w naszym cywilizowanym świecie nic nie bierze się znikąd. Wszystko to, co prowadzi do samozapłonu, pochodzi z zewnątrz.
Niewiele się zmieniło? Co to znaczy? Ile odwagi kosztuje to niewiele? Wiedzą tylko Ci, którzy odważyli się wziąć pędzel w rękę, malować i zmieniać to, co jest, to, jak jest, gdy uzdolniony brat obserwuje przez ramię, mama filmuje, pani patrzy na ręce, a w ogóle to wokół tłum. Cały świat patrzy. Trzeba wielkiej odwagi, by robić tak, jak się czuje, by przezwyciężyć lęk przed oceną, być może zachwytem, być może krytyką, być może jednym i drugim, nie wspominając o wewnętrznym krytyku, który bywa, że cały czas podpowiada "Może lepiej nie". I choć trudno porównywać malowanie obrazu do udziału w wojnie, trudno nie przepuszczać nawet tego infantylnego ktoś mógłby rzec przedsięwzięcia przez pryzmat wojny. Cały czas zastanawiam się, co namalowałyby ukraińskie dzieci, ich matki, dziadkowie. Czy w ogóle malowaliby? Miesiąc temu stanął obok mnie bardzo sympatyczny Ukrainiec z Lwowa. Rozumieliśmy się bez słów, choć mówił płynnie po polsku. Czasami i znajomość języka nie pomoże, jeżeli nie dzieli się elementarnych wartości. Żegnałam go: Do widzenia za miesiąc. Gdzie jest teraz? Czy żyje? Skąd będę wiedziała? Czy w ogóle jeszcze się kiedyś zobaczymy? Nie daje mi spokoju myśl, że być może nigdy się już nie dowiem. Na kilka dni przed naszym spotkaniem rzuciłam spontanicznie na papier projekt, który zatytułowałam "Dies Irae" (Gniew boży), ani myśląc, ani przeczuwając żadnej wojny. Dzisiaj przenosiłam go na płótno, będąc myślami daleko, za wschodnią granicą. Przepełnia mnie niestety gniew. Gniew, że odebrano mi dobrego sąsiada i kompana, o którego wcale niełatwo w dzisiejszych czasach. Czy ulży mi, gdy skończę?
Jeżeli jesteś z Ukrainy i możesz przetłumaczyć tekst na ukraiński, będę wdzięczna. [ENG] Little has changed? What does it mean? How much courage does this little take? Only those who dared to take the brush in their hand, paint and change what is, how it is, when a gifted brother watches over the shoulder, mom is filming, someone else is judging, and there is all that crowd around. The whole world is watching. It takes great courage to do what you feel, to overcome the fear of judgment, perhaps delight, perhaps criticism, perhaps both, not to mention the internal critic who sometimes whispers "You'd better not". And although it is difficult to compare painting to taking part in war, it is difficult not to let even this infantile, one could say, project through the prism of war. All the time I wonder what the Ukrainian children, their mothers and grandparents would paint. Would they paint at all? A month ago, a very nice Ukrainian from Lviv stood next to me. We understood each other without words, although he spoke perfect Polish. Sometimes the knowledge of the language will not help if you do not share elementary values. I said to him: Goodbye in a month. Where is he now? Is he alive? How will I know? Will we ever see each other again? The thought that perhaps I will never know bothers me a lot. A few days before our meeting, less than a week before the war started, I spontaneously threw on paper a project called "Dies Irae" (The Wrath of God), neither thinking of nor expecting any war. Today I was transferring it to canvas, though my thoughts were far away, across the eastern border. Unfortunately, I am overwhelmed by anger. Anger that the war took away a good neighbor and companion, not easy to find nowadays. Will I feel relieved when I finish? I you are Ukrainian and could provide translation into Ukrainian, I would be grateful and honored. #comepaint #chodznamaluj #grodziskmazowiecki #poland #polska #ukraina #ukraine #slavaukraini #godsaveukraine #shameoneu #victoriatucholka #stopwar #war #wojna #odwaga #courage #goodneighbor #diesirae #stopwarinukraine #shameontheworld #saveukraine #saveukrainianchildren Po lutowych zawieruchach w ogrodzie nastąpiło kilka zmian. Oprócz wyrwanej z korzeniami sosny, której karpa reprezentuje dla mnie ogromny potencjał w kreowaniu przestrzeni, stanowiąc ponadto naturalny magazyn cennej wody, wiatr powywracał również krzesła tu i ówdzie. Zostawiłam je w takim układzie, w jakim zastałam. Stanowią dla mnie same w sobie dzieło sztuki na swój sposób efemerycznej. Na podstawie jednego z takich widoków stworzyłam nawet projekt obrazu, który wkrótce przełożę na właściwe płótno. Dziwnym zbiegiem okoliczności "Dies irea", które wypłynęło na fali mojego osobistego poczucia wewnętrznego niepokoju spotęgowaneg0 sromotnymi w skutkach anomaliami pogodowymi, postrzegam w obecnym momencie jako wizję na swój sposób proroczą, bo powstałą zaledwie na niecały tydzień przed inwazją Rosji w Ukrainie. Nawet kolorystycznie wszystko się zgadza. "Dies irea" jest wizją jak najbardziej katastroficzną, świadectwem rozpadu więzi międzyludzkich, upadku starego świata, właściwie końca wszystkiego, wielkiego gniewu i żalu, który przepełnia ludzi i świat. Zatytułowałam go "Dies irae", aby wyrazić atmosferę schyłku, która przepełnia moje życie, otaczającą przestrzeń, Polskę, świat, czas przeszły, teraźniejszy, jak i przyszły. Krzesła przewrócone jakby ludzie niegdyś żyjący w zgodzie nagle zerwali się od stołu w gniewie, a może to raczej jakaś siła wyższa raziła ich z analogiczną mocą, nie pozostawiając już czasu na zgodę. Być może uciekli. Być może nie chcą podjąć rozmowy, podnieść krzesła. Nie wiem, czy ja chcę. Wolę chyba jak leżą na ziemi jak nieme świadectwa stanu wojny, w jakim w istocie żyjemy nie od wczoraj. Czas położyć kres wszechobecnej hipokryzji i nazwać rzeczy po imieniu. Tego co było już nie ma, bo nie ma już ludzi, którzy to tworzyli. Zostałam sama na tym pobojowisku z wyrokiem dożywocia i odraczaną w nieskończoność karą śmierci. Moje noce nie są spokojne i nigdy nie wiem, co przyniesie jutro. Bez czego będę musiała się jeszcze obejść? Czy w ogóle jest jeszcze coś do stracenia poza życiem?
|
VICTORIA TUCHOLKA
|
VICTORIA TUCHOLKA |
|